Tl. Zbigniew Landowski

 

 

OSOBY:

LENA (Lala)
OLEG (Lolo)
EDWARD (Edzio)
WIKTORIA (Wicia)

AKT PIERWSZY.

SCENA 1
KUSZENIE

Prawdopodobnie znajdujemy się w kuchni. Chociaż nieistotne, czy jest to kuchnia, czy pokój… Pośrodku stoi stół, kanciasty, nakryty dla gościa. Na ładnej serwecie znajduje się tylko to, co potrzebne do herbaty. Na ścianie wisi duże lustro. Telefon, trochę z boku, ale - pod ręką. Za stołem siedzą, naprzeciw siebie, dwie kobiety. Lena jest ubrana na biało. Wygodnie, po domowemu. Jej uroda nie rzuca się w oczy. O takich zazwyczaj mawia się – miła i… nikt nie wie, co więcej dodać. Wiktoria jest ubrana na czerwono. Pretensjonalnie, zbyt elgancko, ekstrawagancko i oryginalnie. Widać przesadę, brak harmonii i naturalności (ale nie karykaturalną!). Przyjść do Leny na herbatę w takim stroju - trochę głupio. Wiktoria jest pewna siebie, wyraża swoje sądy kategorycznie. Poza tym - podkreśla swoje dobre wychowanie i spore obycie towarzyskie.

 

LENA (stawiając pustą filiżankę na spodek) - No i tak, ogólnie rzecz biorąc, wszystko wygląda.
WIKTORIA (w pozie Myśliciela Rodina, patrzy zamyślona poprzez Lenę, po pauzie mówi tonem mentora) - Kiedy rzuca mąż, nie jest to ani tragedia, ani dramat…
LENA (przerywa) - Zgadzam się! Kiedy rzuca mąż, to - komedia!
WIKTORIA (niewzruszenie i z naciskiem) - Kiedy rzuca mąż – to problem. Problem, który trzeba pilnie rozwiązać. Zresztą, to całkiem proste.
Dzwoni telefon.
LENA (wyciąga rękę, nie patrzy, machinalnie podnosi słuchawkę) - Halo! Proszę jeszcze raz zadzwonić, nic nie słyszę. (Tak samo, bez żadnej uwagi, odkłada słuchawkę na miejsce, do Wiktorii) - Wszystko dobrze! (nalewa sobie herbaty, zagląda do filiżanki Wiktorii.) - Wiciu, w ogóle nie piłaś herbaty… Wyłącznie ja piję… Chcesz gorącej?
WIKTORIA (przeczy głową, odsuwa rękę Leny od swojej filiżanki, mówi spokojnie, pewnie, wieloznacznie i jakby odkrywając jakiś sekret) - Wszystko to - udawanie! Zgrywa!
LENA (ze swoją filiżanką w ręku) - Wszystko w porządku...
WIKTORIA (poważnie) - Samoobrona!
LENA - A niech tam! Czuję...
WIKTORIA - Nie, żadne „niech tam”! Udawać przed sobą samym – to tchórzostwo.
LENA - Ja nie udaję. (odstawia filiżankę)
WIKTORIA - To, co powinnam teraz zrobić, jest oczywiste! Sama widzisz - masz potwierdzenie: utyłaś.
LENA (przeciąga się z zadowoleniem) - Najwyższy czas… Czterdzieści pięć lat, dzięki Bogu! Wystarczy już tych walk o figurę. Teraz ciągnie mnie do innego typu bohaterskich wyczynów.
WIKTORIA - Gorzej wygladasz.
LENA - Gorzej od kogo?
WIKTORIA - Jak długo się nie widziałyśmy?
LENA (trochę lekceważąco) - Może… z rok… Trudno skojarzyć, tak często widzę cię w telewizji.
WIKTORIA (przypominając sobie) - Mniej niż rok. A ty bardzo utyłaś.
LENA (śmieje się) - Nigdy nie byłam chuda! To Edek ciągle zmuszał mnie do diety… Nic to nie dało! Żadne głodówki nie zrobią mnie płaską. I nie dadzą mi długich nóg.
WIKTORIA - Wyglądasz starzej!
LENA (podchodzi do lustra) - A ja jestem zadowolona! Zadowolona z siebie. (podśpiewuje) Beeeez-graa-niiiiiiiii-cznie!
WIKTORIA - Świetnie wyglądasz. Ale - starzej.
LENA - Starzej od kogo? Jaka to zresztą różnica, starzej – nie starzej, jeżeli świetnie wyglądam? Czyż nie tak samo mocno nie pragnie młoda, trzpiotowata brzózka i rozłożysta, senna, piękna wierzba? Tfu?! Co ja plotę? Mąż mnie rzucił, a ja mówię wierszem i tandetnie filozofuję!
WIKTORIA – Żaden z ciebie poeta, czy filozof – jesteś demagogiem!
Dzwonek telefonu.
LENA - Halo! Proszę jeszcze raz zadzwonić, nic nie słychać.
WIKTORIA - Udajesz dzielną, Lalu, ale, nawiasem mówiąc, to od razu widać, że czujesz się źle i samotnie.
LENA (przeciągając słowa) - Samotnie i smętnie… smętnie i samotnie (po namyśle) - To znaczy, że jestem zagadkowa. (Śmieje się) Nigdy dotąd, przez całe życie, nie byłam kobietą zagadkową! Najwyższy czas!
WIKTORIA (wtraźnie rozdrażniona) - Samotna, smętna i tłusta – to nie zagadka, rаczej na odwrót.
LENA - Nie rozumiem.
WIKTORIA - Nikomu niepotrzebny, wybrakowany egzemplarz. Taaak, taka jest prawda, Lalu!
LENA (poważnie) - To nie o mnie. Jestem potrzebna. Mam córkę, zięcia, wnuka, ojca… i w dodatku mam koleżanki.
WIKTORIA (z przekonaniem) - Iluzja, Lalu! (podnosi filiżankę do ust, ale nie pije, odstawia na miejsce) - Widzisz, spójrz na mnie. Jak ja wyglądam?
LENA (wpatruje się badawczo) - Jak kocica, która przed chwilą ukradła kawałek mięsa.
WIKTORIA (złośliwie) - Jesteś dzisiaj w szczytowej formie. (po namyśle) – Twoje zdanie o mnie jest mocno dyskusyjne. (Innym tonem) - Ale, mimo to, lepiej pomówmy o tobie.
Dzwonek telefonu.
LENA - Halo! Nie słyszę! Proszę zadzwonić jeszcze raz! (Do Wiktorii) - O mnie? Herbata ci ostygła. Nalać świeżej?
WIKTORIA - Nie, dziękuję. O Tobie!
LENA (zamyśla się) - O mnie? (Śmieje się) - Cóż można o mnie powiedzieć? Złapałam męża, mając osiemnaście lat i trzy miesiące… Chciałam równo w osiemnastkę, ale najpierw Edek mnie zdradził, potem - z depresji - zachorowałam… na świnkę. Teraz mam już prawie czterdzieści sześć. Edek rzucił mnie przed dwoma miesiącami. Zatem, w całym swoim dorosłym życiu, byłam niezamężna tylko przez cztery miesięce. Cztery miesiące (liczy na palcach) - przeciw dwadziestu siedmiu latom. Często wspominałam te dwa miesiące. Szpital, poważny wzrok Edka, patrzącego z błaganiem... i zajączki słonecznego światła przy jego kolanach... Gdzie się podziały zajączki słonecznego światła? Czyżby nawet słońce się zmieniło? Zestarzało? A zajączki wymarły?
WIKTORIA - Tak, robisz remanent swoich osiągnięć życiowych… to typowe. Nasze, rosyjskie baby zawsze tak postępują: dopóki mają męża, życie jest dla nich całkowicie zrozumiałe. Ale kiedy je rzuci, wtedy dopiero zaczynają zadawać pytania… Do jakich głębin filozofii się dogrzebują!…
LENA (trochę jakby nie słuchała) - Pytania… pytania… Rano wyszłam z domu, jako mężatka, a kiedy wróciłam do mieszkania – zamiast męża znalazłam kartkę… Ja… ja… nie wpadłam w depresję… ale… jakby to powiedzieć… nie tyle, żebym nie uwierzyła, tylko… nie zrozumiałam do końca. Tak, tak. Jakoś nie mogłam tego pojąć, tylko jakieś głupoty pojawiały mi się w głowie.
WIKTORIA - Byłaś w szoku!
LENA - Może to był szok. Czułam się, jakbym wygrała na loterii, chociaż nigdy nie kupiłam na nią losów. W dodatku, jakbym wygrała coś w rodzaju, na przykład, samolotu!
WIKTORIA - Co? Co? Ciekawe!
LENA - No, coś wielkiego i cennego. Ale - kierować nim nie umiem i podziać go nie miałabym gdzie… Położyłam się wcześnie spać, spałam niespokojnie, ciągle wydawało mi się, że Edek zaraz wróci. Dopiero rano mnie oświeciło – ma już inną żonę. Nie mnie! Poszłam na piechotę do pracy. Wszystko było takie jasne, ostre… niebo, horyzont, ludzie, mrówka na asfalcie, przeciętny pies o nieziemskiej urodzie…
WIKTORIA – Wiesz, co. Weź kartkę, wypisz wszystkie wady Eda.
LENA - Edek nie ma wad.
WIKTORIA - Kobiety są nieobiektywne w stosunku do mężczyzn, którzy je rzucili. Pisz! Przypomnij sobie, jak można najwięcej, przypadków jego wstrętnych zachowań w stosunku do ciebie!
LENA - Nie było nic wstrętnego! Po co mam pisać?
WIKTORIA - Zrozumiesz, że to bydlę i pocieszysz się.
LENA - Twoim zdaniem, zrozumienie, że dwadzieścia siedem lat przeżyłam z bydlakiem, ma mnie pocieszyć? Lepiej powiedz mi, co mam robić? Ja się boję!
WIKTORIA - Najważniejsze, to zrozumieć, że już więcej ON dla ciebie nie istnieje. Nie wróci.
LENA - Nie wróci? Jesteś pewna?
WIKTORIA - Absolutnie pewna.
LENA (w zamyśleniu) - Nie przeżyję.
WIKTORIA - Nie jesteś ani pierwsza, ani ostatnia. Jednak wszystkie do tej pory, jakoś, ale zawsze, przeżyły.
LENA (przekonująco i poważnie.) - A ja - nie przeżyję.
Cisza.
WIKTORIA - Jesteś w szoku. Jeszcze teraz!
LENA - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Serce mi bije z całej mocy, moje oczy widzą wszystko, a ja oddycham całym powietrzem świata… Chcę uciec, śmiać się, szlochać, czerpać powietrze z całych sił, spieszyć się, płonąć, odczuwać… Chcę nauczyć się kierować tym samolotem i polecieć dokądkolwiek!
WIKTORIA (prznikliwie) - Eh, Lalu, Lalu, to wszystko jest takie całkowicie banalne. Ty już masz kogoś?
LENA - Oczywiście! Mam siebie, tatę, wnuka, córkę, zięcia i koleżanki… jutrzenki, motylki, kwiaty, śpiew ptaków, książki, deszcze, zachody słońca i kiszoną kapustę… Od dwudziestu lat jadłam kiszoną kapustę ukradkiem, ponieważ Edek nie znosił jej zapachu!
WIKTORIA - Co tu ma do rzeczy kiszona kapusta?
LENA - To, że teraz ją jem, jem, jem ją kilogramami… Lodowatą, trochę dosłodzoną, z jarzębiną i dymką, ciut-ciut doprawioną nierafinowanym olejem roślinnym…
WIKTORIA - Pocieszasz się jedzeniem! Rozumiem, Laluniu, trudno ci się z tym pogodzić, odwyknąć od Edka…
LENA (głośno, z żarem) - Eh tam, co to za problem - odwyknąć! Gorzej byłoby, gdyby wrócił, już nigdy nie potrafiłabym przywyknąć… (Szlocha) Lepiej by mnie w ogóle nie rzucał, nie wiedziałabym wtedy, jak to, jak jest… Boję się! Nie chcę! Nie chcę, nie chcę, nie chcę, żeby wrócił! Nie chcę!
WIKTORIA - Przestań histeryzować!
LENA - Wybacz! Zjem troszkę kapusty. Od dzieciństwa mnie to uspokaja! (przyciąga całą drewnianą beczułkę i objada się, z apetytem, rękoma)
WIKTORIA – Czyli, w sumie, jesteś wdzięczna tej kobiecie, która uwiodła ci męża?
LENA (z pełnymi ustami, już wesoła) - Ani trochę! Za co mam jej dziękować? Przecież zrobiła to dla siebie. Mnie udało się całkiem przypadkowo.
WIKTORIA - Nienawidzisz ją?
LENA - Za co?
WIKTORIA - Poniżyła cię.
LENA - W jaki sposób?
WIKTORIA - No… że jest bardziej chciana od ciebie, bardziej seksualna, pociągająca, pożądana.
LENA - Coś ty! Czy ja mam nienawidzieć wszystkich, które są bardziej pociągające i atrakcyjne ode mnie? Poza tym, przecież to jest tak subiektywne…
WIKTORIA - A jak sobie tłumaczysz, dlaczego mąż cię rzucił?
LENA - Nijak! Przecież czasami zdarza się niewytłumaczalne szczęście!
WIKTORIA - Szok! Jestem w szoku! No, Lalu… Cicha wodo! Kuro domowa! Szara myszko! Nieźle, całkiem nieźle! Nie oczekiwałam tego! Weź jednak pod uwagę, że euforia mija szybko! Nie jesteś z tych, które potrafią latać, jak samoloty! Uważaj, spadniesz! Żebyś tylko ocalała po tym upadku!
Dzwonek telefonu.
LENA - Halo! Nic nie słyszę! Proszę zadzwonić jeszcze raz!
WIKTORIA - Wytłumacz mi, dlaczego się cieszysz?
LENA - Nie wiem. Cieszę się z życia!
WIKTORIA - Spróbuj wyrazić to bardziej przystępnie. Bardziej konkretnie. Masz nadzieję, że znajdziesz nowego męża?
LENA - Nie wiem. Naprawdę, nie mam pojęcia. Nie chcę niczego wyłudzać od losu. Chcę usłyszeć jego wezwanie.
WIKTORIA - W takim razie - zupełnie proste pytanie. Liczę na najbardziej jednoznaczną odpowiedź. Z kim śpisz?
LENA - Z Misiem.
WIKTORIA - Z którym? Znam go?
LENA - Ze starym.
WIKTORIA - Z tobą, im dalej, tym więcej wrażeń.
LENA - Chociaż, właściwie, jaki tam on stary? Młodszy ode mnie o trzy lata! Och, jak mnie wzruszył swoją urodą, wtedy, w Nowy Rok, kiedy podarowali mi go rodzice.
WIKTORIA - Wiesz, jak to się nazywa?
LENA - Czy to, co się ze mną teraz dzieje, już ma swoją własną nazwę?!
WIKTORIA - A co ty sobie myślałaś? Szukasz ochrony przed światem poprzez ucieczkę w dzieciństwo. Znajdujesz się w świecie iluzji.
LENA - A co nie jest iluzją?
WIKTORIA - Wszystko to, co oczekuje ciebie w rzeczywistości. Podsumujmy: co ci zostało? I kto?
LENA - Papa…
WIKTORIA (przerywa.) - Nie jest wieczny. Kiepski przykład. Zawraca ci w kółko głowę, tą swoją, świętej pamięci, ciotką.
LENA - Co z tego! Bardzo go kocham.
WIKTORIA - To już problem z dziedziny biologii. Teraz - z geografii. Córka, zięć i wnuk, są w Kanadzie. Walczą o przeżycie. Jesteś od nich daleko, ty – uwielbiana matula, teściowa i babunia. Kiedy będziesz blisko nich, staniesz się ciężkim brzemieniem. Koleżanki? Pojawiają się epizodycznie. Aby podzielić się nieprzyjemnościami, albo coś pożyczyć. Kiedy u nich wszystko jest OK, zapominają nawet złożyć ci przez telefon życzenia w Nowy Rok. Powoli, miesiąc po miesiącu, będziesz tracić rozsądek, zwariujesz, bo będziesz się czuła niepotrzebna i bardzo samotna. Najpierw pojawią się różne problemy ze zdrowiem. Przestaniesz całkowicie i nieodwołalnie dbać o siebie. Nie poradzisz sobie z klimakterium. Któregoś dnia zobaczysz w lustrze nieruchliwą, wstrętną, tłustą staruchę… W dodatku - wcale się nie zdziwisz.
LENA (zamyślona) - Co w takim razie, twoim zdaniem, mam zrobić?
WIKTORIA - Natychmiast znaleźć sobie kochanka!
LENA - Wszystkie problemy będą rozwiązane?
WIKTORIA - Oczywiście! Kochanek – to zdrowie, wygląd, prestiż, wykształcenie, stymulator chęci do życia, wygoda, pieniądze, kariera…
LENA (opiera się) - Na zdrowie się nie skarżę, wykształcenie czerpię z książek. W domu mam wszystkie wygody. Jak każdy człowiek pozbawiony kłopotów, zarabiam tyle, ile potrzebuję. O swoją prezencję dbam z przyjemnością. Przecież każdy chce wyglądać stosownie do piękna tego świata. Dla mnie bodźcem do życia jest samo życie. Uwielbiam swoją pracę!
WIKTORIA - Nigdy nie cierpiałaś chemii! Oraz tego etatu w instytucie!
LENA - Już nie czepiam się kurczowo świata nauki. Odnalazłam swoje powołanie!
WIKTORIA - Gdzie je znalazłaś?
LENA (dumnie) - Na dworcu!
WIKTORIA - Co?!!
LENA - Wiciu, to nie to, o czym pomyślałaś! Kucharka! Póki co, jestem kucharką!
WIKTORIA - Jeszcze gorzej, niż myślałam! Skończyłaś szkołę jako prymus, uczelnię z wyróżnieniem, całe życie spędziłaś wśród inteligencji…
LENA - A wszystko po to, żeby w końcu znaleźć swoje powołanie!
WIKTORIA - Jakie? (z obrzydzeniem) Rzeczywiście gotujesz, pieczesz, smażysz?!
Lena śmieje się.
WIKTORIA - Sterczysz przy kuchni, czerwona, w zatłuszczonym czepku, z ogromną chochlą?
Lena śmieje się.
WIKTORIA - W dodatku - na dworcu!
LENA - Dworzec – to na początek dobry punkt. Mała restauracyjka. Gotuję wszystkie dania. Odniosłam przy tym sukces! Do mnie są kolejki! Proszą o przepisy! Napisano o mnie artykuł, ze zdjęciem, w gazecie "Koleje Ojczyzny"!
WIKTORIA - Krzykliwie wyrażona sublimacja.
LENA - Że co?
WIKTORIA - Leno, kompensujesz pracą brak pożycia sesksualnego.
LENA - Phi! Na każdej zmianie, w pracy, zalecają się do mnie dziesiątki! Ze trzy razy już proszono mnie o rękę! W tym – jeden obcokrajowiec! Pewnien Ukrainiec, przez cały tydzień mnie namawiał. Ciągnął mnie ze sobą, do Australii! Nawet mojego ojca namawiał!
WIKTORIA - A wykupnego za ciebie nie proponował? Stada kangurów?
LENA - Wywołują mnie z kuchni na salę. Urządzają mi owacje…
WIKTORIA - A zarobek - groszowy! Potem, po pracy, cichcem, wynosisz zaoszczędzone produkty.
LENA - Nie wiem, co robić z pieniędzmi! Brak mi pomysłów, na co tracić takie sumy? Wyskoczyłam na dzionek do Kanady, podrzuciłam swoim z tysiączek dolarów!
WIKTORIA - Nie wierzę!
LENA (wstaje, wyciąga pieniądze z szuflady stołu, z torebki, z kieszeni) - O, widzisz, idę i cała szeleszczę… Wydaje mi się, że już wszystkie wyjęłam, a i tak - szeleszczę… Szeleszczę, szeleszczę i szeleszczę… Te dolary tak mnie już wkurzają!
WIKTORIA - A więc, Leno, masz wszystko?
LENA - Dobrze mi.
WIKTORIA - Ale mężczyzny nie masz!
LENA - A po co?
WIKTORIA - Jak długo jesteś już bez mężczyzny? Natychmiast trzeba ciebie ratować!
LENA - Jakoś nawet o tym nie myślę.
WIKTORIA - Czy budząc się nie czujesz, że twoje ciało ogarnia gorączka, dostajesz dreszczy, serce ci bije? Czy nie śnisz, że jesteś suczką w cieczce i biegnie za tobą stado psów?
LENA - Wyszczekam się tyle w pracy, że potem chodzę cała na wpół śpiąca.
WIKTORIA - Czy nie rozbierasz w myślach spotkanych mężczyzn? Nie wyobrażasz sobie, jak ty, to z jednym, to z drugim, to z dwoma naraz …
LENA - Co ty tak, ciagle o mnie i o mnie? Pomówmy o tobie, Wiktorio!
WIKTORIA - Ostrzegam! Jesteś – na granicy katastrofy!
LENA - Wiktorio, nie podoba mi się ta rozmowa.
WIKTORIA - Z Edkiem też o tym nie rozmawiałaś?
LENA - Nie. Po co?
WIKTORIA - Biedna Lalu, nawet nie domyślasz się, dlaczego ciebie porzucił? Ten piękny, seksualny, przez wszystkie pożądany, zaprogramowany na to, żeby całe swoje życie przeżyć z jedną kobietą, z tą, z którą się pierwszą przespał...
LENA - Lepiej opowiem ci o mojej pracy. (ze szczerym zaangażowaniem) Muszę się poradzić. Marzę, aby otworzyć własną restaurację.
WIKTORIA - Zakompleksowana, tchórzliwa…! Styl na panienkę z Turgieniewa – to ostatnie schronienie dla tych, które nie potrafią uwieść mężczyzny!
LENA (rozdrażona, podwyższonym głosem) - Jestem szczęśliwa!
WIKTORIA - Ten, kto jest szczęśliwy, nie wywrzaskuje tego histerycznie! Musisz natychmiast pozbawić się kompleksu porządnej kobiety. Jedynie impotenci cenią porządne kobiety. Twój Turgieniew w swoim życiu prywatnym kochał dziwki! Czechow, Bunin, Tołstoj, drugi Tołstoj, trzeci Tołstoj, wszyscy Tołstoje kochali ulicznice! Ci nasi wieszcze, zamarynowani w syropie, organizowali takie orgie, że do głowy by ci nie przyszły. A kobiety takie jak ty, budują swoje życie w oparciu o ich kłamstwa! Swoimi westchnieniami o wywyższonej miłości zmroczyli głowy kilku pokoleniom, napłodzili impotentów i frygidek! Doprowadzili naród do pełnej wstrzemięźliwości! Czy ty, chociaż raz, przeżyłaś orgazm? Jesteś w stanie sobie w ogóle wyobrazić, co to jest orgazm?
LENA - No przestań… Kiedy pokazują twoją audycję w telewizji, to po prostu wyłączam telewizor! Jak ci nie wstyd o tym mówić … Na ciebie patrzą miliony!
WIKTORIA - Teraz już nawet dwunastolatki potrafiły się nauczyć przeżywać orgazmy!
LENA - О, Boże, pomóż im nauczyć się jeszcze cokolwiek innego!
WIKTORIA - Seks to instynkt pierwotny. A w tym, że - w końcu - dociera to do wszystkich, jest część mojej zasługi! Propaguję seks już od pięciu lat i wierz mi, że trochę w tym się orientuję!
LENA - Nie chcę żyć tylko instyktami, nawet pierwotnymi!
WIKTORIA - Leno, oficjalnie powiadamiam ciebie: jesteś niebezpieczna dla społeczeństwa!
LENA - Ja?!
WIKTORIA - Właśnie ty! Dziś boisz się mężczyzn, potem zaczniesz ich nienawidzieć, а później… zabijać. Staniesz się morderczynią seryjną! Otrzymasz dożywocie! A w więzieniu zwariujesz z głodu seksu!! Czy nie prościej, póki nie jest za późno, przespać się z kimś?
LENA - Co ty sobie wyobrażasz, że ja, ni z gruszki, ni pietrzuszki, z kimś…?
WIKTORIA - Łatwizna! Gdzie widzisz problem?
LENA - No, jak ty sobie to… ??? Podejdę do kogoś i burknę mu: idźmy do łóżka!
WIKTORIA - No jasne!
LENA - A on odpowie: Proszę wybaczyć, ale podoba mi się inna kobieta.
WIKTORIA - TO jeszcze żadnego z nich nie powstrzymało!
LENA - A jeśli wparuję tak nagle, na porządnego człowieka? Który nie sypia, z kim popadnie? Przecież może mi się nie udać!
WIKTORIA - Tchórz! Czy nigdy się nie zastanawiałaś, dlaczego wyłącznie mężczyźni korzystają z telefonicznych hot-line i uwielbiają pornosy? Ponieważ oni wszyscy marzą o seksbombie! Ale żaden z nich nie wie, co to takiego. Dlatego, są gotowi uwierzyć każdej kobiecie, która wmówi im, że właśnie ona jest tą seksbombą. Żeby, w ich wyobrażeniu, zostać seksbombą, nie potrzeba ani młodości, ani rozumu, ani urody, ani czaru, ani wdzięku, ani dobrych manier… Łatwo sobie z tym poradzisz!
LENA - Dziękuję, że wierzysz we mnie! Co należy zrobić?
WIKTORIA - Należy bez przerwy mówić o seksie, wszystko, co ci przyjdzie do głowy. Na przykład, gdziekolwiek, na jakiejś imprezie, przysiadasz się do jakiegoś, i półgłosem zaczniesz… (zmienia ton) Pan mi się dzisiaj śnił… Śniło mi się, że jestem malutką dziewczynką, mam elegancką sukienkę, same falbanki, z wielką kokardą… A pan był moim nauczycielem… Ubrudziłam się konfiturami… A pan był taki surowy… krzyczał na mnie… potem zaciągnął mnie do łazienki, zdjał ze mnie sukienkę, majteczki, podkolanówki… później zaczął pan zlizywać ze mnie konfitury…najpierw z ramion, potem stąd… (pokazuje), a później stąd…
LENA - Belfer? Nie, absolutnie się sprzeciwiam! Właśnie stąd – kategoryczne weto!
WIKTORIA - Ich wszystkich ciągnie do małolat i perwersji. (Innym tonem) - A ja czułam się winna, i bałam się pana…i odczuwałam jeszcze coś…
LENA - I wtedy zjawiła się mama!
WIKTORIA (nie zwraca uwagi) - Potem pan wsunął mnie pod prysznic… z lodowatą wodą… miał pan tak okropnie złą minę, nie patrzył na mnie… Nagle pan zauważył, że pana całego opryskałam wodą i zaczął krzyczeć, – Zaraz ciebie ukarzę! Kucnęłam i nie mogłam poruszyć się ze strachu, wtedy nagle zobaczyłam rózgi na brzegu wanny … (Innym tonem) - Odrobina sadyzmu ich podnieca.
LENA - I wtedy weszła mama! Najwyższy czas!
WIKTORIA (tym samym tonem.) - Pan złapał rózgi… A ja pana cały czas błagałam, aby mi pan wybaczył…
LENA - О, Boże, gdzie mama się włóczy?
WIKTORIA - Mama się nie zjawi. Ty jesteś sierotą! (poprzednim tonem) - Wtedy nagle zaczynam pana kąsać, gryźć co sił w zębach…
LENA - Co sił w zębach? Mlecznych?!... Już łapię... Odrobina masochizmu też nie zaszkodzi?
WIKTORIA - Zuch! No i tak dalej… Wszystko to mówisz zawstydzona, bezbronna, jakby nie w siłach zapanować nad sobą… Sama nie rozumiesz, co z tobą się dzieje… Takie pragnienie, które niby skądś, z Kosmosu, spadło na ciebie… Wcale go nie podrywasz … nie ośmielasz się. Tylko… kto inny, jak nie on, może ci pomóc rozgryźć te banialuki? Najpierw przygotuj sobie tekst zawczasu, potem nauczysz się improwizować… Jeżeli później, w łóżku, coś wam nie wyjdzie jak trzeba, zwalaj winę na to, że sen myli ci się z jawą… ale najważniejsze - bez przerwy nadawaj, na przydechu, jaki jest seksualny… W ten sposób zawrócisz mu w głowie i pozbawisz go rozsądku - uwierzy, że to ty jesteś właśnie seksbombą. A seksbomb się nie rzuca. Za nimi się gania, z wywiweszonym jęzorem.
LENA - Nie pasuje. Chcę się nauczyć być sama sobą. Chcę, żeby mnie kochano taką, jaką jestem, bez wszelkich podstępów.
WIKTORIA - Spójrz mi w oczy i odpowiedz absolutnie uczciwie. Chcesz spać z kimś? No? No? Nie tchórz! Boisz się odpowiedzieć?
LENA - Nie jestem zwierzęciem.
WIKTORIA - Tak, czy nie?
LENA - Nie.
WIKTORIA - Przypadek ekstremalnie zaniedbany. Niezbędne są natychmiastowe środki. Przyślę Lola.
LENA - Jaką Lolę?
WIKTORIA - Lolka! Mojego męża!
LENA - Po co? Prawie go nie znam. Na co?
WIKTORIA - Właśnie po to!
LENA - Nie rozumiem!
WIKTORIA - Rozumiesz!
LENA - Coś ty? Chcesz, żebym…
WIKTORIA - Czego się nie robi dla przyjaciółki!
LENA - Ty?... swojego męża?…
WIKTORIA - O to się nie bój! My nie uważamy tego za zdradę.
LENA - A co?
WIKTORIA - Na razie to przekracza możliwości twego pojmowania.
LENA - Nie kochasz go.
WIKTORIA - Nasze stosunki nie są z książek…
LENA - A jakie?
WIKTORIA - Zwykłe - pomiędzy mężczyzną i kobietą, wzajemnie siebie pewnych, samowystarczalnych i cywilizowanych. Oczekuj go jutro. Poinstruuję go.
LENA - Nie!
WIKTORIA - Czego się boisz? Przecież nie rzuci się na ciebie! Na odwrót, to ty będziesz musiała go uwieść! Wcale nie jest pewne, czy się to tobie uda. Stwarzam ci tylko laboratoryjne warunki do pierwszego doświadczenia.
LENA - Czy ja jestem szczurem doświadczalnym, czy co? Żeby pieprzyć się w laboratoryjnych warunkach?
WIKTORIA - Jestem pewna, że ci się nie uda. Lolek jest zbyt rozpuszczony, wiele wymaga. Ale to będzie twoja szansa sprawdzenia się, bez żadnego ryzyka.
LENA - Nie! Skończmy z tym. (zamyśla się)
Dzwonek telefonu. Lena nie słyszy. Wtedy Wiktoria wstaje i podnosi słuchawkę. Patrzy na Lenę, ale ta niczego dookoła nie zauważa.
WIKTORIA - Halo! Nic nie słychać! (z nagłą złością) - Proszę przestać tutaj wydzwaniać!! (rzuca słuchawkę)

SCENA 2
W SZPONACH ROZPUSTY

Pokój Leny. Dominuje - łóżko. Zaścielone śnieżnobiałą pościelą. Na niej rozrzucone leżą kolorowe, liczne, o wielu kształtach, poduszki. Obok łoża – futel bujany. Na nim siedzi dosyć duży, pluszowy niedźwiedź. Lena, ubrana na czerwono, siedzi na jednym krańcu łoża, na samym brzeżku. Oleg - w podkoszulku i dżinsach, stoi. To mężczyznach starego typu, pełny, w okularach, które mu nie pasują. Patrzy na Lenę jak nauczyciel na tępawą uczennicę.

LENA (kontynuuje) - … i śniło mi się, że jestem malutką… malutką… nie wiem, jak to najlepiej sformułować…
OLEG (cierpliwie podpowiada) - Malutką dziewczynką.
LENA - Nie dziewczynką…
OLEG (z podkreśloną uwagą) - Chłopczykiem? Nawet ciekawiej.
LENA - Chłopczykiem?! Zwariowałeś!
OLEG (ze współczuciem) - Ani chłopczyk, ani dziewczynka? No, no, ciekawe…
LENA - Śniło mi się, że jestem… delfinem…
OLEG (z powątpiewaniem) - Może jednak coś prostszego… Załóżmy, nimfą… co?
LENA - Co się przyśniło, to się przyśniło. Nie odpowiadam za swoje sny.
OLEG - No dobrze, niech w takim razie będzie chociaż samica delfina.
LENA - Niech będzie. I uświniłam swój piękny ogon.
OLEG - Czym?
LENA - No, wyobraź sobie, że teraz każdy, kto nie jest leniwy, wylewa swoje brudy do mórz i oceanów…
OLEG - A ja, jak rozumiem, jestem twoim belferkiem-delfinkiem?
LENA - Nie-nie-nie, żaden belfer, właściwie nawet nie delfin…
OLEG - Pingwin?
LENA - Nie, nie jesteś podobny. Masz takie uszy, jak śmigła, dziurę zamiast nosa, a zamiast …
OLEG - Tak, chętnie bym się dowiedział, co mam właśnie ZAMIAST? Chciałoby się mieć nadzieję, że z tym ZAMIAST wszystko było OK?
LENA - Śniłeś mi się... jak by to powiedzieć…
OLEG - Czy później cokolwiek zdjąłem z siebie?
LENA - Załóżmy…
OLEG - Co dalej?
LENA - Później wpadł nasz dzielnicowy i obił ci mordę, żebyś nie zaczepiał delfinów!
OLEG - Uznajmy, że uwiodłaś mnie na… trzy z minusem. (Jednym skokiem rzuca się na Lenę i przewraca ją na wznak)
Lena policzkuje go, wyrywa się, szybko odskakuje i odbiega w odległy róg pokoju.
OLEG (pociera policzek) - Sen mara… Słuchaj, nie zrozumiałem, boisz się, czy co?
LENA - Odruch warunkowy. Nabyłam na dworcu.
Cisza.
OLEG - Więc będziemy się tym zajmować, czy nie? Nic nie rozumiem.
Cisza.
OLEG - Rozumiem. Nie będziemy.
Cisza.
OLEG - Podejdź! Co się tak schowałaś do kąta? Siadaj. Trzeba pogadać. Nie bój się! Znamy się ze dwadzieścia lat! Czy ja wygladam na maniaka seksualnego?
LENA - Nie wiem.
OLEG - Co to znaczy - nie wiem? Podobny jestem, czy nie?
LENA - Nie widziałam ani jednego seksualnego maniaka.
OLEG - Dobra, podejdź tutaj. Mam propozycję. Służbową.
LENA - Stąd też usłyszę.
OLEG - Pierwszy raz jestem w tak idiotycznej sytuacji. Masz moje słowo honoru, że nie będę się do ciebie dobierał!
LENA (siada tam, gdzie siedziała uprzednio) - No?
OLEG - Zdejmij coś z siebie! Cokolwiek!
LENA - Po co?
OLEG - Potem wyjaśnię. Zdejmij coś, jak najszybciej!
LENA - Wcale mi nie gorąco.
Oleg nagle rozrzuca całą pościel, tworząc okropny nieład.
LENA (wstaje) - Zwariowałeś?!
Oleg rzuca się, zgrabnie ściąga z niej spódnicę. Lena piszczy i znowu daje mu policzek.
OLEG - Co mnie ciągle w ten sam walisz?!
LENA - Dałeś słowo honoru!
OLEG - Nie dobieram się do ciebie! Po prostu w każdej chwili może pojawić się Wicio!
LENA - Co? Wicio też ma być tutaj?! O żadnym grupowym seksie nie było mowy!
OLEG - Wicio, to przecież moja żona…
LENA - Wiktoria? О, Boże! Ty jesteś Lol, a ona Wicio! Zupełnie nie można zrozumieć, które z was jest żoną, a które mężem. Przez was pewnie Freud z Jungiem będą musieli się pobić!
OLEG - Wicio może nas podpatrzy. Zjawi się niespodzianie i podejrzy. Łóżko zaścielone, my - ubrani, sterczymy w odległych kątach… Od razu wszystko zrozumie!
LENA - Rzeczywiście! Niespodzianie wejdzie, a tutaj jej mąż, z jej szkolną koleżanką… nie pieprzy się! Jak ona to przeżyje?
OLEG - Awantura murowana. Dlatego mam propozycję!
LENA - Wal!
OLEG - Posiedzimy sobie do jej pojawienia się, a potem powiemy, że wszystko… już było.
LENA - Czyżbyś był zdolny do tak cynicznego okłamywania własnej żony?
OLEG - Z nią łatwo nie jest. To wyjątkowa kobieta! No? Umowa stoi?
LENA - Okłamać szkolną koleżankę? Jak będę mogła potem spojrzeć w jej uczciwe, troskliwe oczęta?
OLEG - Taka jesteś zasadnicza? W takim razie - dawaj! Kładź się! Ale uprzedzam, niczego nie gwarantuję! Stosowną chwilę już przegapiłaś!
LENA - Postaraj się! Zbierz siły! Przecież to dla - Wiktorii!
OLEG - Eee tam! Jej w każdym przypadku powiemy, że wszystko wyszło.
LENA - Przez cały czas próbujesz mnie wciągnąć do przestępczej zmowy przeciw mojej koleżance! Nie chcę ugrzęznąć w kłamstwie! Nie jestem zdolna do dwulicowości!
OLEG - Szczerze mówiąc, nie do seksu mi teraz… Ale… dobrze, spróbuję, może coś wyjdzie…
LENA - A wiec, stanęłam przed życiowym dylematem – rozpusta dla uratowania siebie, czy kłamstwo dla uratowania ciebie?! Uważasz, że Wiktorię, taką wyjątkową, taką przenikliwą, takiego subtelnego psychologa, można wprowadzic w błąd? Że potrafi to uczynić nawet takie seksualne kiwi, jak ja? A ty? Zawsze ją okłamujesz, czy też czasami wychlapiesz, co nie trzeba?
OLEG - Nigdy nie kłamię!
LENA - Jak często Wicio tak ratuje koleżanki?
OLEG - Wy, kobiety, macie mnóstwo problemów z seksem. A to z mężem coś nie tak…, no, nie tak, jak by się chciało…, albo - od dawna - w ogóle nikogo nie było… Lub - depresja… Przecież to niszczy zdrowie, zaniża poczucie własnej wartości…
LENA - A ty jesteś zawsze gotowy… zadbać o zdrowie jej koleżanek, podnieść ich poczucie własnej wartości… I uczciwie złożyć o tym raport Wice? Oto wspaniała para! Szlachetni misjonarze seksu!
OLEG - Między nami są specjalne relacje.
LENA - Jednak nie przeszkadza ci to okłamywać Wicię, jeżeli coś się nie ułożyło, pardon, nie stanęło… tak, jak teraz ze mną!?
OLEG - Dotychczas zawsze było w porządku.
LENA - Dobre złego początki! Tak, tak - latka lecą, już nie z każdą kiecą…!
OLEG - Proszę, tylko bez takich aluzji! Nie we mnie tkwią przyczyny tego, co się tutaj teraz dzieje!
LENA (niewinnie) - Przecież nic się nie dzieje!
OLEG (dosyć agresywnie napada na Lenę) - Ale będzie!
LENA (także agresywnie) - А Wicia także nie porzuca twoich kolegów w biedzie? Zawsze jest gotowa? Na pierwsze wezwanie?
OLEG (wycofuje się) - Mężczyźni – to inna sprawa. Oni nie obarczają kolegów swoimi problemami.
LENA (dalej naciera) - A jeżeli przenikliwa Wika zechce wesprzeć kogoś z własnej inicjatywy?
OLEG - Ufamy sobie wzajemnie.
LENA (dobija go) - Bezwarunkowo, przecież macie ku temu wszelkie podstawy.
OLEG - Wicia – to wolny człowiek. Nie jest moją własnością! Właściwie, w tym sensie, to ludzkość rozwijała się w niewłaściwym kierunku. Uznawać za zdradę bliskosć fizyczną? Przecież to absurd!!
LENA - Szkodliwy nałóg!
OLEG - Osądź sama! Jaka w tym logika? Oto dwoje ludzi. Nawzajem się kochają, szanują, cenią, jest im świetnie w łóżku ze sobą. Chcą przeżyć swoje życie razem. Nagle, z powodu przypadkowego, chwilowego nastroju, albo, co tam ukrywać, po prostu po pijaku, jedno z nich, nieważne które - podkreślam to - prześpi się z inną kobietą. No i co? Wszystko ma zostać zniszczone? Żeby oboje cierpieli?
LENA - Kiedy kochasz i szanujesz, to przypadkiem, czy po pijaku - nie zdradzisz!
OLEG - O, widzisz, wyszło szydło z worka!
LENA - Nie wyszło!
OLEG - Nieważne! Jesteś jakąś idealistką! Przecież wszędzie i zawsze ludzie zdradzali, zdradzają i będą zdradzać po pijaku!
LENA - Że zdradzali i zdradzają po pijaku, to ja, rzecz jasna, widzę. Ale jakoś nie widzę tam ani miłości, ani szacunku! Nie rzucają się w moje oczy!
OLEG - No dobrze, niech ci będzie… Nie po pijaku. No, zakochała się w innym mężczyźnie. Chwilowo. I co? Wszystko zniszczyć? Komu to jest potrzebne?
LENA - Nie wiem… wszystko to takie poplątane i przeplatane… Pamiętamy Dantego, kochającego zmarłą Beatrycze… Czy jest jakaś logika w jego miłości? Ale jednak podziwiamy go za jego absurdalną miłość… Staramy się rozgryźć tajemnicę miłości i śmierci Puszkina… Płaczemy nad Romeem i Julią, z ich tak głupim, według naszych kryteriów, samobójstwem… A ci, którzy tak łatwo radzą sobie ze swoimi uczuciami i marzeniami… wcale nas nie interesują!
OLEG - Ludzie czynią TO wyłącznie dla własnej przyjemności. Wcale nie oglądają się wtedy na opinię ludzkości.
LENA - Dlaczego, w takim razie, od tylu wieków, to samo przenika nasze serca? Wzruszenie na pierwszej randce… Wierność i czułość? Nie ma piękniejszego mężczyzny, niż ten, który uwielbia swoją kobietę… Kiedyś mężczyźni szli na pojedynki i oddawali swoje życie za cześć kobiety… Co odczuwały te kobiety? Jak to jest – być aż tak kochaną? Jak to jest - być ubóstwianą? Niedługo stuknie mi czterdzieści sześć lat, w ciągu całego mojego życia mężczyzna kochał mnie… najwyżej… przez kilka sekund… Klęczał wtedy przede mną i patrzył z błaganiem, rozpaczą, zachwytem, strachem, czułością w moje oczy… Pamiętam wszystko… To dzięki tym kilku sekundom przeżyłam z nim dwadziescia siedem lat. I żyłabym do śmierci, gdyby sam mnie nie rzucił. Czyżby to było wszystko, co mi los przeznaczył? Czyżby, mimo wszystko, rację miała Wika? Niczego nie ma, niczego… tylko instynkty?
OLEG (obejmuje Lenę) - Okłamiemy ją?
LENA (równodusznie) - Dobrze, okłamiemy!
OLEG (obejmuje Lenę, głaszcze po włosach, całuje jej twarz) - No i widzisz, wszystko uzgodniliśmy, dogadaliśmy się…
LENA (odsuwa się) - Umówiliśmy się, że okłamiemy.
OLEG - Okłamiemy! Powiemy, że do niczego nie doszło. (Obejmuje Lenę) Niech sobie robi awanturę!
LENA (z wyrzutem, bez żadnych podtekstów seksualnych.) - Przez ciebie mi się kręci w głowie!
OLEG - Bo instynkty mają swoje wielkie zalety! (obejmuje ją i całuje)
LENA (odsuwa się) - Co ty? Serio?
OLEG - Powiedz – tak. Zrozumiesz wtedy, jaki czasem jestem serio! Nie ma sensu z byle głupstwa robić problem!
LENA - Nie mogę przecież… z mężem koleżanki! Szanuję węzły!
OLEG (odsuwa się od Leny) - Żaden problem! My się rozwodzimy. Za tydzień!
LENA - Rozwodzicie się? Co to za epidemia?!
OLEG - Wicio… wychodzi za mąż… za innego…
LENA - A… jak ty?
OLEG - Ja… tak, jak należy - cierpię… i nie okazuję swoich cierpień. Przed nikim. Udaje mi się?
LENA - Na piątkę z plusem! Wybacz!
OLEG - Co?
LENA - Cierpisz, a ja waliłam ciebie po mordzie.
OLEG - Miałaś rację. Dlatego niczego od ciebie nie chcę! Wika trzy dni mnie namawiała, przekonywała, nalegała, żądała… Uważa, że seks leczy, pociesza, odwleka uwagę…
LENA - A mnie leczy, pociesza i odwleka moją uwagę - kiszona kapusta! Chcesz?
OLEG - Nie.
LENA - Co masz taką kwaśną minę…?
OLEG - Ale parka z nas wyszła… jak huragan! (wzdycha) Miałaś wielu facetów?
LENA (wzrusza ramionami) - Męża.
OLEG - Drugi mężczyzna – jest znacznie trudniejszy, niż pierwszy i trzeci. Drugi mężczyzna dla kobiety, to jak rewolucja!
LENA - Będzie drugi? Nie wiem.
OLEG - Kochałaś go?
LENA - Nie.
OLEG - A jak wam się żyło?
LENA - Dobrze.
OLEG - Cierpiałaś, kiedy odszedł?
LENA - Nie.
OLEG - Jesteś silną i odważną kobietą.
LENA - Nie wiem. Jak się okazało, to sama o sobie mało wiem.
OLEG - A ja nie jestem ani silny, ani śmiały. (obejmuje ją) Pomóż mi, bo zaraz zawyję. (Wyje) U-u-u-uuuuu!
LENA - Przestań!
OLEG (kręci głową) - U-uuu…
LENA - Co ty sobie myślisz? Że jestem pogotowiem ratunkowym?
OLEG - U-uuu… Uwiedź mnie i rzuć! Muszę jakoś odwlec swoją uwagę! No, spróbuj być chociaż raz kobietą! U-uuu…
LENA - Tak, albo nie?.. Orzeł, czy reszka? (odskakuje od Olegа) - Jeśli złapiesz mnie, będzie, jak chcesz!
OLEG (zręcznie łapie ją i obejmuje) - Już złapałem!
LENA - Nie, nie tak. Zawiążę ci oczy, żebyś niczego nie widział…
OLEG - Po co? Wystarczy, żebym zdjął okulary! (zdejmuje)
LENA - Nie, całkiem - to całkiem! (zawiązuje mu swoją spódnicę wokół głowy) - Łap! (odbiega i drażni) - Złapiesz – będę twoja! (zrzuca pantofle na obcasach i odbiega w przeciwległy kąt) - A kuku - tutaj jestem! Oto – ja!
Oleg rozstawia ręce i idzie w kierunku głosu. Ale Lena bezszelestnie przechodzi w drugi kąt. Oleg łapie rękoma powietrze.
OLEG - Dlaczego mnie rzuciła? Mieliśmy takie wspaniałe stosunki! Rozumieliśmy się!
LENA (złośliwie) - Czy nie za szybko biegam?
Oleg niespodzianie, raptownie, rzuca się w kierunku jej głosu, Lena ledwo zdąża uskoczyć, ale Oleg prawie ją łapie. Lena odskakuje, potyka się i upada.
LENA - Podglądasz!
OLEG - Nie podglądam! Dyszysz, jak parowóz! (szuka rękoma po podłodze)
Lena wpełza pod łóżko i wygląda stamtąd.
OLEG (szuka gorączkowo) - No, gdzie jesteś? Nie mogę!… Nie umiem!… Bez niej jestem nikim! Pod łóżkiem! Dwadzieścia lat! (nurkuje pod łóżko, Lena piszczy) - Wpadłaś! Dwadzieścia lat! To nieuczciwie - drapać! Tak się nie umawialiśmy!
LENA (wyrywa się i wyczołguje spod łóżka) - Umawialiśmy się, że złapiesz! A ty mnie nie złapałeś!
OLEG (wypełza spod łóżka i rzuca się na nią) - Złąpię!
Chaotycznie przeszukuje pokój, а Lena, jak balerina zgrabnie, mu ucieka. Cichcem wskakuje na łóżko. Oleg potyka się o łóżko, ale nie domyśla się, że Lena jest na nim.
OLEG - Przede mną - pustka i mrok! Gdzie jesteś?
LENA - Znalazł sobie głupią! Będę uwodzić ciebie w milczeniu!
Oleg rzuca się na łóżko, ale Lena zeskakuje na czas.
OLEG - Przedszkole! Gdzie jesteś? (miota się po pokoju) - Gdzie jesteś?
Lena bezszelestnie staje na jego drodze, żeby mógł ją złapać, ale Oleg w ostatniej chwili rzuca się w innym kierunku. Lena kładzie się na łóżku.
OLEG - Jesteś? Koniec! Dłużej nie gram! Koniec!! Rzucam baby do diabła! (zrywa gwałtownie spódnicę z głowy i rzuca się na łóżko, wprost na Lenę) - Wpadłaś!! Nie puszczę! Porzuć wszelką nadzieję! Teraz dam ci popalić! (nagle jęczy i chwyta się za plecy) - Cholerne korzonki! Teraz przez trzy dni się nie wyprostuję!
LENA (wypełza spod Olegа i wstaje) - Jednak, nie orzeł, а reszka.
Dzwonek do drzwi.
LENA - Twoja! Przyszła cię odebrać. (ogląda bałagan w pokoju) - No co? Nie mamy czego się wstydzić! Wszędzie ślady burzliwie spędzonego czasu. A ty, taki bezsilny, musiałeś wytężać się uczciwie przy damie. Bardzo boli?
OLEG - Wcale nie boli. Po prostu skręciło mnie.
LENA - Poza przekonująca. Ale mina niezbyt. Nie mógłbyś wycisnąć z siebie miny wyrażającej pełne i głębokie zadowolenie?
Długi dzwonek do drzwi.
LENA - Idę otworzyć! Czy wyglądam jak kobieta, która przed chwilą przeżyła z tuzin orgazmów bez wsparcia narkozą?
OLEG - Ściągnij, proszę, ze mnie dżinsy!
LENA - Przezornie! (ściaga z niego dżinsy) - Stoczyłam się już na dno! Sama ściągam z facetów portki, w dodatku - robię to w pośpiechu. (ocenia wzrokiem) - Masz rację. To dodaje kolorytu!
Bardzo długi dzwonek.
LENA (o dzwonku) - Właściwie to nietaktowne! Nawet jej nie przyszło do głowy, że może ordynarnie przerwać nam proces... akt…
OLEG - Otwórz wreszcie!
LENA - Jak szaleć, to szaleć! Zrobimy twoją Wiktorię w konia na całego…(zrzuca górę od swojego kostiumu) - Nie, połowiczne środki mnie poniżają! (zdejmuje stanik i zarzuca do góry, na żyrandol)
Oleg, szuka i znajduje okulary, patrzy na Lenę.
LENA - No, Wiktorio, trzymaj się! (idzie otworzyć drzwi)
OLEG (rozpaczliwie) - Nie otwieraj!
Lena zamiera i odwraca się do niego. Patrzą na siebie. Długi dzwonek.

SCENA 3
RING

Kuchnia u Leny. Niewielki, okrągły stół. Wszędzie dookoła dywany i dywaniki. Lena i Oleg jedzą śniadanie. Obok stołu Beczułka z kapustą, którą zajadają rękoma. Na stole garnek z kartoflami, jeden talerz na dwoje, nad którym obierają ugotowane w mundurkach ziemniaki. Olegu w narzuconej damska piżamie, Lena ubrana w błękitny, sprany szlafroczek.
LENA (nagle wykrzykuje) - Eureka!!
OLEG (niewzruszenie) - No?
LENA - Wiem, co zrobić!
OLEG (dalej niewzruszenie) - No?
LENA - Trzeba dodać zgęszczone mleko, o!
OLEG (z powątpiewaniem) - Słodzone?
LENA - Chociaż to brzmi dziwacznie, ale - tak! Wtedy suflet - zaśpiewa! Kumasz?
OLEG - Słabo…
LENA - Kompletny ćwok z ciebie! Ikra z dorsza jest sucha i bez smaku, prawda?
OLEG - No i co?
LENA - Ale w niej jest jakaś zagadka! Ma potencjał! Zgęszczone mleko…
Obok stołu pojawiają się Edward i Wiktoria. Wiktoria na czarno, Edward w letnim garniturze.
LENA (do Edwarda) - Edek! Cześć! A to niespodzianka!
WIKTORIA - Przyprowadziłam go ze sobą. Żeby otworzył drzwi swoim kluczem. Już od tygodnia dzwonię do twoich drzwi! Myślałam, że zwariuję!
LENA - Po co dzwonisz? Dlaczego miałaś zwariować?
WIKTORIA - Czy żyjecie, czy nie!?
LENA - Czyżby to, czym się zajmowaliśmy, było niebezpieczne dla życia?
WIKTORIA - W waszym wieku - oczywiście!
OLEG - Należało uprzedzić! A tak - zupełnie się nie oszczędzaliśmy! Teraz zaś okazuje się, że strasznie ryzykowaliśmy!
WIKTORIA - Lolo, zwalniam cię!
OLEG (ze szczerym zdziwieniem) - Skąd?
WIKTORIA - Z telewizji!
OLEG - Zostanę kucharzem!
LENA - Wiciu, Edku, zjecie śniadanie?
WIKTORIA - Jeść na śniadanie ziemniaki w mundurkach z kiszoną kapustą – to prostactwo!
LENA - Nie oczekiwaliśmy gości!
EDWARD - Ja bym zjadł.
WIKTORIA - Kiszoną kapustę?!
EDWARD - A co w niej złego? (bierze trochę kapusty i zajada)
WIKTORIA - Jesz kiszoną kapustę? Ty?! Kiszoną kapustę?
EDWARD - Tak, jem. Ja. Stałem się bardziej do wytrzymania.
WIKTORIA - Leno, dlaczego nie przygotujesz swojego sufletu z ikry dorsza?
OLEG - Za długo trzeba by czekać! Zanim złowisz dorsza…
LENA - Przygotowywać suflet w dzień powszedni, to jak pojechać w krynolinie tramwajem w godzinach szczytu.
OLEG - Wiktorio, trzeba Lenie zrobić reklamę. Ma zamiar otworzyć restaurację! To - znalezisko dla telewizji. Notuje przepisy w zeszytach do muzyki! Nutami!
WIKTORIA - Nic nie zrozumiałeś. Jesteś zwolniony. Przez ciebie nie doszło do audycji. Scenariusz został u ciebie.
OLEG (szczerze) - Wybacz, Wiciu!
WIKTORIA - Nieważne. Ja się wykręciłam!
OLEG (do Leny) - Weźmiesz mnie do siebie, do restauracji? Do mycia garów?
LENA - Lepiej kupię zmywarkę!
EDWARD - A właściwie, to co ty tu robisz, Oleg?
WIKTORIA (bez ironii) - Jest tu na moją prośbę. Udzielał Lenie konsultacji!
EDWARD - Konsultacji? (Zamyśla się)
OLEG (podśpiewuje) - To - barszcz. Właściwie - wariacje na jego temat. W aranżacji Leny! Jej barszcz działa jak narkotyk. Wczoraj zjadłem sześć porcji. Przez jej barszcz ludzie spóźniają się na pociągi! Właściciel tej knajpki, Ormianin, nie odstępuje jej na krok, zgrzyta zębami i łapie się za kindżał.
WIKTORIA (do Leny) - Mawiają, że Ormianie są dobrzy w łóżku?
LENA - U nas w lokalu nie ma łóżek, są tylko stoliki.
OLEG - Kocha Lenę, jak córkę!
WIKTORIA - No, no!
OLEG - Jak wnuczkę!
WIKTORIA - Mhm!
OLEG - Jak prawnuczkę! Zaprosił Lenę… i mnie… na swój jubileusz, do Armenii. Na stulecie! Tam, w górach, pozwolili Lenie przygotować szaszłyki!
WIKTORIA - Jaki honor!
OLEG - Oczywiście, że honor! U nich, kobiet do szaszłyków nie dopuszcza się nawet na dziesięć kroków! Mężczyźni cały czas nie spuszczali z niej oczu, obserwowali każdy jej ruch, denerwowali się, ale - pokonała ich! Te wszystkie dywany właśnie tam jej podarowali. Celnicy wzięli nas potem za przemytników. Zdarli ta-a-a-akie cło! (pokazuje gestem rybaka)
WIKTORIA (uważnie przypatruje się Olegowi) - Jak ja, głupia, od razu się nie domyśliłam! Widzę przecież, że strasznie się zmienił. Toż to inny człowiek. A zrozumieć, na czym to polega – nie mogłam! Utyłeś! Grubas! Baryła!
OLEG (zadowolony) - Bez tego się nie da! To zasługa Leny. Każdy mój nowy kilogram – to dowód zachwytu dla jej talentów!
WIKTORIA (konstatuje oskarżająco) - Lolu, zapomniałeś, jaki mamy dziś dzień.
OLEG - Doskonale pamiętam! Piątek. Czy… – co? Już sobota?!!
WIKTORIA - Wtorek! Dzień naszego rozwodu.
OLEG - Oj, przepraszam, Wiciu! Zaraz, w sekundę będę gotowy! (błyskawicznie przebiera się na uboczu) - Dowód mam… Świadectwo ślubu nie zapomniałaś? Jestem gotowy. Lecimy!
WIKTORIA - Edziu, wychodzimy!
Edward jej nie słyszy. Przez cały czas wpatruje się w Lenę.
WIKTORIA - Edek! (Macha mu dłonią wprost przed oczyma)
Edward jakby się budzi, rozgląda dookoła.
OLEG - Eureka! (Gwałtownie się obraca, klęka przezd Leną) - Proszę o twoją rękę, Leno! Daj mi szansę na kulinarną karierę!
WIKTORIA - Zabawa w błazna - to nie twoje emploi!
OLEG - A mnie się wydaje, że przez dwadzieścia lat doskonale sobie radziłem w tej roli!
WIKTORIA - Pokochałam innego mężczyznę. Ale to nie znaczy, że masz się żenić z pierwszą lepszą!
OLEG - Oho! Jeszcze będziesz mnie uczyła, z kim mam się ożenić!
WIKTORIA - Teraz nie czas i miejsce na sprawy rodzinne! Zresztą, w ogóle tego nie lubię.
OLEG - A ja załatwiam teraz swoje sprawy rodzinne, ale nie z tobą! Z tobą, jak mi się wydaje, wszystko jest już jasne!
LENA - Nie przeszkadzam? Moja obecność wam nie wadzi? Przecież to nieważne, że jestem u siebie?
OLEG - Leno! Tak, czy nie?
WIKTORIA - Póki co, jesteś jeszcze żonaty!
OLEG (Do Wiktorii) - Myślę już o przyszłości! Przede mną mniej jej, niż przeszłości! Dlatego tak wysoko ją cenię!.. Leno! Do ciebie mówię!
LENA - Do mnie?
OLEG - Wyjdziesz za mnie za mąż, czy nie? Nie rozumiem!
Cisza.
OLEG - Rozumiem. Nie wyjdziesz! Wybacz, zapomniałem. Przecież ty marzysz o przepięknej miłości! Gdzie nam do niej? Wygląda na to, że moja kariera szefa kuchni spaliła się na panewce!
WIKTORIA - Edek, wychodzimy!

EDWARD - Do widzenia!

WIKTORIA - Ty - idziesz z nami!
EDWARD - Po co? Przecież świadkowie są potrzebni tylko przy ślubie? Rozwodzą bez świadków! Poza tym, mam sporo do omówienie z Leną. Leno, nie masz nic przeciw?
LENA - Cieszę się, że cię widzę!
EDWARD - Nie widzieliśmy się trochę dłużej niż dwa miesiące, ale mocno się zmieniłaś! Nie mogę cię poznać! Mieszkania też nie poznaję! O, masz na sobie nowy szlafroczek!
LENA - Ten szlafroczek podarowałeś mi podczas miodowego miesiąca! Wtedy, kiedy pojechaliśmy okazją ze wsi do Riazania. To była przygoda! W Riazaniu kupiliśmy ten szlafroczek! Po prostu zapomniałeś!
EDWARD - Sama coś poplątałaś! Doskonale pamiętam! Tamten był jaskrawo niebieski, taki luźny, za obszerny dla ciebie…
LENA - Skurczył się… w praniu. Zaczął być obcisły…
EDWARD - Bardzo ci w nim do twarzy!
WIKTORIA - Edwardzie, czekamy na ciebie! Nawiasem mówiąc!
OLEG (do Wiktorii) - Pozostaw chociaż ich w spokoju!
EDWARD - Mam tu parę swoich spraw do załatwienia! A wy idźcie sobie! (Do Leny) - Myślałaś, chociaż o mnie?
WIKTORIA - Lolu, czy wspominałeś sobie z nią, tutaj, przez ten tydzień, o Edku? Na przykład, o tym, jak nie cierpi kiszonej kapusty?
EDWARD - Co tu ma do rzeczy kapusta? Mogę spokojnie jeść kapustę! (napycha sobie do ust kapusty, mówi z pełnymi ustami) - O. Jem! I nic się nie stało! (nagle zakrywa usta ręką i z charakterystycznym dźwiękiem galopem wybiega z pokoju)
WIKTORIA (za nim) - Jesteś tutaj dopiero od dziesięciu minut, a już zebrało ci się na wymioty!
Na potwierdzenie jej słów dobiegają stosowne dźwięki. Edward wraca.
WIKTORIA - Co tak nagle natchnęło cię na heroiczne wyczyny?
OLEG - Może spotkał kobietę, która oczekuje od mężczyzn heroizmu, a nie tylko tego, żeby ją…?
WIKTORIA - Nie do końca rozumiem, Edwardzie, czy jesteś z nami…?
Cisza.
OLEG - Ciągle jeszcze nie rozumiesz? Ja, na przykład, skapowałem. Chodź, wyjaśnię ci po drodze!
WIKTORIA (do Olega) - Wiesz co? Potrząśniemy teraz, z tobą, tą staroświeczczyzną! Zatrzymamy windę pomiędzy piętrami… (namiętnie) - Co potem będzie?
LENA - Mieszkańcy będą musieli wchodzić i schodzić po schodach.
EDWARD - W naszej windzie sikają psy.
WIKTORIA - Zróbimy sobie, Olegu, pożegnanie!
OLEG - Płynnie przechodzące w zawarcie pokoju! Nie. To już było! Lepiej chodźmy na piechotę! A nawet nie chodźmy, a pobiegnijmy! Bo się spóźnimy!
WIKTORIA - Leno, Edwardzie, mam propozycję. Jedźmy razem! Od razu złożycie podanie o rozwód, a potem uczcimy to… na dworcu!
LENA - Twoja troska o mnie nie zna granic. Jestem wdzięczna, ale mam inne plany!
OLEG (do Wiktorii) - Sama widzisz, mają inne plany!
WIKTORIA - Leno, powinnaś wiedzieć – my, z Edwardem, zdecydowaliśmy się wziąć ślub!
Cisza.
LENA - Gratuluję!
EDWARD - Leno, wszystko ci wyjaśnię!
Lena śmieje się nerwowo.
WIKTORIA - Ja wyjaśnię! Wtedy, kiedy miałaś osiemnastkę, Edek zdradził cię ze mną.
Lena śmieje się nerwowo.
WIKTORIA - On wtedy biegał za tobą jak szalony! A ty byłaś taką zakompleksioną niedajką! Założyłyśmy się, że każda, która się z nim prześpi, łatwo ci go odbije.
LENA - Ja się nie zakładałam.
WIKTORIA - Nieważne, to ja założyłam się z tobą!
OLEG - Wiesz, Wiciu, to pewna różnica!
LENA - Tak, gratuluję! Tobie, Edkowi! Jak ci się chadzało do nas w gości, Wiktorio? Przez całe te dwadzieścia siedem lat? Nic ci nie wadziło?
OLEG - Pewnie ciągnęło ją na miejsce przestępstwa!
EDWARD - W ciągu tych dwudziestu siedmiu lat nic między nami nie było, Leno! Nie zdradzałem ciebie!
OLEG - Jaka dążność do celu i stanowczość, Wiciu! Chylę przed tobą kapelusz!
WIKTORIA - Wolę, żeby mężczyźni przede mną zdejmowali…, a nie kapelusze!
EDWARD - Wiktorio, muszę porozmawiać z moją żoną!
WIKTORIA - Z byłą, czy przyszłą?
EDWARD - Muszę coś Lenie powiedzieć.
WIKTORIA - Dla mnie to niespodzianka. A może, na początek, powiesz mi coś?
EDWARD - Już dłużej tak nie mogę! Ja… my… bardzo się różnimy, Wiktorio!
WIKTORIA - Może dokładniej? Czego już dłużej nie możesz?
EDWARD - Nie mogę tak żyć! Nie jestem taki wyzwolony, jak ty!
WIKTORIA - Razem poradzimy sobie z twoimi kompleksami!
EDWARD - Ja… nigdy nie przywyknę do tego…
WIKTORIA - Do czego?
EDWARD - No… no… kiedy ty, w swojej audycji, w telewizji, mówisz o seksie… i… i przywodzisz przykłady… i opisujesz…
WIKTORIA - Niuanse naszej bliskości? Przecież nie raz to już z tobą omawiałam! Sam przyznałeś, że nie ma niczego wstydliwego w tym, że w każdej audycji, szczegółowo opowiadam, jak ty stopniowo wyzwalasz się ze swoich kompleksów w łóżku, czego nauczyłeś się w ostatnim tygodniu, co przy tym odczuwamy…
LENA - Edek, zostałeś seks-symbolem?!
WIKTORIA - Tak, już go ścigają fanki! Dyżurują przy naszej klatce schodowej.
EDWARD (wrzeszczy) - Ale ja nie chcę, żeby Ojczyzna na bieżąco komentowała, jak ja się pieprzę!!
WIKTORIA - Nie trzeba krzyczeć! Nie jestem głucha! W dodatku, wydaje mi się, nie dałam ci żadnego powodu dla chamstwa.
OLEG - Tak ci się, Wiciu, tylko wydaje.
WIKTORIA - Bądź uczciwy, Edwardzie! Złościsz się, ponieważ opowiedziałam w audycji o brakach twojego byłego małżeństwa. Sam się mi przyznałeś, że nie spałeś z Leną od dwóch lat!
EDWARD - Ale powiedziałaś w audycji, że pięć!
WIKTORIA - W sumie, właściwie, to żadna różnica!
LENA - Nawet nie podejrzewałam, że zostałam seks-gwiazdą! Dziękuję, Edku, dziękuję, Wiktorio! A teraz, oboje – won stąd!
WIKTORIA - Umierając, wielki fizjolog Pawłow dyktował studentom swoje wrażenia…
OLEG - Wychodzi na to, że miałem fuksiarskie szczęście, iż nie zaprosiłaś do naszego łóżka grupy studentów. A tobie, Edwardzie, zazdroszczę. Trafisz do elementarzy! Wychowania seksualnego. Biegniemy, Wiciu, bo spóźnimy się na rozwód!
WIKTORIA - Rozwiedziemy się w piątek!
OLEG - Mam być jeszcze do piątku twoim mężem?
WIKTORIA - Przez dwadzieścia lat byłeś dumny z tego, że nim jesteś.
OLEG - Masz teraz nowy temat na następną audycję!
WIKTORIA - Lolu, Edziu! Musimy we troje rozważyć nasze problemy!
EDWARD - Leno, powinienem wszystko ci wyjaśnić!
WIKTORIA - А czym, ze swojej strony, zajmowała się Lena przez ten tydzień z Lolem!?
OLEG - Przestań mnie tak nazywać, jak mopsa!
EDWARD - Nic nie chcę wiedzieć!
WIKTORIA - Struś! Zawsze chowasz głowę w piasek!
EDWARD - Wszystko wybaczam! Leno, przysięgam, nigdy nie wypomnę!
LENA - Co z was za ludzie? Wygnałam was! Nawet tego nie zauważyliście! (łapie szczotkę) Won! Słyszycie? Won!!
EDWARD - Leno, zacznijmy wszystko od początku! Wszyscy popełniamy błędy! (uchyla się od ciosów szczotką) Jestem baranem! B-A-R-A-N-E-M!
LENA - Odrobina masochizmu ci nie zaszkodzi!
EDWARD - Leno, uderzyłaś mnie w plecy!
LENA - Odrobina sadyzmu - także!
Oleg śmieje się
LENA (opuszcza szczotkę) - Czym mam was, młotkiem bić, czy co?
WIKTORIA - Pełne zwycięstwo cnoty nad grzechem! Jak to wszystkie proste! Ciebie, Edziu, na pewno przyniósł bocian. A ciebie, Lenuś, znaleźli w kapuście! W kiszonej!
OLEG - A ciebie, Wiciu, zrzucono z kosmosu, w celu oświecenia seksualnego mieszkańców naszej Ojczyzny!
WIKTORIA - Nie będziecie przeczyć faktom oczywistym – gdyby nie seks, nie istniałoby życie na planecie!
OLEG - Jednak u nas, w kraju, póki co, to im więcej seksu, tym mniej dzieci się rodzi!
EDWARD (krzyczy) - Nie chcę uczestniczyć w żadnych dyskusjach! Chcę zostać sam na sam z własną żoną! Możecie to zrozumieć?
WIKTORIA - Zrozumieć twój entuzjazm dla tej rozmowy jest dosyć trudno! Przecież w rezultacie tych dwudziestu siedmiu lat pożycia małżeńskiego, o mało nie wpadłeś w komę z nudów!
EDWARD - Takich jak ja, takie jak ty, robią w konia! Po co wnikać w niuanse jej duszy, po co próbować pojmować samego siebie? Po co ten codzienny, ciągły trud szczegółowego analizowania stosunków? Po co płakać i walczyć z własną niedoskonałością? Przecież wszystko jest takie proste! Ani jednego dnia bez nowej pozycji w łóżku… A właściwie, dlaczego tylko w łóżku? W windzie, w taksówce, na schodach ruchomych w metro - w godzinach szczytu, na żyrandolu, w publicznej toalecie… Wypełnimy i przekroczymy plan ilości orgazmów na statystyczną głowę mieszkańca! Dogonimy i przegonimy Amerykę! Wszyscy zostaniemy zawodowymi gwiazdami porno! Przekształcimy naszą planetę w jeden wielki bajzel! Kto nie z nami – precz z szeregów wyzwolonej ludzkości! Niedługo podzielimy seks na sekcje, specjalizacje, zorganizujemy zawody, a potem, zobaczysz, dojdziemy do zorganizowania Olimpiady… (macha ręką) Doczekasz się!
WIKTORIA - Brawo!! Nigdy pewnie nie zastanawiałeś się nad tym, po co to dla mnie - osobiście?! Dlaczego walczę o ciebie? O to, żeby tobie było dobrze? Żebyś stał się pełnowartościową osobowością?
EDWARD - Myślałem! Długo myślałem! I domyśliłem się! Takie, jak ty, walczą o władzę! W polityce, w religii - już wszystko rozdzielono. Walczyć tam o władzę jest niebezpiecznie! Trzeba zatem wynaleźć nowe pole bitwy! Seks! Cudowny pomysł! Dotyczy wszystkich! Można wepchnąć się wszędzie! Do wychowania dzieci, do życia rodzinnego, w problematykę wieku podeszłego, do twórczości, w naukę, do etyki, do obyczajowości, w psychologię, do polityki… Stworzymy nową wiarę, stworzymy nowe pisma święte, bożków i idoli, swoją muzykę, swoją sztukę, swoją etykę… Macie przecież już swoje seksualne gwiazdy, liderów i szeregowców seksu, ideologów! A tych, którzy są przeciw, ogłosicie zakompleksionymi i niepełnowartościowymi! Niedługo rozpoczniecie na nich sezon polowań!!
WIKTORIA - Kto ciebie nastraszył? Tak boisz się seksu, że jesteś gotowy odżegnać się od niego na zawsze? Leno, zwyciężyłaś! Ale gratulować wam obojgu, niestety, nie ma czego!
LENA - Wychodźcie mi stąd wszyscy!
EDWARD - Leno, ja… pozwól mi zostać!
LENA - Nie.
EDWARD - Nie możesz mi wybaczyć?
LENA - Ja… o nic ciebie nie oskarżam… Wszystko zmierza ku lepszemu. Ale… ale… nie chcę żyć bez miłości!
OLEG (ze szczerym zainteresowaniem) - Cóż to takiego – miłość? Czy chociaż w przybliżeniu wiesz, bez czego nie możesz żyć?
LENA - Wiem, że to odczuję!
OLEG (łapie Wiktorię za ręce i ciągnie) - Wiktorio, precz stąd! Szybciej, jeszcze nie wszystko stracone, możemy jeszcze zdążyć!!
WIKTORIA (z kokieterią) - Zdążyć - co?
OLEG - Rozwieść się! (próbuje ją wyprowadzić)
WIKTORIA (rozgoryczona, gorączkowo) - Tak, moi drodzy, nie ma wśród was Adama i Ewy! Nikt z was nie zaryzykuje nadgryźć zakazanego owocu!
OLEG - Wiciu, może po prostu nie warto siłą wpychać te niedojrzałe, zakazane owoce wszystkim, jak leci? Wielu się nimi dławi!
WIKTORIA - Ziemniakami też się dławili, kiedy Piotr I wprowadzał je do Rosji! Wyśmiewali je i przeklinali! A jednak udało się je wepchnąć! Inaczej do dziś siorbalibyście skwaśniały kapuśniak! Minęły już czasy wszechogarniającej, ofiarnej miłości! Nikomu i nigdy już nie uda się reanimować pojedynków z powodu pięknych dam! Wiśniowe sady sprzedano, wyrąbano i nawet nie odnajdzie się tej ziemi, gdzie rosły! Poza tym - czy w ogóle one istniały? Wasze dzieci będą się z was śmiały, z waszych jarmarcznych ideałów! A ja - już się śmieję! (demonstracyjnie śmieje się i szybko wychodzi)
OLEG (rozkłada ręce) - Co to jest prawda? (Wychodzi)
Cisza
EDWARD - Leno, co między wami było? To poważne?
LENA - Dla niego – nawet bardzo! Korzonki. Rozcierałam wódką, przykładałam kompresy!
EDWARD - A w Armenii?
LENA - A w Armenii – były szaszłyki!
EDWARD - Spróbujemy zacząć wszystko od początku?
LENA - W końcu doczekałam się! Mam dwóch pretendentów do mojej ręki! I to jak różnych! Jeden cierpi, że rzuciła go żona i szuka u mnie zrozumienia, pociechy i oparcia! Drugi cierpi, że sam rzucił żonę i także szuka u mnie zrozumienia, pociechy i oparcia! Jaki przede mną trudny wybór! Jaki intrygujący!
EDWARD - Mnie rzeczywiście jest niedobrze! Jesteś mi potrzebna!
LENA - Kiepska ze mnie siostra miłosierdzia! Teraz wabią mnie inne perspektywy!
EDWARD - To z powodu Olegа?
LENA - A co? Wyzwiesz go na pojedynek? Będziecie się strzelać, na piętnaście kroków?
EDWARD - Mordę mu obiję! Wykorzystał okazję, aby…
LENA - Mężczyzna, który bije po mordzie rywala, to nie mężczyzna moich marzeń!
EDWARD - Jego wybrałaś?
LENA - Nikogo nie wybrałam, ponieważ… ponieważ, wybacz mi, Edku, ponieważ nie ma z kogo wybierać.


AKT DRUGI
SCENA IV
LOT

To sen, który śni się każdemu z trzech bohaterów, albo oddzielnie, albo po kolei. Ponieważ to sen, akcja toczy się w dymach i mgle. Widać – ogon samolotu z namalowaną czerwoną flagą ZSRR i jedno jego skrzydło z dwoma, podobnymi do cygar, silnikami, na każdym z nich znajdują się dwa śmigła. Odnosi się wrażenie, że samolot znajduje się tutaj cały, widoczny jest tylko jego fragment. W finale sceny widz dostrzeże jeszcze kabinę pilota.
Widać wysoki trap, oraz niebo nad samolotem, podogbne do lustra.
Na szczycie trapu znajduje się Lena. Wygląda wspaniale. W romantycznej, staroświeckiej sukience, marząc o „czymś wznioołym”, wzbudza uwielbienie i podziw, stoi na wietrze, jak ucieleśnienie kobiecości, przyzywającej i odstraszającej równocześnie. Nagle, nie wiadomo skąd, w jej ręku pojawia się telefon komórkowy.
LENA (krzyczy do komórki) – Mam samolot! Mam samolot! Córeczko! Mam samolot! (znika w mgle, jak widmo)
Oleg i Edward, ubrani, jak co dzień, stoją u dołu trapu. Patrzą w górę.
GŁOS LENY - Olegu! Samolot jest także twój!
OLEG - Co ja mam z nim wspólnego?
LENA - Sprzedałam przepis przygotowania sufletu z ikry treski i kupiłam samolot. Niedługo, na całym świecie, moje kosteczki z ikry wyprą krabowe paluszki! Przecież też brałeś udział w…! (podśpiewuje motyw sufletu)
OLEG (wchodzi po trapie, podchwytuje motyw, ale natychmiast przerywa śpiew i zatrzymuje się w połowie trapu) – Prawie wcale.
GŁOS LENY - Co to znaczy prawie wcale? Ile procentów?
OLEG - Procentów?
GŁOS LENY - Twój udział oceniam na dwadzieścia procent akcji.
OLEG - Za co?
GŁOS LENY - Za to, że na czas pojawiłeś się w moim życiu.
OLEG - Leno! (wbiega na szczyt trapu i także znika we mgle)
GŁOS LENY - A tobie, Edwardzie, też odstępuję dwadzieścia procent.
EDWARD - Nie mam zamiaru żyć, jako twój utrzymanek.
GŁOS LENY - Masz prawo do udziału w tym samolocie.
EDWARD - Za co?
GŁOS LENY - Za to, że w odpowiednim momencie mnie porzuciłeś!
EDWARD – Proponujesz mi, abym został rentierem? Abym przejadał dywidendy z dwudziestu siedmiu lat życia małżeńskiego? (odwraca się i odchodzi od trapu)
LENA (siedzi na schodku u dołu trapu, w szlafroczku z Riazania) - Edek!… Proponuję ci pracę. Razem ze mną, jeżeli cię to interesuje. Ten stary, miły TU-104, jest jeszcze krzepki, posłuży nam trochę! Zrobimy tu restaurację! Przydała się moja wiedza z chemii. Stworzę nowe przepisy!
EDWARD (wraca do niej dziwnie nierealnym krokiem) - Leno…
LENA - Tak?
EDWARD – My, z Olegiem… naradziliśmy się… I my… no… Olegu, dobrze mówię?
OLEG (pojawia się obok) – Co do kropki!
EDWARD (do Leny) – Zatem rozumiesz, prawda?
LENA (denerwuje się) - Ja? Nie! Nic nie zrozumiałam!
EDWARD – Nie zrozumiałaś?
LENA - Niestety!
EDWARD - Dziwne. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć?... Olegu, czemu milczysz? Dlaczego mam sam …?
OLEG – Ja i Edward, wszystko sobie powiedzieliśmy. Tak.
Cisza
OLEG (do Leny) – Co o tym sądzisz?
LENA - Ja? Co?
EDWARD - No, że my obaj… dobrze mówię, Olegu?
OLEG - Ściśle!
EDWARD – W ogóle… my…
OLEG – Kochamy ciebie!
LENA (poważnie) - Dziękuję! Też was kocham!
EDWARD – Dobrze, ale powinnaś jednego z nas wybrać, tego, który…
LENA – Nie mogę.
EDWARD – Wiem, że jestem winny… czuję to… już zupełnie inaczej cię widzę, niż… niż ostatnio… Rozumiesz?
LENA – Jeżeli masz na myśli ostatnie dwadzieścia siedem lat, to nigdy nie miałam do ciebie żadnych pretensji!
OLEG – Leno, bądź wielkoduszna! Trudno mu o tym mówić! Tylko ja jeden wiem, jak on cię naprawdę kocha i ceni! Edziu, przepraszam, że się wtrąciłem.
EDWARD – Dobrze, dobrze. Mów sam, lepiej ci to wychodzi.
OLEG – Kocha cię do szaleństwa, jest to wręcz niebezpieczne dla jego życia! Muszę go pilnować, ponieważ jest strasznie roztargniony i myśli tylko o tobie, niczego wokół siebie nie dostrzega. W każdej chwili może na przykład wpaść pod samochód! O takiej miłości śpiewają tylko w operach! Będziesz z nim szczęśliwa!!!
EDWARD (pośpiesznie) - Wybacz, że ci przerwę! Leno, nawet nie wyobrażasz sobie, jak Oleg cię kocha! Zawsze ukrywał swoje uczucia i kpił ze wszystkiego… ale ja - wiem… Leno, jeśli go poślubisz, będziesz miała męża, który przez całe życie będzie modlił się tylko do ciebie! (milknie). Tak, więc… to tak.
OLEG - Dziękuję, Edwardzie! Nigdy ci tego nie zapomnę!
EDWARD – Jesteś po prostu dobrym przyjacielem…
OLEG - Tak… Ty też …
LENA (pokonując zdenerwowanie) – Teraz zupełnie już nie wiem, którego z was mam wybrać!
OLEG – Obaj prosimy ciebie… wyjdź, za mąż za któregoś z nas!
LENA – Ale – za którego? Oto pytanie!
EDWARD - Wybierz! Tylko dobrze przemyśl wybór, nie spiesz się!
OLEG – Tak, tak, bez pośpiechu!
EDWARD – Ale nie przeciągaj!
OLEG – Nie przeciągaj… proszę…
LENA – Nie mogę! Podobacie mi się obaj!
OLEG – Czy to znaczy, że mogłabyś wyjść za mąż za każdego z nas?
LENA - Możliwe… Obaj jesteście najwspanialszymi mężczyznami mojego życia!
EDWARD – Co robić? Podpowiedz!
OLEG – Podpowiedziałabyś… No, jakaś aluzja… co mamy robić?
LENA – Przecież nie wiem nawet, co mam sama zrobić!
Cisza
EDWARD - Leno! Napisałem wiersz… Mogę?
LENA - Ty? Wiersz? No jasne, czytaj!
OLEG – Mam odejść?
EDWARD – A to dlaczego?! (wyciaga ku niemu kartkę) Może sam odczytasz? Tak będzie lepiej.
OLEG – Tak nie będzie lepiej!
EDWARD - Dobrze. Sam… Poświęcony jest tobie, Leno… No, ten wiersz… Wiersz jest bardzo kiepski… Pisałem wiersze… przed naszym ślubem, ale nie pokazałem ich tobie… Gdzieś je potem zgubiłem… Były lepsze… A ten… napisałem teraz… Czytaś?
LENA - Tak…
EDWARD – Zatem, czytam?
LENA - Czekam.
EDWARD - Tak?
LENA - Czekam!
EDWARD – Kiepskie wersy, ale szczere… „Między nami…” … Może zbyt banalne, ale z serca…
LENA - Czytaj!
EDWARD –
Między nami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych.
Nic nas z sobą nie łączyło —
Prócz wiosennych marzeń zdradnych;

Prócz tych woni, barw i blasków
Unoszących się w przestrzeni,
Prócz szumiących śpiewem lasków
I tej świeżej łąk zieleni!

Prócz tych kaskad i potoków
Zraszających każdy parów,
Prócz girlandy tęcz, obłoków,
Prócz natury słodkich czarów;

(od siebie) Rozumiesz, rymów mi nie starczało, powtarzam się, nie jestem przecież poetą….

LENA - Czytaj, czytaj…

EDWARD –
Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów,
Z których serce zachwyt piło,
Prócz pierwiosnków i powojów,
Między nami nic nie było!
Cisza. Wszyscy milczą.
EDWARD – Tak… to już wszystko… na razie… słaby, tak?
OLEG - Wiersz? Wiersz jest wspaniały! Na pewno! Bardzo mnie poruszył!
EDWARD - Tak?
LENA - Tak. Wstrząsnąłeś mną, Edwardzie!… Brak mi słów…

Oleg szybko odchodzi, wchodzi się na trap, zatrzymuje się w połowie… i… śpiewa… po włosku… dziwną serenadę… złożoną z różnych, bardzo znanych fraz z popularnych arii, romansów i pieśni… Śpiewa silnym, pięknym głosem bez akompaniamentu… Zapada zmrok, śpiewa i patrzy w niebo, na którym pojawiają się gwiazdy… śpiewa żarliwie i z oddaniem…

Questa mattina mi son` svegliato.
Che bella cosa n`iurnat` e sole.
La donna e mobile qual` fium` al vento.
Santa Lusia, Santa Lusia.
Te voglio bene assai, ma tanto bene sai.
Lasciatemi cantare con la chitarra in mano.
O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao.

Ave Maria, Ave Maria.
Inutile suonare, respondera nessuno.
Come pensiero chi sa di felicita`.
Ed io si lo che tu ti sei con me.
Jamaica

Lena jest już na szczycie trapu, wchodzi do kabiny pilota. Ubrana jest teraz w bardzo elegancką, czerwoną garsonkę. Wszystkie dodatki są starannie dobrane; rękawiczki w stosownym kolorze, i torebka… Cała jest wykwintna. Lena wstaje, siada, znowu wstaje, siada w fotelu pilota i pozostaje tam.
Mężczyźni nikną we mgle.

LENA (głośno) – Sprawdzić stery! Zapuścić silnik! Proszę o zezwolenie na start!
Rozlega się hałas, podobny do odgłosów silnika ciężarówki, ale głośniejszy.
Śmigła na silnikach zaczynają się kręcić w różnych kierunkach. Nabierają szaleńczej prędkości. Hałas staje się równomiernym szumem startujących silników.
LENA - Lecę! Lecę! Lecę!

SCENA 5
POJEDYNEK

Rosja. Las. Jesień. Jarzębina. Z nieba dobiegają, oddalające się, pożegnalne okrzyki gęsi. Oleg i Edward siedzą na powalonym drzewie. Edward w płaszczu z kapturem. Oleg w kurtce. O drzewo oparte stoją dwie strzelby. Edward otwiera butelkę wódki. Oleg wyciera okulary.

EDWARD - Od dwudziestu lat uwielbiam polować. Z przerwami… z długimi przerwami…, ale to nie ważne. W porównaniu z tobą jestem de facto zawodowcem. Nie ma siły. Zastrzelę cię. Nie podoba mi się to. Rozumiesz, nie będzie to już pojedynek, a coś w rodzaju wykonania wyroku śmierci. A jakie ja mam prawo wydać na ciebie wyrok śmierci, w dodatku jeszcze samemu go wykonać?
OLEG - Karę śmierci zamieniono u nas na dożywocie.
EDWARD - Niestety, tego nie mogę ci zapewnić.
OLEG - Nie przejmuj się. Debiutanci mają farta! Poza tym, wczoraj cały dzień spędziłem na strzelnicy. Nawet wieczorem, tuż przed jej zamknięciem, udało mi się trafić!
EDWARD - Trafić w co?
OLEG - W cel.
EDWARD - Dokładniej?
OLEG - W dziewiątkę.
EDWARD - Kiepsko. Prawie chybiłeś.
OLEG - Ale w tarczę trafiłem.
EDWARD - Eee tam. Przypadków się nie liczy.
OLEG - To nie był ślepy traf. Gdybym rano wcelował, byłby to przypadek. Ale trafiłem po sześciu godzinach treningu. Z każdym wystrzałem doskonaliłem swoje umiejętności.
EDWARD - To śmieszne. Nie mogę przecież sterczeć przez sześć godzin, aż we mnie trafisz.
OLEG - Jesteś o wiele większy od tarczy.
EDWARD - W tarczę trafiłeś tylko raz.
OLEG - Mnie jeden raz wystarczy…
EDWARD - Tak. Stawiam butelkę. Celuj!
OLEG - Przecież pełna!
EDWARD - Nie bój się. Przy twoim wystrzale nic jej nie grozi.
OLEG - Jednak istnieje pewne ryzyko. Lepiej najpierw wypijmy! Wilgotno dziś. Nie ma nic gorszego dla mojego organizmu, jak wilgoć.
EDWARD (nalewa wódkę w wysokie, jednorazowe kieliszki, podaje jeden Olegowi) - Wypijmy w milczeniu… Obaj wiemy, czyje zdrowie pijemy! Milczenie, milczenie…
OLEG - Tak, obaj wiemy. Milczenie… milczenie…
Stukają się kieliszkami, piją.
OLEG - Przywykłem mało pić i dużo przekąszać.
EDWARD (zrywa grono jarzębiny i podaje Olegowi) - Masz, przegryź!
OLEG - Ona dodaje jarzębinę do kiszonej kapusty. Oprócz niej, nikt na świecie tego nie robi. To – Mozart kuchni.
EDWARD - Koniec! Starczy! Oto butelka! Strzelaj! Jeśli nie trafisz, żadnego pojedynku nie będzie! Nie zgadzam się zostać mordercą!
OLEG - Strzelaj pierwszy, Edek!
EDWARD - Butelka jest tylko jedna!
OLEG - Wcale nie! Mam w samochodzie zapasową!
EDWARD - Ale to ty masz trenować!
OLEG - Potrenuję. Jako drugi!
EDWARD - Dobrze. Przy okazji fuzję przestrzelam. Z trudem wyprosiłem ją u wujka. (bierze strzelbę, ogląda, zagląda w lufę) Kiedy byłem malutki, walała się na strychu. My, dzieci, bawiliśmy się nią. Życie to dziwna rzecz!
OLEG (zdenerwowany) - Ostrożnie!
EDWARD - Nienaładowana. (ładuje nabój) Zobaczymy. (celuje do butelki) Dobra strzelba, przestrzelana. (proponuje Olegowi) - Spróbujesz?
OLEG - Zacząłeś, to już sam…
Edward strzela i z zadowleniem ogląda z oddali rezultat swojego strzału. Oleg wpatruje się tamże, zdejmuje okulary, wyciera je i znowu patrzy.
OLEG - Trafiłeś?
EDWARD - Potrąciłem. Teraz ty.
Oleg odwraca się i truchtem odbiega.
EDWARD - Dokąd?
OLEG - Po drugą butelkę.
EDWARD - Czym ta ci nie pasuje?
OLEG - Przecież trafiłeś w nią?
EDWARD - Starałem się tak, aby nie uszkodzić.
OLEG - To co, jest cała?
EDWARD - Przecież tam stoi!
OLEG - Gdzie? W pochmurną pogodę wzrok mi siada. (idzie do butelki)
EDWARD - Nie machaj tak rękami! Zbijesz ją! Stoi przed twoim nosem.
OLEG - Jest! Znalazłem! Daj strzelbę!
EDWARD (podaje mu strzelbę) - Masz zamiar stąd do niej strzelać?
OLEG - Stąd ją chociaż widzę!
EDWARD - Pokaleczysz się odłamkami. (odprowadza go dalej)
OLEG - Stop! To już jest granica! Jeszcze krok i będzie dla mnie niewidoczna!
EDWARD - Na jaką odległość chcesz się ze mną strzelać?
OLEG - Piętnaście kroków. W rosyjskiej klasyce wszyscy porządni ludzie strzelali do siebie z odległości piętnastu kroków. Przestudiowałem literaturę. Coś mi się dzisiaj nie chciało spać, więc czytałem. Piętnaście kroków – dla mnie to idealnie. Przecież jestem krótkowidzem.
EDWARD - A ja dalekowidzem.
OLEG - To przychodzi z wiekiem.
EDWARD - Jesteśmy rówieśnikami.
OLEG - Prawdę mówiąc, ogólnie rzecz biorąc, sumarycznie, też jestem dalekowidzem.
EDWARD - Przecież przed chwilą mówiłeś, że krótkowidzem.
OLEG - Dalej tak twierdzę. Moja dalekowzroczność wyraża się w tym, że zmniejsza się wtedy moja krótkowzroczność. Na piętnaście króków widzę prawie doskonale. O, drzewo. Do niego jest 15 kroków?
EDWARD - Zależy, jak podreptać. Dla mnie - nie więcej niż osiem.
OLEG - Doskonale widzę, że to dąb.
EDWARD (pokazuje na drzewo) - To?
OLEG - Dąb.
EDWARD - Klon.
OLEG - Tak czy siak - z piętnastu kroków łatwo w nie trafię.
EDWARD - W takim razie - ognia!
OLEG (celuje) - Taak… więc ten koniuszek powinien trafić w tę dziurkę …
EDWARD - Świetnie! Zuch! Trzymaj muszkę w centrum. Powinieneś mieć linię prostą pomiędzy muszką, a drzewem.
OLEG (kręci strzelbą) - Zaraz, zaraz…
EDWARD (odskakuje, żeby nie znaleźć się w celowniku) - Po co tak kręcisz strzelbą?
OLEG - Straciłem dąb.
EDWARD - Klon!
OLEG - Wszystko jedno. Zniknął.
EDWARD - Stanę obok klonu. Patrz na mnie.
OLEG (celuje) - Odejdź od grzechu!
EDWARD (odchodzi, kuca.) - Odciągnij kurek! Nie denerwuj się!
OLEG - Nie denerwuję się. Po prostu nie podoba mi się strzelanie do tego dębu. Przecież nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Dlaczego ma cierpieć?
EDWARD - Klon!
OLEG - Tym bardziej. Strzelam! (naciska spust, ale wystrzału nie ma) - Nie rozumiem? Niewypał?
EDWARD - Zapomniałeś naładować!
OLEG - Zawodowiec!
EDWARD (wyjmuje z kieszeni pudełko z nabojami, podaje Olegowi) - Sam załaduj!
OLEG - Łatwizna! (uważnie przypatruje się strzelbie)
EDWARD (bierze dubletówkę, przełamuje, wsuwa nabój, do Olega) - Rób tak, jak ja!
Oleg też łamie strzelbę, próbuje włożyć nabój.
EDWARD - Odwróć go! Nie powinniśmy byli pić! Przed!
OLEG - Ale później jeden z nas musiałby pić do lustra. (zatrzaskuje strzelbę) A w ogóle, tyle nie gadaj! Pilnuj swojej lufy!
Edward odchodzi na bok. Oleg długo celuje na różne sposoby, przyklęka, rozmyśla się, chce wstać, ale nie może się wyprostować.
EDWARD - Co z tobą?
OLEG - Korzonki. Skręciło mnie. Mnie to jednak nie przeszkadza.
EDWARD - Ale mnie przeszkadza! Nie będę strzelał do inwalidy!
OLEG (zgięty w chiński paragraf) - Wspaniale! Jestem zadowolony! Przecież umawialiśmy się, że kto odmówi, ten przegrał!
EDWARD - Nie przyszło ci do głowy, że wszystko to - głupota? Powinna sama wybrać!
OLEG - Odmawiasz pojedynku?
EDWARD - Skąd ci to przyszło do głowy?
OLEG (powoli, ostrożnie prostuje się) - Powiem więcej. Na pewno już wybrała. Ten pojedynek złamie jej serce! Obaj celujemy wprost w jej serce!
EDWARD - Więc odmawiasz pojedynku?
OLEG (wreszcie wyprostowany) - Nigdy!
EDWARD - Kogo, twoim zdaniem, wybrała?
OLEG - Prawdziwy mężczyzna milczy na ten temat.
EDWARD - Moim zdaniem, czynisz aluzję…
OLEG - Zauważ, że nie twierdzę tego. Sam czujesz to podświadomie, ale boisz się prawdy!
EDWARD - Nie pożądaj żony bliźniego swego! To piękne, najpiękniejsze przykazanie! Wcale się nie zestarzało! Oto - wieczna prawda!
OLEG - Ty to mówisz!
EDWARD - Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni! W końcu, ja zwróciłem ci twoją żonę! Żadnej straty nie poniosłeś! Dla niej to po prostu sport! Byłem jednym z wielu!
Oleg gwałtownie odrzuca broń, skacze na Edwarda. Trwa walka wręcz.
OLEG - Łajdak! Łotr! Odszedłeś, to odejdź! A nie lataj tam i z powrotem! Nikt za tobą nie płakał!
EDWARD - Baran! Co się wpychasz w cudze życie!
OLEG - Jak mogłeś nie pokochać jej przez dwadzieścia siedem lat? Nagle teraz ciebie przypiliło? Barbarzyńca!
EDWARD - Poradzimy sobie bez ciebie! Kanalia!
OLEG - Dziwkarz! Zaraz ci dam! (gubi okulary) - Stop!
Edward zamiera
OLEG - Przerwa techniczna! Podniosę okulary i kontynuujemy dalej! (szuka w trawie okularów, po omacku, ręką) - Zaraz, zaraz… całego ciebie stąd nie wypuszczę…
EDWARD - Inwalida niedorobiony, jeszcze podskakuje… No, gdzie te twoje okulary? (też zaczyna szukać).
Obaj, na czworaka, szukają, dopóki nie zderzają się głowami. W milczeniu patrzą sobie prosto w oczy.
EDWARD (bez złości, zmęczony) - No, wyjaśnij mi. Dlaczego my, Rosjanie, nawet kiedy zaplanowaliśmy pojedynek, to i tak, wszystko, nieodzownie, zakończymy morodbiciem?
OLEG (siada na trawie.) - Ja… ja… słowo honoru, nie mogę bez niej… Słowo honoru!
EDWARD - Posłuchaj… ty, z twoimi korzonkami, lepiej byś nie siedział na mokrej trawie… Co robić? Jaki to pojedynek? Krew, ból… Pokaleczymy siebie nawzajem… Jeszcze ktoś, nie daj Boże, drugiego zabije! Czyżbyś naprawdę myślał, że będzie szczęśliwa z mordercą?
OLEG - Pzrecież wszystko przemyśleliśmy! Obaj! Nie dowie się!
EDWARD - Poczuje! To atawizm! Pojedynek – brzmi pięknie, ale to atawizm zabijać się… nawet o kobietę!
OLEG - A jak odkupimy nasze winy przed nią? Nasze winy są tak straszne i wielkie, że czym - oprócz krwi i śmierci - możemy je odkupić? No, czym?
EDWARD - Mimo wszystko, nie strzelać?
OLEG - Nie, właśnie - strzelać! Wojna trojańska też była o kobietę!
EDWARD - Ale, kobieta kobiecie nierówna…
OLEG - Cholera, deszcz zaczął siąpić… (odchodzi)
EDWARD (głośno) - Tak, kwestia jest wyjątkowo filozoficzna, nawet interesująca. Kto jest winien? I co robić?
OLEG (wraca z butelką) - Jeżeli pojawia się kobieta, która oczekuje wyłącznie miłości i tylko ją uznaje, to zaczynam rozumieć dawnych Greków. O taką kobietę może wybuchnąć wojna światowa!
EDWARD (odbiera mu butelkę, otwiera) - Ale co mamy robić? Teraz? Jutro? Co mamy robić?… (nalewa) - Odpowiedz mi – kto jest winny? Przeżyłem z nią dwadzieścia siedem lat, wychowaliśmy córkę… tyle, tyle dni razem… A wspominać - się nie chce… Właściwie, to ja wszystko pamiętam, tylko nie mam ochoty wspominać…
OLEG - Co robić? Przeżyliśmy dwadzieścia lat… jest, co wspomnieć… I jest, co zapomnieć. Nie było nudno! Ale nie chcę do niej wracać! Ona jest jak tunel… Biegniesz, biegniesz, a światełka w końcu jak nie było, tak nie ma. Co robić?
EDWARD - Wypijmy!
OLEG - Za co?
EDWARD - Za nas! Żeby wszystko jakoś się ułożyło, czyż nie?
OLEG - Za nas!
Piją.
OLEG - Dawno nie piłem bez zakąski. A może to wszystko - przywidzenie? No, gdyby tak spojrzeć obiektywnie?
EDWARD - Na co?
OLEG - No, jeżeli obiektywnie?
EDWARD - Zgadzam się! Ale obiektywnie – na co?
OLEG - Na Lenę! Nie sprzeciwiasz się?
EDWARD - Ja? Oczywiście, że protestuję!
OLEG - Rozumiem. Ale i ty zrozum! Jesteś byłym mężem! Podkreślam – byłym.
EDWARD - Protestuję!
OLEG - Taka jest obiektywna rzeczywistość.
EDWARD - Ja i tak protestuję.
OLEG - Aprobuję twój protest. Spróbujmy z innej strony.
EDWARD (czujnie) - Straciłem wątek. Spróbujmy co?
OLEG - Ja ciągle o Helenie.
EDWARD - Trojańskiej?
OLEG - I tej, i innej!
EDWARD - Znowu się zgubiłem. Ja potrzebuję tylko jedną.
OLEG - Ja też. Co w niej takiego specjalnego?
EDWARD - Wszystko!
OLEG - A konkretnie?
EDWARD - Jest porządną kobietą.
OLEG - Zgadzam się! W takim razie, zaprzyjaźnijmy się z nią!
EDWARD - Zawsze gotowy!
OLEG - Ja też! Ale spójrzmy obiektywnie. Nie jest młoda!
EDWARD - My też nie nosimy już krótkich majteczek!
OLEG - Mężczyzna, jest jak dobre wino - im starszy, tym cenniejszy.
EDWARD - Taa-k? A do jakich granic?
OLEG - Teraz nie o tym.
EDWARD - Straciłem... Znowu... Wątek.
OLEG - Bądź bardziej uważny! Nie jest młoda. Z pewnością nie jest także pięknością. Teraz o nią walczyliśmy… W końcu któryś ją wywalczy…
EDWARD - Który?
OLEG - To nieważne, kto konkretnie…
EDWARD - Właśnie to jest ważne!
OLEG - Nie plącz wątków! Rozpoczną się powszednie dni… i wszystko stanie się takie codzienne.
EDWARD - Tak myślisz?
OLEG - Jestem pewien. Przecież już osobiście tego doświadczyłeś!
EDWARD - Złapałem wątek. Do czego pijesz?
OLEG - Że w istocie nie ma w niej nic specjalnego! Załóżmy, że ją zdobędziesz. I co? Przecież już z nią przeżyłeś dwadzieścia siedem lat! Czyżby teraz, kiedy się zestarzała i przytępiła, stała ci się taka niezbędna? Przez ciebie przemawia wyłącznie chęć posiadania i rywalizacji… Czy rzeczywiście, z tak prymitywnych pobudek, chcesz się ponownie związać z tą kobietą? Pomyślałeś o następstwach?
EDWARD - Nie. (myśli) Masz rację! We wszystkim.
OLEG - Więc wycofujesz się?
EDWARD - Ja?! Nie!
OLEG - Przecież w tym nie ma ani krzty logiki!
EDWARD - Tak, logiki nie ma. Ani trochę. Dzięki ci!
OLEG - Za co?
EDWARD - Za to, że wycofałeś się!
OLEG - Ja? Nie!
EDWARD - А-ааа… a logika?
OLEG - No cóż, logika?… To najwyższy dowód mierności. Może najlepiej będzie, jeżeli będziemy cierpieli, i nigdy nie osiągniemy celu?
EDWARD - Cierpię… nawet - bardzo…
OLEG - Ja też…(ożywia się) - Patrz, patrz! Promyczek słońca!
EDWARD - Gdzie? Gdzie?
OLEG - Na dębie!
EDWARD - A dąb gdzie?
OLEG - No, ten, tutaj, dąb… no ten, który… klon!
EDWARD - Widzę!
Obaj stoją i patrzą.
EDWARD - Chciałem ci zadać ważne pytanie.
OLEG - Zadaj! Odpowiem!
EDWARD - Bardzo ważne!
OLEG - Słucham!
EDWARD - Zapomniałem!
OLEG - Skup się!
EDWARD - Próbuję… Niepotrzebnie tak szybko piliśmy!
OLEG - Nie martw się! Mam w samochodzie jeszcze! Pobiec? (podnosi się, jęczy, ale zgięty wpół idzie do samochodu)
EDWARD - Poczekaj! (podchodzi do niego) - Przypomniałem sobie!
OLEG - Zuch! No?!
EDWARD - Szanujesz mnie?
OLEG - Tak. (obejmuje go)
EDWARD - Ja ciebie też szanuję! (obejmuje go)
OLEG - Bardzo cię szanuję!
EDWARD - A ja ciebie.
OLEG - Po prostu bardzo, bardzo ciebie….!
EDWARD - Ale kto jest winny?
OLEG - I co robić?
Scena zapełnia się dymem. Nie widać Olega i Edwarda, słychać tylko ich „Co robić? Kto jest winien?”.
Nagle pojawiają się w przeciwnych katach sceny. Jakby urosli, z wspaniałą postawą, w białośnieżnych koszulach ze swobodnie rozpiętymi kołnierzykami i z koronkami na mankietach… Powoli podchodzą do siebie, spokojnie podnosząc do góry, staroświeckie pistolety pojedynkowe…

 

KONIEC

 

Przekład piosenki włoskiej:

Obudziłem się tym rankiem
Jakie piękne jest słońce o świcie
Serce pięknotki jest skłonne do zdrady i odmiany, jak majowy wietrzyk
Santa Lucia, Santa Lucia
Tak silnie ciebie kocham, wiesz o tym
Pozwól mi zaśpiewać z gitarą w ręku.
Żegnaj, ślicznotko…
Ave Maria, Ave Maria.
Nie ma sensu dzwonić – nikt nie odpowie
Jak myśl, pełna szczęścia
I ja wiem, że jesteś ze mną
Jamaica.

 

 

 

KONIEC