Wodewil w 3 aktach

 

Tł: Zbigniew Landowski

 

OSOBY

ZOFIA IWANOWNA – dama w podeszłym wieku

TATIANA – jej córka

IGOR – ich nowy znajomy

DINA – „córka” Tatiany i Igora

 

Akt pierwszy.

Jednopokojowe mieszkanie, w którym starzeją się dwie kobiety. Staromodne, wygodne wyposażenie. Od lat nie ulegające zmianom. Kredens, biblioteczki, etażerka, zastawione książkami z serii wydawniczych, story przewiązane wstęgami z kokardami, obrus z frędzlami na okrągłym stole. Masywne krzesła, ogromne fotele, lampa z abażurem. Wszystko to widać w półmroku i wygląda wieloznacznie, poetycko i smutnie. Pokój oświetlają trzy świece.
Dobrze widoczna jest tylko leciwa dama z pledem na kolanach (Zofia) - i młodsza kobieta, siedzącą z książką na kolanach na niskiej ławeczce u nóg staruszki (Tania).

TANIA (czyta na głos) – „... Weszli razem do jadalni i usiedli obok siebie. Jeszcze nigdy dotąd, od początku świata, nie było takiego obiadu! Był na nim także przyjaciel Tima Linkinwatera, podstarzały urzędnik bankowy. Siostra Tima była uprzedzająco grzeczna dla Miss, sam Tim był bardzo wesoły, a maleńka Miss tak zabawna, że oni sami mogliby, stanowić najsympatyczniejszą kompanię.”

Zofia wzdycha przeciągle.

TANIA (unosi głowę znad książki i spogląda na matkę) - Mamusiu, coś cię boli?
ZOFIA - Nie, Taniu, nie martw się.
TANIA (odczekuje chwilkę, kontynuuje) - „Oprócz nich była także Pani Nickelby, jak zawsze dufna i pełna samozadowolenia, oraz Madeleine i Kate, takie śliczne i pełne rumieńców. Nicholas i Frank, siedzieli pełni oddania i dumy, i wszyscy czworo byli niesłychanie, nieziemsko szczęśliwi. Był tu też Newman, spokojniutki, ale pełen radości, znaleźli się także bracia-bliźniacy, zachwyceni, wymieniający między sobą tak radosne spojrzenia, że stary sługa zamarł za krzesłem swojego pana, i spoglądając na całe to towarzystwo siedzące za stołem, czuł, że łzy same napływają mu do oczu.”

Zofia znowu gorzko i przeciągle wzdycha.

TANIA - Mam dalej czytać?
ZOFIA - To bardzo trudne pytanie.
TANIA - Zmęczyłaś się słuchaniem?
ZOFIA (wzdycha) - Powinnam, powinnam z tobą porozmawiać, Taniu. Powinnam.
TANIA (zamyka książkę) - Strona sto sześćdziesiąta druga. (Ustawia książkę na półce) - Zjemy kolację?
ZOFIA - Powiedz mi prawdę, Taniu, ale tylko prawdę.
TANIA - Tak, mamusiu?
ZOFIA - Ulży ci, kiedy umrę?
TANIA (klęka przed fotelem i przyciska policzek do rąk matczynych) - Bardzo cię kocham, mamo!
ZOFIA - . Staruszkowie, opuszczając ten świat pocieszają się myślą, że kiedy umrą, najbliżsi odetchną z ulgą. Ja nie mam tej pociechy. Boję się, że kiedy umrę, twoje życie stanie się jeszcze bardziej żałosne
TANIA - Gorzej się czujesz?
ZOFIA - Dziewczynko ty moja, tylko nie bój się i nie panikuj. Wiem, że umrę dziś, lub jutro. Gorycz, gorycz ściska mi serce.
TANIA - Sama sobie wmawiasz. Wezwę lekarza.
ZOFIA - Czas już, czas na mnie... Nie boję się śmierci. Tylko ciebie mi żal, Taniu. Opuszczam cię - samotną, bez męża, bez dzieci, bez bliskiego człowieka. Jesteś przecież najlepszą z córek. Gdzie sprawiedliwość? Dlaczego właśnie ty, samotnie, musisz dojść do końca swej drogi? Dlaczego? No, dlaczego?!
TANIA - Mamusiu, świat jest pełen starych panien!
ZOFIA - Nie mów tak! Jesteś ładna! Jesteś zgrabna, masz wyższe wykształcenie! Jesteś porządna, gospodarna, inteligentna i nie masz żadnych nałogów...
TANIA - Typowy portret klasycznej, starej panny! Co chcesz – owsiankę, czy kleik z ryżu?
ZOFIA - Taniu! Rozmawiam z tobą poważnie.
TANIA - Ja też. Poważnie Twarożek, czy omlecik?
ZOFIA - Nigdy cię nie spytałam...
TANIA - O! Już od dawna nie jadłyśmy omletów! A szkoda!
ZOFIA - Z twojej twarzy nic nie można wyczytać…!
TANIA (kusi) - A zatem, co myślisz o omleciku? Słabo wypieczony, z tartym serem i selerem?
ZOFIA - Mogę… spytać… no, przed samą śmiercią…? To bardzo, bardzo ważne dla mnie.
TANIA - Oczywiście, mamo! Pytaj, o co chcesz! Tylko najpierw odpowiedz – herbatę, czy zbożówkę?
ZOFIA - Byłaś kiedykolwiek zakochana?
TANIA - A jakże inaczej? Jestem strasznie kochliwa! Byłam. Przed czterdziestu-pięćdziesięciu laty... (przysuwa fotel do stołu) - O, surówkę z marchewki z jabłkiem, obowiązkowo musisz dojeść. Dobrze by było, żebyś nie musiała dzisiaj brać laxigenu..,
ZOFIA - A czy miałaś... stosunki?
TANIA - Stosunki? Co masz na myśli?
ZOFIA - No, załóżmy... tylko nie obrażaj się... załóżmy… z mężczyznami?
TANIA – Obawiam się, że miałam. I to właśnie z mężczyznami. Ale nie denerwuj się, mamusiu! To już od dawna przeszłość!
ZOFIA - To ty masz przeszłość?! Bogatą?
TANIA – Bogatą - w co?
ZOFIA - No, w te... stosunki?
TANIA - Zdaje się... dwa... Jeszcze śmietanki ?
ZOFIA - Dwa?! W jakim okresie czasu?
TANIA - Nie denerwuj się, mamo! Dwa – w ciągu całego życia.
ZOFIA - Dwa?! Boże, jaka okropność! Tylko dwa!
TANIA (z godnością) - Ilość nie zawsze przechodzi w jakość
ZOFIA - Tylko dwa... Dawno?
TANIA (śmieje się) - Oj, dawno, dawno.
ZOFIA - A dlaczego nie chciałaś wyjść za mąż… za tych dwóch?
TANIA - To oni nie chcieli!
ZOFIA - Idioci! Co się teraz z nimi dzieje?
TANIA - Obaj są żonaci, o ile wiem.
ZOFIA - Podtrzymujesz z nimi znajomość?
TANIA – Od kiedy się pożenili - nie.
ZOFIA - To niezbyt dalekowzrocznie, Taniu! Mogli się rozwieść, lub owdowieć. Jestem pewna, że cię pamiętają. I gorzko żałują swoich błędów.
TANIA - Nie sądzę. Smakuje?
ZOFIA - Próbowałaś się czegoś o nich dowiedzieć?
TANIA - Nigdy. Mamusiu, kiepsko jesz dzisiaj.
ZOFIA - Gdybyś byłą mężatką, umarłabym spokojnie. To moja wina. Z powodu mojego egoizmu pozostaniesz samotna!
TANIA - Przesadzasz, mamo! Zjedz jeszcze łyżeczkę!
ZOFIA - Ciężko umierać z takim kamieniem na sercu.
TANIA - Jednak wezwę lekarza!
ZOFIA - Lekarz nic mi nie pomoże. Tylko jedno, tak, tylko jedno pomogłoby mi spokojnie znieść rozłąkę z tobą – gdybyś była mężatką.

Głośne stukanie do drzwi.

ZOFIA - Stukają! Coś takiego!?
TANIA - Nic dziwnego! Pewnie sąsiadka.
ZOFIA - Dziwne, że stukają, a nie dzwonią.
TANIA - Przecież nie ma prądu, mamo. (bierze świecę i idzie ku drzwiom)
ZOFIA - Mimo to - dziwne. Spytaj najpierw – kto to!
TANIA (przy drzwiach) - Kto tam?
IGOR (z tamtej strony drzwi, żartobliwie) - A kuku! Taniusiu! A kuku!
TANIA (otwiera drzwi, ironicznie) - A ku-ku!
IGOR (gwałtownie podaje jej kwiaty i szampana) - Cześć! (pojmuje, że pomylił się i nieruchomieje) - ... Dzień d-dobry, mamuśku! Może pani poprosić Tatiankę!?
TANIA - To ja jestem Tatianka.
ZOFIA (z głębi pokoju) - Taniu, kto to?
TANIA - Zaraz, zaraz, mamo!
IGOR - Pani chce powiedzieć, że pani jest Tatianą?
TANIA - A dlaczego się to panu wydaje nie na miejscu?
IGOR - Pani jest tutaj jedyną Tatianą?
TANIA - Jedyną.
IGOR - Sprawdźmy! Ulica Czwartego Batalionu Siódmego Pułku Szwoleżerów Krechowiecko-Wileńskich, dom numer trzynaście, mieszkanie 31..
TANIA - Szóstego.
IGOR - Co proszę?
TANIA - Szóstego Pułku.
IGOR - A jest Siódmego?
TANIA - Oczywiście. I Trzeciego, i Czwartego, i Piątego…
IGOR - Co teraz ze mną będzie? Będę musiał oblecieć wszystkie? Pułki? I za każdym razem zdobywać czwarte piętro? Przecież, w tych waszych czynszówkach, o windach nawet nie pomyślano!
TANIA – Czy raczy nam pan wybaczy-ć!?
IGOR - Dobra jest, mamuśka! To nic! Dziękuję za konsultację! Pozwoli pani… (zabiera jej róże i szampana) Rozpoczynam zejście piesze! Jednakowoż, jak tu u was ciemno…., a jak cuchnie! Że też lokatorzy od tego nie powymierali!
TANIA - Niech pan weźmie świecę! (idzie za nim)
IGOR - Dziękuję, mamuśku! Mam zapalniczkę. (słychać pstryknięcia) Do diabła! Starczyła tylko na wspinaczkę. Zdechła!
TANIA - Proszę wziąć świecę! I ostrożnie schodzić! Czasami tutaj coś śliskiego trafia się pod nogami.
IGOR - Jak ja, ze świecą, po ulicy, będę brodził!? Czy to kalwaria jakaś, czy co?
TANIA - Ciemno. Nie ma prądu. Boję się, że latarnie też nie będą się świeciły.
IGOR - Namówiłaś mnie, mamuśku! Dziękuję! Do widzenia!
TANIA - Proszę na siebie uważać! (odwraca się, żeby wejść do mieszkania, potyka się, upada) Oj, oj…
IGOR - Co się stało, mamuśku?
TANIA (przez łzy) - Nic. Proszę nie zwracać uwagi!
IGOR - Pomóc?
TANIA - Nie, nie…(z trudem powstaje, kwiląc) Oj…
IGOR (wraca) - Co się stało?
TANIA - Poślizgnęłam się. Dziecko sąsiadów stale je banany, a skórki rzuca na klatkę schodową.
IGOR - Nic się nie złamało? W pani wieku bywa to dosyć paskudne…
TANIA (rozdrażniona) - Nie potrzebuję pana pomocy! Proszę sobie pójść!
IGOR - Jak sobie pani życzy! Bardzo boli? Pozwoli pani, że ją odprowadzę?
TANIA - Już wszystko przeszło! (płacze)
IGOR - Czemu pani płacze?
TANIA - Chcę, to płaczę! Proszę wybaczyć! Proszę, nie zwracać na mnie uwagi. Moja mama właśnie umiera.
IGOR (milknie) - Wyrazy współczucia. W takim przypadku jestem bezsilny. Nic pieniędzmi się na to nie pomoże. Chociaż… Proszę wziąć! (podaje kilka banknotów)
TANIA - Czy pan zwariował?
IGOR - Ze szczerego serca, chociaż tylko pieniądze. Wszyscy mieliśmy kiedyś mamy!
TANIA - Nie prosiłam o datki!
IGOR - Sam się domyśliłem! Dla mnie taka suma, to nic wielkiego! Proszę Przyjąć i się nie przejmować!
TANIA - Jak pan śmie tak mnie poniżać)?
ZOFIA (krzyczy z pokoju) - Taniu! Co tam się stało? Boję się!
TANIA (krzyczy) - Idę, idę, mamo!
IGOR - Chciałem pomóc. A pani, ni z tego, ni z owego, zaczęła na mnie napadać! Żegnam!
TANIA - Przepraszam!
IGOR - Rozmyśliła się pani? No, tym lepiej! Kiedy dają – zawsze należy brać. Tak uważam.
TANIA - Och, nie trzeba pieniędzy! Jednak, mimo wszystko, niech mi pan pomoże dojść!
IGOR - Proszę bardzo. Proszę chwycić się mojej ręki.
TANIA - Róże i szampana niech pan lepiej odda mnie. A świecę niech sam pan trzyma.

Igor odprowadza, podtrzymując, Tanię do mieszkania.

TANIA - Ostrożnie, wycieraczka. Proszę się nie potknąć. A to już drzwi do pokoju.

Igor i Tania, trzymając się pod ręce, pojawiają się przed Zofią. Tania trzyma róże i szampana. Igor - świecę.

ZOFIA - Witam!
IGOR (cierpiętniczo) - Dobry wieczór!
TANIA - Mamusiu, pozwól sobie przedstawić, to… to…
IGOR (w końcu zrozumiał) - Igor. Bardzo mi miło.
TANIA - A to, to…
ZOFIA - Zapomniałaś dzisiaj wszystkie imiona, Taniu?
TANIA - Zofia Iwanowna. Moja mama.
IGOR - To ta, która…
TANIA - Tak, tak, tyle o niej opowiadałam...
ZOFIA (do Igora) - Pan od dawna zna Tanię?
IGOR (patrzy na zegarek) - Tak, już jakieś trzydzieści-czterdzieści…
TANIA (przerywa mu) - Czterdzieści! Dokładnie czterdzieści! Lat! Jak szybko leci ten czas! Nieprawda, Igorze?
IGOR - Oszałamiająco szybko, rzekłbym.
ZOFIA - Bardzo, bardzo mi przyjemnie! Proszę usiąść, Igorze! Mogę tak pana nazywać? Chociaż nie jest już pan młodzieniaszkiem, ale jednak jestem od pana o wiele starsza. Czemuś, Taniu, nie uprzedziła mnie, że będziemy mieli na kolacji gościa? I to tak dobrze wychowanego – z kwiatami, szampanem! Natychmiast coś przygotuj! Przecież nie podaje się do szampana owsianki! Podaj mi, proszę, te róże! Jaki zapach! Od razu czuję się młoda i szczęśliwa! Od dawna, oj, od dawna w naszym domu nie było róż! Taniu, odbierz palto od Igora! I biegnij na kuchnię! A my, tutaj, z Igorem, sobie pogawędzimy.
TANIA (do Igora) - Poproszę pański płaszcz!
IGOR - Ale ja…, właściwie to już nie mam czasu! (patrzy na róże i szampana, róże zdecydował się zostawić, a szampana zabiera)
ZOFIA - Tak, tak! Proszę otworzyć szampana! Kto by się spodziewał – taki wykwintny dżentelmen! Przyszedł z różami, szampanem, usiadł na minutkę i natychmiast chce wyjść. To jakoś tak, bardzo staroświecko! Wyszukanie. Nie, nie puszczę pana! Na początek proszę zdjąć palto!

Igor zdejmuje palto i oddaje Tani.

ZOFIA - Nie rozumiem? Po co tak stoisz, Taniu? Idź coś przygotować, choćby skromnego! My, z Igorem, póki co, pogawędzimy sobie tutaj!
TANIA (do Igora) - Proszę się nie denerwować! Szybko wrócę! (wychodzi z pokoju)
ZOFIA (do Igora) - Tania dużo mi o panu opowiadała.
IGOR - O mnie?
ZOFIA - Oczywiście. A o kim innym mogłaby?
IGOR - Pani mnie z kimś myli!
ZOFIA - Nogi mam słabe, to prawda, ale głowę, sam pan widzi, dzięki Ci Panie Boże, w zupełnym porządku!
IGOR - Przepraszam, nie chciałem pani obrazić. I co Tania mogła o mnie paniopowiadać?!
ZOFIA - Proszę się nie dziwić, ale mówiła tylko dobrze. Pan nawet nie podejrzewa, jak Tania pana wysoko ceni!
IGOR - Rzeczywiście, nie przypuszczałem!
ZOFIA - Już zdążyłam zauważyć, że jest pan taki nieśmiały. Niepotrzebnie! No tak, popełniło się błąd! Ale to już przeszłość! Nie wszystko stracone! I proszę się nie przejmować swoim wiekiem! Dla pana szczęście jeszcze jest możliwe, oj, nawet bardzo możliwe!
IGOR - Jakie szczęście?
ZOFIA - Rodzinne, rzecz jasna. Innego przecie nie ma na świecie.
IGOR - Wolę - osobiste.
TANIA (wchodzi) - Igor zawsze żartuje. Już od czterdziestu lat. Oto pomarańcze. Wszystko, co jeszcze znalazłam - tylko dietetyczne! (do Igora) Co panu nałożyć? Sałatkę wiosenną? Owsiankę? Twarożek?
IGOR - Dziękuję. Poczęstuję się pomarańczami.
ZOFIA - Mężczyzna w żadnym razie nie powinien odżywiać się tylko pomarańczami! Jakiż pan delikatny! I w ogóle - rozczulający! Taniu, nałóż Igorowi więcej owsianki!
TANIA (do Igora) - Otwieramy szampana, czy też…?
IGOR (wstaje) - Niech panie już beze mnie dalej świętują. Miło było poznać! (biegiem opuszcza pokój)
TANIA (łapie świecę i biegnie za nim) - Proszę poczekać!
IGOR (już w korytarzu) - Gdzie tutaj, na tych peryferiach, można kupić kwiaty i szampana?
TANIA - Zaraz panu oddam pieniądze!
IGOR - Nie potrzebuję pieniędzy!
TANIA - W takim razie, proszę pozostać jeszcze kwadrans! Bardzo pana proszę! Potem odprowadzę pana do sklepu! To dla mamy! Przecież ona umiera!
IGOR - Nie jestem ani lekarzem, ani księdzem!
TANIA - Wszystko wytłumaczę. Tylko kwadrans!
IGOR - Dobrze. Ale muszę najpierw zadzwonić.
TANIA - Ależ proszę, proszę, ile pan tylko tego chce. Żaden kłopot. Oto telefon. (Z delikatności wychodzi do pokoju, zostawiając Igorowi świecę)

Igor wybiera numer.
W pokoju.

ZOFIA (do Tani, tonem spiskowca) - To jeden z tych dwóch?
TANIA (zagadkowo) - Prawie…
ZOFIA - Ale który, z tych dwóch?
TANIA - Później, mamo! (odchodzi do Igora) Panu tu niewygodnie. Proszę dać świecę, przytrzymam! (bierze świecę i unosi wysoko)
IGOR (dodzwonił się) - Taniusiu! Żabko ty moja! Wiesz, trochę się spóźnię! Kotku, będę za pół godziny. Ja? Na zebraniu! Tak, nagle, niezapowiedziane, też jestem niezadowolony! Nie gniewaj się, moja myszko! Nie, moja ptaszyno, to nie potrwa długo! Całuję namiętnie! Mój ty kłujący jeżyku! Ku-ku!
(odwiesza słuchawkę)
TANIA - Lepiej spytałby pan swoją ptaszynę, w którym budynku uwiła sobie gniazdko!

Dzwoni telefon.
TANIA (do słuchawki) - Słucham! Nie, mieszkanie prywatne. Kto tu mieszka? Ja tu mieszkam! Kogo pani szuka? Co? Co? (odkłada słuchawkę, do Igora) Przeszła na łacinę. Kuchenną. Zapewne dzwoniła do pana. Najwidoczniej to ta pańska hybryda.
IGOR - Kto? Do diabła! Ma telefon wyświetlający numer…! Co pani powiedziała?
TANIA - Powiedziała, że jeżeli nawet jestem blondynką, to farbowaną. I że nie obchodzą jej moje nogi, nawet jeśli są do szyi. Oraz, że mój sex appeal ma głęboko w…, w…., załóżmy, że – w nosie.
IGOR - Dobrze, że jeszcze pani nie zwyzywała!
TANIA - Nie zwyzywała? Tak pan sądzi? Myli się pan.
IGOR - Zwyzywała?
TANIA - Oczywiście!
IGOR - Jak?
TANIA – Banalnie. Tradycyjnie!

Pauza.

IGOR - Czyżby?
TANIA - Niestety.
IGOR - Proszę o wybaczenie!
TANIA - A co pan ma z tym wspólnego?
IGOR - Ma temperament. Dopiero skończyła dwadzieścia lat!
TANIA - Dwadzieścia?! O czym więc pan z nią rozmawia?
IGOR - No, właściwie to my nie rozmawiamy.
TANIA - Dwadzieścia! I była zazdrosna o mnie?!
IGOR - Ona? O panią?! Tak się pani tylko wydawało!
TANIA - Wie pan, rozmowa z tym mieszańcem, była pełna taktu i subtelności, jeżeli porównywać ją z biesiadą z panem!
IGOR - Przecież nigdy pani nie widziała!

Dzwoni telefon.

IGOR (do Tani) - Niech pani nie podnosi słuchawki! To do mnie!
TANIA - Czasami jednak również i do mnie tutaj dzwonią! (podnosi słuchawkę) – А, żabka! Słucham. Zaraz, myszko, go zawołam! Już oddaję słuchawkę, koteczku! Na razie, jeżyku! (Oddaje słuchawkę Igorowi)
IGOR (do słuchawki) - Tańko…Tańko… Kto jest babiarzem? Czyje nogi?
Ona w ogóle nie ma nóg!!!
TANIA - Niby dlaczego nie mam? Mam! Nawet dwie! Nogi, jak nogi! Zupełnie zgrabne!
IGOR - Kto jest blondynką? Ma co najmniej sześćdziesiątkę! Przysięgam!
TANIA - Głupio pan robi. Mam pięćdziesiąt… dziewięć.
IGOR - No, Taniusiu…(najwidoczniej z drugiej strony rzucono słuchawką) Tak. (do Tani) Co pani narobiła?! Czy pani chociaż jest w stanie sobie wyobrazić, ile czasu musiałem ją podrywać?! Całe dwa tygodnie! Chyba… Mam tego dosyć! (chwyta płaszcz)
TANIA - Niech pan nie odchodzi! Co ja powiem mamie?
IGOR - Nawet przy moim głębokim humanitaryzmie, zamieszkać tutaj nie
mogę!

Dzwoni telefon.

IGOR - To na pewno do mnie!
TANIA - Proszę nie podnosić słuchawki w moim domu! Może mnie To skompromitować!
IGOR - Że co?
TANIA - Nie zrozumie pan! (do słuchawki) Tak, to ja, ta beznoga sześćdziesiątka. Tak, chcę pani odbić Igora.
IGOR - Co pani plecie? Proszę oddać mi słuchawkę!
TANIA - To do mnie dzwonią! Do mnie! Lepiej niech pan potrzyma świecę! (wsuwa Igorowi do ręki świecę) Tak pani o nim sądzi? A ja - nie! Jest dobry i wielkoduszny! Szlachetny; ma dobre maniery! Poza tym - jest bardzo przystojny!!! Kim ja jestem? Dziękuję! Kim jeszcze? No, to już przesada, pochlebia mi pani! Jaka jestem? Dziękuję. Zaczynam wierzyć w siebie! Aż tak?! Dzięki pani, koteczku, przestaję odczuwać swoje lata! Przekazać słuchawkę Igorowi? Nie trzeba?! Ach, pani dzwoni wyłącznie do mnie?! Wzruszyłam się! Proszę dzwonić częściej! Oczywiście, wszystko to przekażę Igorowi. Z wielką przyjemnością! Wszystkiego najlepszego! Rozmowa z panią była bardzo kształcąca! (odkłada słuchawkę, mówi do Igora) Proszono, aby panu przekazać, żeby się pan nie przejmował. Myszka ma z kim spędzić dzisiejszy wieczór.
IGOR - Pozostawanie tutaj stanowi zagrożenie dla życia! (z powrotem oddaje jej świecę) Proszę! (wybiera numer) Do diabła! Nie odbiera! Na co pani sobie pozwala? W pani wieku?!
TANIA - Co panu tak mój wiek przeszkadza? A pan sam, ile to liczy wiosen?
IGOR - Ja jestem mężczyzną.
TANIA – Rozumiem. Dwa lata u mężczyzny liczą się jako jeden rok…
IGOR - No…, a na ile, …na ile wyglądam?
TANIA - Na pięćdziesiątkę…
IGOR (zadowolony) - Ta-ak?…
TANIA - Bo tutaj jest ciemno!
IGOR - Przez pomyłkę zadzwoniłem do pani mieszkania. Pani się poślizgnęła. Zachowałem się jak dżentelmen…, a …
TANIA - Dżentelmenem nie można być tylko przez pięć minut! W takim razie lepiej w ogóle nie zaczynać!

Nagle Igor jęczy i łapie się za brzuch.

TANIA - Co?! Zawał?
IGOR - Wrzody!
TANIA - Trzeba coś przekąsić! Natychmiast! Owsianka postawi pana na nogi!
IGOR - Dobrze, niech mi pani podsypie ten swój owies!
TANIA (ciągnie go za rękę do pokoju) - Szybciej! Bardzo boli?
IGOR - Da się wytrzymać!
TANIA - Proszę usiąść. Owsianka przed panem! Proszę jeść!
ZOFIA - Taniu, zapomniałaś o różach! Wstaw do wazonu!
TANIA (do Igora) - Proszę jeść! A ja – zaraz…! (wychodzi z różami)
ZOFIA (do Igora) - Niech pan nie je! Najpierw, niech pan otworzy szampana!

Igor z jawnym żalem odkłada łyżkę, zaczyna otwierać szampana.

TANIA (wraca z różami, włożonymi do wazonu; do Igora) - Co pan robi? Proszę jeść! Że też pana tak przypiliło, z tym szampanem! (stawia wazon, zabiera Igorowi butelkę)
ZOFIA - Taniu, ja nalegam – otwieranie szampana to męski przywilej.
IGOR (próbuje zabrać Tani butelkę) - Proszę pozwolić, ja otworzę!
TANIA - Co pan się tak przyczepił do tej butelki? Proszę jeść! Sama sobie z nią poradzę!

Korek wylatuje z hukiem. Strugi szampana oblewają marynarkę Igora.

TANIA - Oj, przepraszam! Z pewnością ten garnitur jest bardzo drogi?
IGOR - Tak, odświeżyła go pani. (wyciera się chusteczką)
ZOFIA - Tania nigdy nie miała kontaktu z alkoholem! Po prostu nie ma pojęcia, jak z nim się obchodzić! Aż trochę wstyd się przyznać, ale nasza rodzina jest absolutnie niepijąca.
TANIA (do Igora) - Przepraszam!
IGOR - Spudłowała pani! Zresztą, kieliszki teraz by nie zaszkodziły…

Tania pośpiesznie podaje trzy kieliszki. Igor zaczyna rozlewać szampana do
nich.

TANIA (szybko odsuwa jeden kieliszek) - Mama nie może! (odsuwa drugi) Panu też nie wolno! (podsuwa trzeci) Tutaj niech pan naleje! Ja będę piła.
ZOFIA - Taniu, niech Igor też troszeczkę wypije. Nie wygląda na alkoholika.
TANIA - Szampan z owsianką! (do Igora) Dołożę panu jeszcze trochę tego furażu! Mamo, dla ciebie – kieliszek zimnej herbaty, do którego wleję kilka kropel szampana. No, to wypijmy! To jest, chciałam powiedzieć – stukniemy się, a ja sama wypiję.
ZOFIA - Taniu, pozwól Igorowi wypić!
IGOR - Proszę się nie denerwować, ja i tak nie będę pił.
ZOFIA - Pan nie będzie pił? Ale dlaczego?! Przecież musi być jakiś powód!?
IGOR - Jestem za kółkiem.
ZOFIA - Ach, pan jest szoferem! Wspaniały zawód!
IGOR - Jestem księgowym.
ZOFIA - Szoferem i księgowym?
IGOR - Tylko księgowym.
ZOFIA - To dlaczego: za kółkiem? Księgowy za kierownicą? Dziwne!
IGOR - Po prostu mam samochód.
ZOFIA - Swój?
IGOR - Swój. A dlaczego to panią dziwi?
ZOFIA - Skąd pan wziął samochód?
IGOR - Jak to?
ZOFIA - No, skąd pan wziął sobie samochód?
TANIA - Mamo, proszę, nie zadawaj nietaktownych pytań!
ZOFIA - Wygrał pan w totka?
IGOR - Nie.
ZOFIA - Spadek?
IGOR - Po prostu kupiłem.
ZOFIA - Kupił pan? Samochód? Oj, to z pewnością nie było proste! Odkładał
pan przez całe życie! Odmawiał sobie wszystkiego!
IGOR - Był taki czas, kiedy wszystkiego sobie odmawiałem. Ale, co Najdziwniejsze, wtedy nie udało mi się nic odłożyć! Teraz, po prostu porządnie zarabiam.
ZOFIA - Pewnie na kilku etatach? W pańskim wieku nie należy tak się przemęczać!
TANIA - Proponuję wypić. Właściwie, to proponuję wszystkim stuknąć się, a wypiję tylko ja.
ZOFIA (podnosi kieliszek) - Za pana, Igorze. I za Tanieczkę! Żeby tym razem wszystko się już wam udało.
IGOR - Udało się już znacznie więcej, niż się spodziewałem.
ZOFIA - Pięknie powiedziane! Za was!
TANIA (wypija jednym łykiem i śmieje się) - Uderzyło mi do głowy.
ZOFIA - Z nieprzyzwyczajenia. Jakoś to głupio wygląda, że Igor nie pije i zagryza kleikiem.
IGOR - Pięćdziesiąt lat nie jadłem owsianki! Mama w dzieciństwie mnie zmuszała. Mówiła: «Jedz owsiankę, Gora, wyrośniesz na gieroja!» Źle, że jej nie słuchałem! Dlatego nie wyrosłem na gieroja! Bardzo smaczna. Będę nadrabiał zaległości. (do Tani) Proszę o dokładkę!
ZOFIA (do Igora) - Ujmujący z pana gość i wykwintny smakosz.
IGOR - Bardzo lubię domową kuchnie! Możecie rekomendować mnie w tym charakterze wszystkim swoim znajomym.
ZOFIA - Taniu, bardzo mi się podoba twój Igor, bardzo! A jak pan odnalazł Tanię? Po tylu latach?
IGOR - Pewnie po prostu miałem szczęście.
ZOFIA - Jak ładnie pan to ujął. Po męsku. Pewnie nie miał pan już nawet nadziei?
IGOR - Nawet mi się nie śniło!
ZOFIA - Ja też nie przypuszczałam, że o zachodzie mojego życia, przyniesie mi ono, tak długo oczekiwany, podarek! Nic nie da się przewidzieć, nic!
IGOR - Ma pani absolutną rację! Jeszcze godzinę temu, sam bym się śmiał, gdyby ktoś mi przepowiedział, że dziś na kolację będę jadł owsiankę w towarzystwie dwóch… tak miłych dam.
ZOFIA - Wspaniały toast! Wznieśmy kieliszki! Ty, Taniu, dzisiaj pijesz za nas troje!

Stukają się kieliszkami. Tania wypija i zaczyna się śmiać.

ZOFIA - Nasza Tania jest dzisiaj taka szczęśliwa! To z pańskiego powodu, Igorze. Nie widzieliście się czterdzieści lat! Jak pan znajduje Tanię? Czy mocno się zmieniła?
IGOR - Na lepsze.

Tania nalewa sobie jeszcze jeden kieliszek i wypija go haustem.

ZOFIA - Taniu, nie przesadzaj, zawsze należy zachowywać umiar – i w radości, i w nieszczęściu.
IGOR - Pani sądzi, że Tania dzisiaj sporo pije? Ależ skąd! Przypominam sobie, ile potrafiła przed czterdziestu laty! Upijała wszystkich!
ZOFIA - Pozwoliłaś sobie kiedyś się upić, Taniu? No cóż, każdemu się może zdarzyć.
TANIA (do Igora) - Co pan plecie?
IGOR - To już historia! Po co to teraz ukrywać? (do Zofii) Zofio Iwanowna, wie pani, nigdy nie zapomnę, jak Tania tańczyła na stolikach! Oklaskiwano ją w tylu knajpkach!
ZOFIA (do Tani) - Chadzałaś po knajpkach?
IGOR - Mężczyźni ciągnęli do niej, jak do miodu! A ja wariowałem z zazdrości!
ZOFIA - Jak bardzo prawdziwe jest to przysłowie, że matki, jako ostatnie, poznają prawdę o swoich córkach! Teraz rozumiem, dlaczego pan wtedy nie ożenił się z Tanią! Ale teraz jest już zupełnie inna!
IGOR - Och, nie wiem… nie jestem pewny!
TANIA - Igor też się zmienił. Stał się bardziej odważny! I dziś, mamusiu, w końcu, ośmielił się poprosić mnie o rękę!
ZOFIA - Taniu, wychodzisz za mąż? Za Igora?! Jakież to szczęście!
TANIA - Muszę się jeszcze zastanowić, mamo!
ZOFIA - Zastanowić? Nad czym?!
IGOR - Zofio Iwanowna, nie trzeba naciskać na Tanię. Ja poczekam.
TANIA - Dziękuję, Igorze! Spędziliśmy cudowny wieczór! Wiem, że pan ma mało czasu. Mamusiu, puśćmy już Igora!
IGOR - Wcale nie trzeba mnie puszczać! Dzisiaj już nie mam dokąd pójść! W dodatku nie jadłem dzisiaj twarożku! Opadły mnie wspomnienia sprzed czterdziestu lat.
TANIA - Proszę nam wybaczyć, Igorze, ale mamie potrzebny jest spokój!
ZOFIA - Właśnie dzięki Igorowi, po raz pierwszy od wielu lat, czuję się spokojna!
TANIA - Nie będziemy egoistkami, mamusiu! Dziękuję, Igorze, proszę nam wybaczyć, jeżeli coś było nie w porządku.
ZOFIA - A co było nie w porządku? Było wspaniale! Będzie z was idealna para! Szybko przejdzie pan na emeryturę, Igorze?
IGOR - Wcale się tam na razie nie wybieram. Wolę pracować. Co można robić na emeryturze?
ZOFIA - Co robić na emeryturze?! To najpiękniejsze lata życia! Pan na emeryturze! Tania na emeryturze! Jakie to będzie romantycznie! Kupicie sobie działkę! Zbudujecie daczę! Mamy pewne oszczędności! Tania będzie zajmowała się ogrodem. Czyżby pan naprawdę nie chciał mieć własnego domku, w przyrodzie?
IGOR - Oczywiście, że nie! Już go mam!

ZOFIA - Ma pan daczę? A gdzie?
IGOR - Na Kanarach.
ZOFIA - Na Kanarach? A działka, jaka jest? Można się na niej chociaż obrócić, nie zaczepiając o sąsiadów łokciami?
IGOR - Tak, jest gdzie się obrócić.
ZOFIA - A sam domek? Nie jest zbyt malutki?
IGOR - Niezbyt.
ZOFIA - A las? Rzeczka? Są obok?
IGOR - Oj, do tego – raczej daleko.
ZOFIA - To po co, wybrał pan takie miejsce?! Bez lasu! Bez rzeczki! A na działce coś rośnie?
IGOR - Coś tam rośnie.
ZOFIA - Kto tym wszystkim się zajmuje?
IGOR - Nikt. Samo rośnie.
ZOFIA - Kiedy się słucha mężczyzny, to można się zdrowo ubawić! Samo rośnie! Co tam takiego u pana samo rośnie? Pokrzywy?
IGOR - Zdaje się, że pomarańcze. Rzadko tam bywam. Nie mam czasu!
ZOFIA - Pomarańcze?! Jak to pan powiedział? Kanary…? Coś słyszałam, ale nie mogę sobie dobrze przypomnieć. Przy jakiej to drodze?
TANIA - To w Hiszpanii, mamo!
ZOFIA - Działka w Hiszpanii? Tak daleko! Po co? Przecież to niewygodne! I drogie!
IGOR - Na odwrót, tam taniej!
ZOFIA - Choć ty, coś z tego rozumiesz, Taniu?
TANIA - Conieco. Zupełnie wystarczająco.
ZOFIA – No, to mi wyjaśnij!
TANIA - Wyjaśnię!
ZOFIA - Boże, jak ja już wypadłam z kursu! Za moich czasów nikt nie kupował działek w Hiszpanii! A może tak lepiej?! Moim zdaniem, życie przez to staje się bardziej wytworne!
IGOR - Niestety - na mnie już rzeczywiście czas! Miło było poznać. Dziękuję za przyjemny wieczór!
ZOFIA - Nie, Igorze, ja tak pana nie puszczę! Taniu, odwróć mnie! Pan jest ochrzczony, Igorze?

Igor osłupiał.

TANIA - No, czy mama pana ochrzciła?
IGOR - Bardzo dawno. W dzieciństwie.
ZOFIA - To zupełnie wystarczy! Proszę podejść do mnie! Niech pan stanie tutaj! Taniu, zdejmij ikonę i podaj mi!

Tania zdejmuje ze ściany obraz i podaje Zofii.

ZOFIA - Stań tu, obok Igora!
TANIA - Co ty wymyśliłaś, mamo?
ZOFIA - Nie mam czasu do stracenia. Czuję, że umrę. Jutro. No, w ostatecznym razie – za tydzień. Dzieci moje! Niech Bóg was błogosławi! Żyjcie długo i w przyjaźni! Chrońcie siebie nawzajem i bądźcie szczęśliwi! Błogosławię was!
TANIA - Mamo!
ZOFIA - Nie przeszkadzaj! To są najpiękniejsze chwile w życiu kobiety! Przypominam sobie, jak pobłogosławiono mnie i twojego ojca, Taniu! Przyłapał nas… ? Zresztą, teraz to już nie jest ważne… Twój ojciec podarował mi pierścionek zaręczynowy. (pokazuje rękę) Teraz już się nie da zdjąć. Z tym pierścionkiem mnie pochowacie. A potem wzięliśmy ślub. Zanieś, Taniu, ikonę na miejsce! A jaki jest pana stosunek do ślubów, Igorze?
IGOR - Do ślubów? Generalnie? Śliczne ceremonie!
ZOFIA - Taniu, obiecaj mi, że weźmiecie ślub z Igorem!
TANIA - Mamo, żadnych decyzji nie należy podejmować w pośpiechu!
ZOFIA - Tania jest bardzo dumna, Igorze! Nigdy nie ganiała za mężczyznami! Nigdy! Wie pan, miała kiedyś koleżankę, która… wie pan co robiła?
TANIA - Mamo, Igora nie interesują moje byłe koleżanki!
IGOR - Pomyłka! Mnie wszystko tutaj interesuje!
ZOFIA - Widzisz, Taniu, nie masz racji. Igor naprawdę kocha ciebie. Interesuje się wszystkim, co ciebie dotyczy. Więc... Ta koleżanka, kiedy zdarzyło się jej zauważyć na ulicy jakiegoś przystojnego mężczyznę, od razu udawała, że się potknęła. Łapała się tego mężczyzny, prosiła go, aby pomógł jej dotrzeć do domu, gdyż sama nie ma sił. W ten sposób wyszła za mąż osiem razy, a moja Tania - ani razu! (do Tani) Trzeba uprzedzić swojego mężczyznę, do jakich intryg zdolne są inne kobiety! (do Igora) Oczywiście – z wyjątkiem Tani! Nie, Tania nie jest do tego zdolna! A kiedy będzie wesele? Przecież urządzimy wesele? Może być skromne, ale bez wesela się nie obejdzie?
TANIA - Nie ma po co się śpieszyć!
ZOFIA - Śpieszyć się nie wolno, ale przeciągać nie wypada! Co myślicie… za tydzień? Co?
IGOR - Teraz my, buchalterzy, zamykamy roczne bilanse. Niezbyt zręcznie byłoby mieszać to wszystko razem z…
ZOFIA - Oczywiście, bilans z weselem razem – to niezbyt…. A kiedy pan zakończy swój bilans?
IGOR - Roczny do pierwszego marca. Ale zaraz po nim będzie kwartalny. Do piętnastego kwietnia. Potem…
ZOFIA - Nie dożyję. Mam przeczucie, Igorze, że moja godzina już wybiła. Został mi tydzień, może dwa, i koniec. No, oczywiście, postaram się, ale...
IGOR - Niech pani z naszego powodu nie zmienia swoich planów!
TANIA - Igor!
ZOFIA - Bo przecież, jeśli umrę, będziecie musieli odłożyć wesele, z powodu żałoby, przynajmniej na rok?
IGOR – No, co pani?! Kto, w nasze czasy, przestrzega żałoby? I to jeszcze przez cały rok!
TANIA - Igor!
ZOFIA - Proszę jutro do nas przyjść wcześniej! Ustalimy wszystko i podejmiemy ostateczne decyzje.
TANIA - Nie da się. Jutro Igor wyjeżdża w delegację.
IGOR - Ja? W delegację?!
ZOFIA - Na długo?
TANIA - Pół roku.
ZOFIA - A co z rocznym bilansem?
TANIA - Napisze podczas delegacji i przyśle.
ZOFIA - Gdyby nie ja, Tania mogłaby pojechać z panem, Igorze. Zawsze Byłam, i jestem, przeszkodą w jej życiu prywatnym.
TANIA - To niemożliwe, żebym pojechała z Igorem! Czy ty, chociaż sobie wyobrażasz, dokąd chcesz mnie wypchnąć?
ZOFIA - Dokąd chcę ciebie wypchnąć?
TANIA - W tundrę! Na wieczną zmarzlinę! Jeździć na psach. Karmić się rybami! Surowymi!!! Będę siedzieć w jurcie przy świetle kaganka i czekać, aż Igor nie skończy tego swojego bilansu.
ZOFIA - Rzuć pan taką robotę, Igorze!
IGOR – I taką robotę ktoś też musi wykonać.
TANIA - Igor będzie często do mnie dzwonił.
ZOFIA - Z jurty?
TANIA - To początek dwudziestego pierwszego wieku, mamo!
ZOFIA - Już lepiej, niech pan pisze listy! Do dziś przechowuję listy ojca Tani. Gdyby wtedy, w okopach, były telefony, co by mi do dziś po nim pozostało?

Zapala się światło (włączyli prąd).

IGOR - Prąd wam włączają tylko na noc? (całuje rękę Zofii) Dziękuję za czarujący wieczór, Zofio Iwanowna!
ZOFIA - Proszę - dla nas - na siebie uważać! (przyciąga go ku sobie, całuje w policzek) Przywiązałam się do pana, jak do syna.
IGOR - Ja też. Proszę – uważajcie na siebie!

Igor i Tania wychodzą na korytarz.

IGOR (ubierając płaszcz) - Posiedziałbym jeszcze trochę, a pani, nawet nie mrugając powieką, spławiłaby mnie do innej galaktyki.
TANIA - Bardzo się pan gniewa?
IGOR - Drobiazg! Tylko…
TANIA - Co - tylko?
IGOR - Trochę mnie niepokoi, że przysięgałem na ikonę, iż się z panią ożenię.
TANIA - Drobiazg! Może pan zapomnieć!
IGOR - Wolałbym nie mieć żadnych niedomówień z Panem Bogiem. Poza tym, jakoś nie przypominam sobie, aby miał poczucie humoru.
TANIA - Też mi problem! Przysięga! Oficjalnie zwracam panu słowo.
IGOR - Szokująco lekkomyślna kobieta! Dotrzymuje słowa najwyżej pół godziny. Zaczynam się teraz domyślać, dlaczego nie wyszła pani za mąż.
TANIA - Skąd panu przyszło do głowy, że przysięgaliśmy na ikonę?
IGOR - Chciałbym jedynie zauważyć, że piła - tylko pani. Proszę przypomnieć sobie, że nie wypiłem ani łyczka.
TANIA - Spojrzał pan chociaż na to, na co pan składał przysięgę? Ikona!? Zdjęłam ze ściany i podałam mamie portret Dickensa. Nawiasem mówiąc, Dickens miał poczucie humoru. I to całkiem niezłe.

Igor biegnie do pokoju, przypatruje się portretowi, wybiega na korytarz i patrzy Tani prosto w oczy.

TANIA - No i co?
IGOR - Koleżanka, która osiem razy wychodziła za mąż, to przy pani – niewiniątko.
TANIA - A ja, ze swojej strony, życzę panu szczęścia, z pańskim długonogim jeżykiem, blond-kociakiem, seksualnym króliczkiem, z całym tym pańskim… zwierzyńcem!
IGOR - Dziękuję. Do widzenia!
TANIA - Żegnam!
IGOR - Zajrzę jutro, dowiedzieć się, jak zdrowie pani mamy.
TANIA – Szkoda fatygi!
IGOR - Drobiazg. Przecież będę obok. O, właśnie, w końcu i tak się nie dowiedziałem, jaki ma numer budynku…
TANIA - To niech się pan dowie i siedzi sobie tam ze swoją młodziutką myszką.
IGOR - Obraziłem panią czymś?
TANIA - Ależ skąd, znalazł się pan na poziomie.
IGOR - Chyba udało mi się nawet postępować jak dżentelmen? Jak pani toocenia?
TANIA - Piątka z plusem!
IGOR - Jednak nie można być dżentelmenem tylko przez jeden wieczór! Nie warto byłoby zaczynać!
TANIA - Kociak będzie zachwycony pańskim punktem widzenia.
IGOR - Kociak ceni wyżej zupełnie inne moje zalety.
TANIA - W takim razie proszę przekazać kociakowi moje gratulacje!
IGOR - Jak się pani wykręci z tego wszystkiego, jeżeli już więcej się tutaj nie pojawię? Uśmierci mnie pani w wypadku samochodowym? Wepchnie pod nóż bandyty? Obdarzy mnie pani nagłą, śmiertelną chorobą?
TANIA - Nie jestem krwiożercza. Niech pan sobie żyje! Podczas długich, zimowych wieczorów, będę ze szczegółami wspominać historię naszych… naszych stosunków. Będę ją opowiadała mamie. Nawet nie może pan sobie wyobrazić, jaką mam fantazję!
IGOR - Conieco już wiem na ten temat. Chciałoby się dowiedzieć więcej.
TANIA - Pan sam, niczego już nie pamięta?
IGOR - Cóż mógłbym pamiętać?
TANIA - Ma pan rację. Trudno przypomnieć sobie to, czego przed czterdziestu laty wcale nie było.
IGOR - Da się poprawić. Jestem gotowy przypomnieć sobie wszystko, co się pani podoba.
TANIA - Będę mamie czytała pańskie listy.
IGOR - Listy? Ach tak! Z tundry! Usilnie proszę zachować trochę wstydliwości! Niech pani opuszcza intymne fragmenty! Bardzo się cieszę, że przed naszą przypadkową znajomością są takie oszałamiające perspektywy.
TANIA - Rozumiem, nasze życie, moje i mamy, wydaje się panu takie trywialne. Łatwo domyślić się, jak płynie. Oczywista: podstawowe zakupy w sklepach. Trochę sprzątania, kucharzenia, prania. Czasami, z rzadka, ktoś do nas zadzwoni. Ale kto do nas zadzwoni? Raz na pół roku otrzymujemy długi list od kogoś z rodzinki. Czytanie na głos. Monotonne, niewyszukane życie, ubogie w wydarzenia. Nikogo nie zainteresuje - stara kobieta i stara panna, jej córka.
IGOR - Przecież pani ślicznie wygląda! W każdym świetle!
TANIA - Dziękuję. Ale mama i ja widzimy siebie i nasze życie zupełnie w innym świetle. Bardzo się kochamy. A tam, gdzie jest miłość, zawsze jest wiele wydarzeń, burz, radości, wzruszeń. Ja nie tylko kupuję, gotuję, sprzątam. Robię to dla mamy, aby przedłużyć jej dni. Mimo to, kiedyś zostanę zupełnie sama. Gdzie podzieję moją czułość, miłość? Co będzie z codzienną potrzebą troszczenia się i opieki nad ukochanym człowiekiem? Kto wysłucha mnie, z zainteresowaniem i zrozumieniem? Kogo ja będę słuchała? Nawet pies z kulawą nogą nie zwróci na mnie uwagi!
IGOR - Niech pani odgrzeje stare znajomości. Więcej kontaktuje się z ludźmi!
TANIA - Zamiast miłości - bieganina? Samotność i cierpienie są bardziej dostojne. Mama boi się mnie pozostawić samą. Ale ja ją okłamię. Niech opuści ten świat przekonana, że nie będę samotna. Marzy, żebym wyszła za mąż. Niech wierzy, że jej marzenie się spełni.
IGOR - A dlaczego nie chce pani poszukać sobie kogoś rzeczywistego, żeby uniknąć osamotnienia?
TANIA - Mając dwadzieścia lat już nie chciałam wyjść za mąż bez miłości, a mając sześćdziesiątkę – tym bardziej. Proszę wybaczyć, że stracił pan przez nas cały wieczór.
IGOR - Wcale nie! To był wspaniały wieczór! Zajrzę do was jeszcze. Koniecznie! Nie będzie to dla mnie kłopotliwe, na pewno będę tutaj nieopodal.
TANIA - Dziękuję. Ale – w żadnym razie!
IGOR - Aż tak pani nie przypadłem do gustu?
TANIA - Obawiam się, że wywarł pan na mnie zbyt silne wrażenie!
IGOR - Miło to usłyszeć.
TANIA - Och, pewnie to rezultat całej tej sytuacji: świece, róże. Szampan uderzył mi do głowy, z nieprzyzwyczajenia... Zresztą, co ukrywać – jest pan przystojny! (śmieje się) Czuję się zupełnie wybita z kolein zwykłego trybu życia. Jestem wzruszona. Jestem zmieszana. Mówię to, czego nie powinnam. (śmieje się) Zresztą, co za różnica?! Przecież wszystko to, rzecz jasna, do niczego nie prowadzi!
IGOR - Naprawdę bardzo mi się u was spodobało. Pani mama też mi przypadła do serca. Chciałbym ją jeszcze odwiedzić.
TANIA - Nie. Więcej już niech pan tutaj się nie pojawia.
IGOR - Zapiszę sobie wasz telefon. Przekręcę kiedyś, w wolnej chwilce.
TANIA - Też nie trzeba.
IGOR – Ale ja tak nie uważam…
TANIA - Nie ma sensu.
IGOR - Chciałbym tylko…
TANIA - Dziękuję! Do widzenia!
IGOR - Do widzenia! (wraca się) Ale… przecież to głupio, tak wszystko od razu zerwać…
TANIA - Żegnam!
IGOR - Czy jest pani chociaż pewna?
TANIA - Absolutnie!
IGOR - Mnie się wydaje…
TANIA - Kategorycznie!
IGOR - A jeżeli…
TANIA - No, co pan? Już późno! Czas na pana. Ja też muszę iść. Do mamy. Żegnam!
IGOR - Do widzenia! Miło było poznać!
TANIA - Mnie też było miło.
IGOR - No i co teraz? Mam tak po prostu - odejść?
TANIA - Życzę szczęścia! (zamyka za nim drzwi, wraca do pokoju) Mamo! Jak się czujesz?
ZOFIA - Wszystko jest takie okropne, Taniu, takie okropne!

Pauza.

TANIA - Jednak domyśliłaś się wszystkiego, mamo? Wybacz!
ZOFIA - Oczywiście, że się domyśliłam. Od razu! Nie jestem przecież głucha, ani ślepa. I jeszcze nie zgłupiałam.
TANIA - Przebacz, przebacz mi, mamusiu! Chciałam jak najlepiej dla ciebie!
ZOFIA - Co mam ci wybaczać? Twoje ostatnie, jesienne szczęście?!
TANIA - O czym mówisz, mamo?
ZOFIA - Nie masz co przede mną ukrywać. Ani wstydzić się. Wystarczy! Wszystko widzę – kochasz go na zabój! Tym razem ci się udało. On ciebie też! To się rzuca w oczy! Będziecie szczęśliwi!
TANIA - Tak? Dziękuję, mamo!
ZOFIA - Przestałam być egoistką. Cieszę się z twojego szczęścia.
TANIA - Ale ty płaczesz, mamo!
ZOFIA - Ponieważ jeszcze, no – troszeczkę – jestem egoistką! Już przywykłam do myśli, że będziesz mężatką. Ale mi tego za mało!!! Dalej leży mi kamień na sercu…
TANIA - Z jakiego, tym razem, powodu, mamo?
ZOFIA - Bo wy, z Igorem, nigdy już nie będziecie mieli dzieci! To ja jestem temu winna! Było mi z tobą tak dobrze. Zawsze, w głębi duszy, bałam się, że wyjdziesz za mąż! Zostałam surowo ukarana. Chciałabym wnuczkę, a nigdy nie będę jej miała! Boże, jak bardzo chciałabym mieć wnuczkę! Żeby mnie kochała! Ciebie, zresztą, też może kochać. Żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi! Oczekiwałabym teraz nie śmierci, a - prawnuków! A prawnuczęta – to śmiech w domu, rozpieszczanie…! Tyle kłopotów, smutków, niespodzianek. A teraz, zamiast tego szczęścia, ty, z mojej winy, całymi dniami siedzisz obok nudnej staruchy!
TANIA - Kocham ciebie, mamo! Dobrze mi z tobą!
ZOFIA - Byłoby nam jeszcze lepiej, jeśli mielibyśmy dużą, kochającą się rodzinę! Zięć, wnuki, prawnuki… Jak późno… beznadziejnie, niepoprawnie za późno, kiedy cokolwiek zaczynamy rozumieć!
TANIA - Mamo, nie wolno ci się tak denerwować! Wypij walerianę!
ZOFIA - Waleriana – to wszystko, co może dać mi córka w epilogu życia! Igor jest bardzo interesującym mężczyzną! Ty zresztą też, do tej pory, zachowałaś urodę! Mogliście mieć śliczną córeczkę! Mogłaby już mieć czterdziestkę. (płacze) Taniu, wybacz mi! Jestem nieuleczalną egoistką! Przecież moje słowa ciebie ranią! Dlaczego byłaś taka posłuszna?!
TANIA (obejmuje ją) - Wybacz mi, mamusiu!
ZOFIA - Taką kochającą córeczką! Dlaczego?
TANIA - Wybacz mi, mamusiu, wybacz!
ZOFIA - Pociesza mnie jedynie, że wychodzisz za mąż. (płacze)
TANIA - Nikogo nie potrzebuję, mamusiu!
ZOFIA (bez śladu płaczu w głosie, bardzo rzeczowo) - Oszalałaś?!
TANIA (ogłupiała) - Mamusiu?
ZOFIA - Jestem szczęśliwa! A ty?
TANIA - Ja też.
ZOFIA (nagle ze szlochem) - To dlaczego jesteśmy takie nieszczęśliwe?
TANIA (pocieszająco) - Wszystko będzie dobrze.
ZOFIA (już innym tonem) - Gratuluję ci.
TANIA - Dziękuję.
ZOFIA - Życzę ci szczęścia.
TANIA - Mamusiu!
ZOFIA - Jesteś szczęśliwa?
TANIA (przez łzy) - Bardzo, bardzo szczęśliwa, mamusiu!

 

Koniec części pierwszej

 

 

CZEŚĆ DRUGA

To samo mieszkanie. Teraz pokój oświetlają nie świece, a lampa stojąca. Na środku stołu róże. Aktorzy w takiej samej sytuacji, która rozpoczynała część pierwszą.

TANIA (czyta) - „Oprócz nich była także Pani Nickelby, jak zawsze dufna i pełna samozadowolenia, oraz Madeleine i Kate, takie śliczne i pełne rumieńców. Nicholas i Frank, siedzieli pełni oddania i dumy, i wszyscy czworo byli niesłychanie, nieziemsko szczęśliwi Był tu też Newman, spokojniutki, ale pełen radości, znaleźli się także bracia-bliźniacy, zachwyceni, wymieniający między sobą tak radosne spojrzenia, że stary sługa zamarł za krzesłem swojego pana, i spoglądając na całe to towarzystwo siedzące za stołem, czuł, że łzy same napływają mu do oczu.”

Zofia przeciągle wzdycha.

TANIA - Co się stało, mamo? Nie masz dziś nastroju na Dickensa?
ZOFIA - Tak, masz rację, Taniu, odłóż go! Moje myśli są daleko stąd! Jakie wspaniałe róże! Przysuń je bliżej, do mnie!
TANIA - Strona sto sześćdziesiąta druga. (zamyka książkę, odstawia na półkę, przysuwa róże)
ZOFIA - Zjemy kolację?
TANIA - Już chcesz jeść?
ZOFIA - Czekamy na kogoś?
TANIA - Któż mógłby do nas przyjść?!
ZOFIA - Dzisiaj aż przyjemnie na ciebie popatrzeć! Przyczepiłaś tę różową kokardę! Ta kokarda po prababci ma już niejedno stulecie! Do twarzy ci z nią, Taniu, odmładza cię i odświeża! Mam wrażenie, że dzisiejszy dzień jest jakiś niecodzienny.
TANIA - Specjalny? Dlaczego? (śmieje się trochę nerwowo) Czyżby z powodu kokardy?!
ZOFIA - Także z powodu kokardy! Coś zagadkowego wisi w atmosferze naszego domu. Ty - nagle zajęłaś się kuchnią. Gotowałaś przez cały dzień! Zatem, co nas czeka?!
TANIA - Pierogi, sałatka z sosem winegret, tort… Roboty było sporo, a nic świątecznego nie ma na stole.
ZOFIA - Igor już wyjechał?
TANIA - Myślę, że jest już w drodze, daleko od Moskwy.
ZOFIA - Nic nie rozumiem.

Dzwonek do drzwi.

ZOFIA - Jednak kogoś zaprosiłaś?
TANIA - Niespodzianka!
ZOFIA - Igora?
TANIA - Nie, nie!
ZOFIA - W takim razie - kogo?
TANIA – Troszeczkę poczekaj! (idzie otworzyć)

Za drzwiami Igor z bukietem róż.

IGOR - Witam! (podaje róże) - Dla pani!
TANIA (nie przyjmuje róż) - Pan już odjechał, w delegację! Zapomniał pan?
IGOR - Czyżby pani ogłuchła? Psi zaprzęg ujada przed klatką schodową. Za kwadrans rzucę się na przełaj, na nartach, umknę w tundrę. Wdrapałem się tutaj tylko po to, aby pożegnać narzeczoną.
TANIA - Szczęśliwej drogi! Udanej wędrówki!
IGOR - Muszę chwilkę postać. Złapać oddech, nabrać sił przed stromym zejściem. Wie pani, jednak wiek ma swoje prawa! Jak samopoczucie pani mamy? Nawiasem mówiąc, proszę jej róże przekazać! (podaje róże Tani)
TANIA (nie odbiera) - Dziękuję. Wczorajsze się jej jeszcze nie skończyły.
IGOR - Niech ma jak najwięcej. (uparcie próbuje wręczyć kwiaty)
TANIA - Niech pan lepiej rozpieści tą zieleniną swojego króliczka.
ZOFIA (głośno) - Taniu! Kto to tam?
TANIA - Nikogo nie ma, mamo, nikogo!
IGOR (bardzo głośno) - To tylko ja, Zofio Iwanowana!
ZOFIA - Dlaczego pan nie wchodzi, Igorze?!
TANIA - Bardzo się śpieszy, mamo!
IGOR - Bardzo się śpieszę zobaczyć panią, Zofio Iwanowana!
ZOFIA - A więc co? Gdzie pan? Tutaj, proszę!
IGOR - Idę! Lecę!
TANIA (odstępuje od drzwi) - Tylko nie na długo, proszę!

Igor idzie prosto do Zofii i całuje jej dłoń.

IGOR - To dla pani! (podaje jej róże)
ZOFIA - Jakże się cieszę, że pan przyszedł. Tania mnie nie uprzedziła. Ale się domyślałam! Tania bardzo na pana czekała. Tyle wszystkiego nakupowała! Przez cały dzień gotowała, sprzątała. Nie chciała rozpocząć kolacji bez pana.
IGOR (całuje w rękę Tanię) - Aż miło słyszeć, że tak na mnie pani czekała, Taniu!
TANIA - Wcale nie czekałam na pana.
ZOFIA - Nie na Igora?! W takim razie, na kogo, Taniu?
TANIA (do Igora) - Sądziłam, że pan już wyjechał. Jestem zaskoczona.
IGOR - Przyjemnie zaskoczona?
TANIA - Po prostu zaskoczona.
ZOFIA - Niech pan zdejmie swój malinowy płaszcz, Igorze! I niech pan się czuje, jak u siebie w domu. Taniu, wstaw róże do wazonu!
TANIA - Mamy w domu tylko jeden wazon.
IGOR - Aluzja została zrozumiana. Jutro przyniosę też wazon.
TANIA - A co dzisiaj zrobić z pana różami?
IGOR - Proszę wyrzucić!
ZOFIA - Zakochani, nie kłóćcie się! Taniu, zajmij się kwiatami!

Tania zabiera od Zofii róże, wychodzi.

ZOFIA - Odłożyli delegację?
IGOR - Zupełnie odwołali!
ZOFIA - Sen mara... Śniła mi się droga, a na niej taka wielka kupa…
(przerywa zawstydzona) Przepraszam! To z radości.
IGOR - Niech pani sobie wyobrazi – mnie też przyśniła się taka sama droga, a na niej dokładnie taka sama kupa…
ZOFIA (bardzo ożywiona, z entuzjazmem) - Wyobrażam sobie!!!

Tania wraca z kwiatami wstawionymi do butelki po szampanie.

ZOFIA - Wyobraź sobie, Taniu, że nam z Igorem przyśnił się ten sam sen!
TANIA - Jaki to był sen?
ZOFIA (z uduchowieniem) - Nam przyśniła się…(milknie) - Zapomniałam! Ale, jak zobaczyłam Igora, od razu mi się przypomniał!
TANIA - Przeto, co wam się tak synchronicznie, przyśniło?
IGOR - To nasza maleńka, wspólna z Zofią Iwanowną, tajemnica. Jak pani się dzisiaj czuje, Zofio Iwanowana?
ZOFIA - Wspaniale! Sen mi się przyśnił wspaniały, i urzeczywistnił się – pan przyszedł! Czas na kolację, Taniu! Wszyscy w komplecie!
TANIA - Igor, niestety, śpieszy się na pociąg.
ZOFIA - Igorze, niech pan jej już nie męczy! Nawet jeszcze nie podejrzewa, jaka ją oczekuje radość.
IGOR - Niech pani sobie, Taniu, wyobrazi, że wyjazd w delegację odwołali!
ZOFIA - Przywitamy Nowy Rok wszyscy razem!
IGOR - Tania jeszcze mnie nie zaprosiła.
TANIA - Do Nowego Roku tyle jeszcze czasu!
ZOFIA - Tylko tydzień! Szybko, zapraszaj Igora! Chociaż, właściwie, po co go zapraszać?!
TANIA - Właśnie, po co?
ZOFIA - No jasne! Przecież jest swój!
TANIA - Niestety, mamusiu, Igor nie będzie mógł z nami obchodzić Nowego Roku.
ZOFIA - Dlaczego?
TANIA - Igor zawsze obchodzi Nowy Rok w pracy, z kolegami. Tradycja. Igor złoży nam życzenia telefonicznie.
ZOFIA - Uważasz, że to normalne?
TANIA - Świat się zmienił, mamo! Działki przydzielają teraz w Hiszpanii, a Nowy Rok obchodzi się w restauracji, z kolegami z pracy. Ściągają tam różne jeżyki, króliczki... Całe zoo. Teraz to normalne, mamo.
ZOFIA (do Igora) - Co tu mają do rzeczy króliczki?? Pan pracuje w zwierzyńcu?
IGOR - Dziś złożyłem wymówienie.
ZOFIA - A jak tam roczny bilans?
IGOR - Robota w zoo była pracą dodatkową. Chałturą. Nadgodziny. Nie
kolidowała z podstawowym zajęciem.
ZOFIA - Czuję, Igorze, że życie pana nie głaskało po główce. Powinien pan się ożenić jak najszybciej.
TANIA - Igorze, muszę panu przypomnieć – czas na pana!
ZOFIA - Przecie odwołali delegację, Taniu!
TANIA - Ale bilans roczny pozostał. Miło nam było, panie Igorze. Niech pan nie pojawia się tutaj bez oddanego bilansu!

Igor jęczy i chwyta się za brzuch.

ZOFIA - Co się panu stało, Igorku?
IGOR (cierpiętniczo) – Tania… wie.
TANIA - Wrzody?
IGOR – Poproszę, choć skórkę od chleba! Muszę natychmiast coś zjeść! Strasznie boli!
ZOFIA - Co tak stoisz, Taniu? Pomóż jak najszybciej! Nakrywaj do stołu!
Tania wychodzi do kuchni.
ZOFIA - Igorze, niech pan siada do stołu!
Igor siada przy stole.
IGOR - Najważniejsze teraz dla mnie, to nie ruszać się. Usiąść i siedzieć. Nie krócej, niż z pięć godzin.
ZOFIA - Świetnie! Niech pan sobie posiedzi, bardzo się cieszymy! Nie rozumiem - co się dzieje dzisiaj z naszą Tanią?
IGOR - A co takiego? Nic nie zauważyłem.
ZOFIA - Czekała, czekała na pana… A kiedy pan w końcu przyszedł, jakby się zagniewała. Co się tam tak grzebie? Może pan spróbuje dojść do kuchni?
IGOR - Spróbuję. (idzie do kuchni)

W kuchni.

TANIA (coś tam podgrzewa, przekłada z garnków na talerze) - Dobrze, że pan tutaj przyszedł! Proszę usiąść! Szybciutko tu pana nakarmię.
IGOR - Proszę się nie denerwować. Wcale się nie śpieszę! Do twarzy pani z tą kokardą. Muszę zachwycić się pani dobrym gustem.
TANIA (stawia przed nim talerz) - Niech pan się nie dekoncentruje! Smacznego! Sałatka. Pierogi. Tu ma pan jeszcze kawałek tortu. Chleb. Masło. Ser.
IGOR - Ale dlaczego to wszystko na jednym talerzu? Nie musi pani tak się do mnie odnosić….
TANIA - Talerz jest duży. Wszystko się na nim doskonale mieści.
IGOR - Dlaczego pani podejmuje mnie w kuchni? To obraża moją godność osobistą!
TANIA - Proszę przeżuwać szybko!
IGOR - Niech pani przestanie cały czas mnie poganiać? Zaczynam przez panią się denerwować!
TANIA - To z powodu pańskich wrzodów. Ciągle mnie niepokoją.
IGOR - Moja osobowość nie kończy się na wrzodach. A, przy okazji – smaczne. Już dawno nie jadłem tak smacznie przy...
TANIA - Dokładkę dorzucić?
IGOR - Dziękuję! Na razie się powstrzymam. Najem się tutaj, a potem, tam, w pokoju, będę siedział jak głupi i tylko patrzył, jak wy jecie!
TANIA - Czego pan chce ode mnie?
IGOR - Szczerze?
TANIA - Jak najbardziej..
IGOR - No, jeżeli absolutnie szczerze, to ja sam nie wiem.

Dzwoni telefon.

IGOR - Nie ma mnie.
TANIA - Co? Już tutaj do pana dzwonią?
IGOR – No, co pani? Ja tak, po prostu, na wszelki wypadek.
TANIA (do słuchawki) - Słucham. Tak, poznałam panią. Po świergocie. Igor? Oczywiście, że jest. A gdzie mógłby jeszcze być? (do Igora) Pańska kocica.
IGOR - Ma pani okropny charakter.
TANIA - Taki, jaki winna mieć stara panna.
IGOR (do słuchawki) - Tak? Tak? A ku-ku!
TANIA - Kocica kuka! Całkiem, do góry nogami ekologię poprzestawiali!
IGOR - Dzisiaj? Trudno powiedzieć. Może… postaram się, ale… Nie, nie, nie odwołuj niczego z mojego powodu. Jeżeli jesteś zajęta, to jesteś zajęta. A ja kiedyś przedzwonię. Na razie! Całuję swojego jeżyka!
TANIA - Przypominam - tutaj nie rozmównica publiczna, ani hot-line. A w ogóle, to czekam na telefon!
IGOR - Na razie, króliczku! No… nie wiem, czy będę mógł dzisiaj zadzwonić. Koteczku, rozumiesz, tu stoi kolejka… Dzwonię z automatu.
TANIA (narzuca na Igora płaszcz) - Szybko do myszki! Nie może się pana doczekać! A do mnie zaraz przyjdą goście.
IGOR - Sam do ciebie, jeżyku, zadzwonię. Na razie! (odkłada słuchawkę) Kto to do pani przyjdzie? Nowy kandydat na męża? Ale pani mama właśnie do mnie zdążyła się już przywiązać! Nie wolno przecież jej denerwować! Chciałoby się też wiedzieć: dlaczego ja pani nie pasuję? Pani mama, tak dla przykładu, ze swej strony, żadnych pretensji do mnie nie zgłasza. A to przecież najważniejsze!
TANIA - Czego pan chce ode mnie? Zaraz do mnie przyjdą! Pan jest tutaj zbędny. Czego pan chce?
IGOR - Nic specjalnego! Po prostu podoba mi się, kiedy świeci się abażur, stół jest nakryty… Bokiem mi już wychodzi, wie pani, włóczyć się po restauracjach… Od dawna nikt się tak nie ucieszył na mój widok, jak pani mama. Niech pani sobie wyobrazi, że nigdy w życiu jeszcze nie byłem zięciem!
TANIA - Żeń się pan! Ze swoim jeżykiem!
IGOR - Dla niej to jestem za młody.
TANIA - Pan? Dla niej? Za młody?!
IGOR - Oczywiście! Przecież jeszcze ze dwadzieścia lat pociągnę. A jej się marzy nie zamążpójście, a - wdowieństwo.
TANIA – To po co, w takim razie, jest potrzebna, jeżeli pan wszystko o niej wie?
IGOR - Jak to po co? Przecież, mimo wszystko, jestem mężczyzną!
TANIA - Jasne!
IGOR - Niewłaściwie mnie pani zrozumiała. Niech pani sobie wyobrazi, siedzę w pracy. Kolega mówi: „Wczoraj, w swoim jeepie z jedną małolatą, tak się zabawiliśmy…" A drugi dodaje: „A ja wczoraj poderwałem taką laskę, od razu…"
TANIA - Zrozumiałam metaforę.
IGOR - Przepraszam! A ja co? Mam zawsze siedzieć i milczeć?
TANIA - A któż panu przeszkadza GADAĆ? Może pan mówić wszystko, co panu ślina na język przyniesie.
IGOR - Tak? Hmm To rzeczywiście jest jakieś rozwiązanie!
TANIA - Jeśli pańscy koledzy rozmawiają o wojnie, wcale to nie znaczy, że osobiście brali w niej udział.
IGOR - Dziękuję za radę!
TANIA - A teraz – do widzenia!
IGOR - W takim razie, po co mam dokądś wychodzić? Lepiej sobie tutaj posiedzę!
TANIA - Co pan sobie myśli!? Że to poczekalnia? Że tylko pan ma życie osobiste?
IGOR - Jeżeli o to chodzi, akurat ja właśnie go nie mam.
TANIA - Ale ja - mam!
IGOR - Tak, tak, niech pani sobie mówi, wszystko, co pani ślina na język przyniesie.
ZOFIA - Taniu! Będziemy wieczerzać?
TANIA - Już, już, mamo!
IGOR - Już wszystko gotowe, Zofio Iwanowana! (do Tani) Niesiemy? (bierze salaterkę)
Dzwonek do drzwi.
TANIA - Proszę natychmiast odejść!
IGOR - Razem z sałatką? Nie, proszę pani. Jestem uczciwym człowiekiem.
TANIA - Sałatkę – do pokoju. Zaś pan, z pokoju ma nosa nie wysuwać!
IGOR - Tak jest! Rozkaz, to rozkaz!
TANIA - Po co pan jeszcze stoi?
IGOR - Ze zwykłej ciekawości. Któż to do pani przyszedł?
Dzwonek do drzwi.
IGOR - Dlaczego pani nie otwiera? Wstyd go pokazać? Nawiasem mówiąc, jak powinienem mu się przedstawić? Jako pani narzeczony? Fikcyjny narzeczony? Były narzeczony? Poplątało mi się! Uzgodnijmy razem!
Dzwonek do drzwi.
IGOR - Jaki uparty! Stanowczo zdecydował się z panią ożenić.
TANIA - To tylko służbowo. Ze spółdzielni mieszkaniowej.
IGOR - Widzę, że w takim razie, powinienem chyba jednak zmienić pracę? Przenieść się do spółdzielni? Na ich wizyty pani się tak przygotowuje!

Tania otwiera drzwi. Do mieszkania wpada, niczym pies, który zerwał się z uwięzi, Dina. Jękliwie, sztucznym głosem zawodzi: „Mamusiu, kochana! To ja, Dina, twoja rodzona córka! Twoja, rodzona! Tak za tobą się stęskniłam!”

IGOR - Moja, świętej pamięci matka, czasami mawiała: „Wybrzydzasz, przebierasz, Garik. Zobaczysz, skończy się tym, że dostanie ci się jakaś panna z dzieckiem!”
ZOFIA - Taniu! Co się stało? Co to za krzyki?!

Dina, o mało nie przewracając Igora, biegnie do pokoju i rzuca się Zofii na szyję.

DINA - Babusiu, rodzona ty moja! W końcu się spotkałyśmy!
ZOFIA - Tania! Na pomoc!
TANIA (odciąga Dinę) - Nie tak od razu! Stopniowo!
ZOFIA - Znasz ją, Taniu? Kto to?
DINA (wyrywa się Tani i ponownie rzuca się Zofii na szyję) - Babusiu! Nie czujesz swojej krwi?!
IGOR (do Tani o Dinie) - Wyrzucić stąd tę krew rodzoną?
TANIA (znowu odciąga Dinę) - To moja córka! Twoja wnuczka, mamo!
DINA (rzuca się na szyję Tani) - Mamusiu! Rodzona! (rzuca się Zofii na szyję) Babuniu! Kochana!
TANIA (wrzeszczy) - Przestać zawodzić! I nie wieszaj się na szyjach!
ZOFIA (wrzeszczy) - Nie krzycz na dziecko! Kim ona jest? Nic nie rozumiem! Boże, jak mi bije serce. Taniu, nie męcz mnie. Kim ona jest?
TANIA - Twoja rodzona wnuczka. Wybacz mi, że ukrywałam.
DINA - Czterdzieści lat ukrywała. Ciebie, babciu, bała się. Bała się, że ją przeklniesz.
ZOFIA - Gdzie ją chowałaś, Taniu?
DINA - Wyrzekła się mnie w położniczym. Usynowili mnie obcy ludzie. Sami mieli siedmioro dzieci. W dodatku - pili! Oj, moje życie się tak dziwnie ułożyło! Sieroce życie! Podczas gdy moja babcia i mama żyły. (płacze)
Pauza.
ZOFIA - Potrafiłaś wyrzec się własnego dziecka, Taniu?
DINA - Nie pozwalam osądzać mojej mamy!
ZOFIA - Taniu, czyżby to wszystko było prawdą?
DINA - Czysta prawda. (obejmuje gwałtownie Zofię) Babuniu! Nie mogę się tobie napatrzeć. Piosenko ty moja, niedośpiewana! Rodzona ty moja!
ZOFIA - To ja jestem winna. Wybacz mi, Taniu! (do Diny) Ty też mi wybacz!
DINA - Eh tam, babuniu, olać to i zapomnieć.
ZOFIA - Biedne dziewczęta! Taniu, tak się mnie bałaś? Czyżbym naprawdę była takim potworem? Wybaczcie mi, moje dziewczęta!
TANIA - Mamo, uspokój się, nie tak to było. Zaraz opowiem ci całą prawdę.
DINA - Nie trzeba! Prawda jest zbyt gorzka! Zresztą - już dorosłam! Po co teraz wyjaśniać, kto był winien, cóż to zmieni?! Sto lat będziemy wyjaśniać, a wszystko pozostanie takim, jakim jest.
ZOFIA - Daj mi popatrzeć na ciebie! Jak masz na imię?
DINA - Dina.
ZOFIA - Oczy masz Tani. A podbródek… mój. Prawda, Taniu? Mój podbródek! A brwi…brwi. masz mojego, świętej pamięci, męża! Nie dożył, biedaczek! Podbródek mój, a brwi jego. Może moje? Nie, brwi niech będą jego.
DINA - Jego, oczywiście! A czyjeżby? Wygląd genetycznie, co drugie pokolenie się przekazuje.
ZOFIA - Oczy Tani. I czoło Tani. Wyrażenie czoła. Igorze, spójrz na czoło!
IGOR - Nie mogę oderwać wzroku z zachwytu.
ZOFIA - Czyj masz nos?
IGOR (do Tani) - No, niech pani błyskotliwie podrzuci jakąś aluzyjkę, na temat nosa! Czyjże on, czyj?
DINA (do Tani, o Igorze) - A to kto? Nie uprzedzała mnie pani!
IGOR - Po co? Jestem zwykłym, przypadkowym i zbędnym przechodniem naDrodze życia.
ZOFIA - Igor, czyżby pan chciał wytknąć Tani nieślubne dziecko? Tak przeterminowane?!
IGOR - Kimże ja jestem, abym mógł robić wyrzuty Tani?
ZOFIA - Jak to - kim pan jest? Przecież jesteście już prawie po ślubie!
IGOR - Tak, prawie byłem gotowy ożenić się z kobietą, która zapewniała mnie, że jest starą panną. Stara panna – to coś wzruszającego i romantycznego, skromnego i bezbronnego. Niespodzianie jednak okazuje się, że od czterdziestu lat panna prowadzi podwójne życie! Króliczki i jeżyki są bardziej przyzwoite. Z nimi przynajmniej od razu wszystko jasne.
DINA - Kto to?
TANIA - To…to…taki…
IGOR - Nie, w tej sytuacji pojadę, mimo wszystko, w delegację. (do Tani) Zadzwonię z tundry. Wprost z zaspy.
DINA - Kto to?!
TANIA - Twój ojciec.
DINA (natychmiast rzuca się na szyję Igorowi) - Papciu! (chętnie go obcałowuje) Papciu!!! Rodzony! Odnaleźliśmy się, w końcu! Nawet nie podejrzewałam, że miałam ojca! Tak się cieszę! Tak mi jesteś potrzebny!
IGOR - Nie, nie, ten numer ze mną nie przejdzie! Nie zgadzam się na usynowienie pani!
ZOFIA - Pan wyrzeka się własnej córki?! Zaczynam się rozczarowywać co do pana, Igorze!
IGOR - Nie mam dzieci. Nigdy nie miałem! Ani córuś, ani synusiów.
ZOFIA – Moja Tania nie umie kłamać. Pan powinien to dobrze wiedzieć.
IGOR - Tak, tak, zauważyłem. (do Diny) Ile ma pani lat?
DINA - Nie trzeba, papciu! (chlipie)
IGOR (wrzeszczy) - Ile lat?!
ZOFIA - Niech pan nie krzyczy na dzidzię! Ile masz lat, dziecinko?
Odpowiedz papciowi. Nie bój się.
DINA - Czterdzieści. No i co z tego?
IGOR - Nic! Po prostu nie mam z tym nic wspólnego. Czterdzieści lat temu
byłem w wojsku, w Workucie. To ba-a-ardzo daleko stąd.
ZOFIA - А ty, Taniu, czterdzieści lat temu…
TANIA - Pracowałam w Jelcu. Z przydziału. Po zakończeniu studium
bibliotekarskiego.
ZOFIA (do Igora) - Pan bywał w Jelcu?
IGOR - Nigdy.
TANIA – To ja pojechałam. Z Jelca do Workuty.
ZOFIA - Ty? Z Jelca do Workuty? Po co?
TANIA - Na wycieczkę.
Pauza.

ZOFIA - Igorze, nos… nos jest oczywiście pana. Proszę się przypatrzeć!
IGOR (do Tani) - Pani poważnie …? Że… to moja córka?
DINA - Po co teraz tak się tym przejmować, papciu?! Co papie to szkodzi? Zbyt późno, aby płacić alimenty! Mieszkanie mam swoje! Dla taty z tego same korzyści! Starość już nie za górami! Pojawiła się papie rodzona córka - będzie miał kto szklankę wody podać…
ZOFIA - Zupełnie dziecinę zahukali! Siądź obok mnie, Dinusiu! Opowiedz babuni o sobie! Jak ci się bez nas żyło?
DINA - Czy to w ogóle było życie?! Ojca i matkę pozbawili praw rodzicielskich za przewlekły alkoholizm.
ZOFIA - Jakiego ojca? Jaką matkę?
DINA – No, tych, którym się dostałam. Wcale nie uważam ich za rodziców.
TANIA – Ale dlaczego aż tak? W końcu jednak odchowali ciebie!
DINA - Kto odchował? Najpierw błąkałam się po domach dziecka! Potem żyłam w internatach!
IGOR - W nic nie wierzę!
ZOFIA - Wiedziałaś, Taniu, jak cierpi twoja córka i milczałaś?
DINA - Skąd mogła wiedzieć. Od razu, po zostawieniu mnie w przytułku, zgubiłyśmy się.
IGOR - Jak się odnalazłyście?
ZOFIA - Boże przenajświętszy! Rzeczywiście, jak się znalazłyście?
DINA - Dosłownie przypadkiem. Dosłownie wczoraj.
IGOR - Wstrząsające! A jak się poznałyście? Głos krwi?
DINA (wytrząsa ze swojej torebki kaftaniki, pieluszkę i śpioszki) - O!
IGOR - Co to za badziewie?
DINA - Moja wyprawka! Moje kaftaniki, śpioszki…(chlipie) - To, co pozostawiła mama w położniczym!
IGOR - Eh, nie mogę uwierzyć w ten brazylijski serial! Nie wierzę!
DINA - Proszę, to specjalnie dla papy. Oto mamusine monogramy, haftowane. Nawet teraz nie wierzy pan? To już bardzo dziwne! Prawda babciu, że to dziwaczny upór? Jak można nie wierzyć haftom?!
ZOFIA - Pokaż mi! (przygląda się) To Tani charakter pisma.
IGOR - Przeciez pani, Zofio Iwanowana, jest rozsądną kobietą!
ZOFIA - Ale to jest, rzeczywiście, Tani charakter. Chociaż wyszyty i nieczytelny.
IGOR (do Tani) - Pani, porzucając dzidzię, pozostawiła na pieluszkach monogramy?
TANIA - Naturalnie.
IGOR - Pani jest – najzwyczajniej w świecie - kukułką! Zresztą, nie wierzę.
DINA – Tego to ja już nie rozumiem! Jak można - nie uwierzyć! Nie śmiej pan tak odzywać się do mamy! Tak!!! To głos krwi! Jeżeli chodzi o mnie, to już dawno zainteresowałam się mamą. Inteligentna, a twarz ma smutną. Przychodziła do nas, do warzywniaka. Kiedyś miałam niedobór w kasie, płakałam na zapleczu, drzwi do sklepu były otwarte. Pieniądze były mi jak powietrze, potrzebne! Nikt z naszych, z personelu, nic nie miał! Mama stała wtedy u lady i czekała. Wyszłam zapłakana, zaczęłam z nerwów rzucać towar na wagę. A mama do mnie, po cichu, powiedziała: „Ile pani potrzebuje? Tylko proszę już nie płakać!” Dała mi pieniądze, nawet w dowód nie spojrzała!
IGOR - W nic nie wierzę!
DINA - Jakim prawem pan nie wierzy?! Dała mi pieniądze, przysięgam! Dała!
ZOFIA - Biedna dziecinka. Męczennica! Całe życie samotna.
DINA - Samotna. Ale teraz odnalazłam swoją mamę, i ciebie, babciu.
ZOFIA - Bezpośrednia! Piękna! Dlaczego nie wyszłaś za mąż?
DINA - Eh, tam! Wie babcia, ile razy za mąż wychodziłam? Licząc tylko oficjalnych, na papierze – pięć razy. Cały dowód mam zasmarowany.
ZOFIA - Masz dzieci?
DINA - Czego nie mam, tego nie mam.
ZOFIA - Musimy zamieszkać razem. Powinnyśmy być razem. Tyle czasu straciłyśmy!
DINA - Ja chętnie, tylko nie mam co wnieść. Wy macie takie salony, a ja mam tylko norę w kwaterunku.
ZOFIA - My mamy jednopokojowe, a ty masz pokój. Możemy wystąpić o dwupokojowe. Dosyć nażyłaś się z obcymi! Będziemy razem! Taniusiu, podaj mi szkatułkę!

Tania podaje matce dosyć dużą szkatułkę.

ZOFIA (otwiera przed Diną szkatułkę) - Popatrz, wnusiu!
DINA (klaszcze w dłonie) - Przecież to prawdziwe muzeum! Galeria Trietiakowska! Niczym nie ustępuje!
IGOR (spogląda) - Fiu, fiu! Skąd to u pani?
ZOFIA (demonstruje) - Diadem z pereł różnej wielkości. Kolia brylantowa. A to, z malachitu. Oto naszyjnik z granatów, bransoletka. Pierścień z szafirem. Wszystko z carskiego złota.
DINA - Skarb!!! Ograbiłyście muzeum?
ZOFIA - Rodzinne klejnoty. Przekazywane w żeńskiej linii.
DINA - To wszystko dostało się babci od jej mamy?
ZOFIA - Moja mama, a twoja prababcia, była naukowcem. Nawet otrzymała nagrodę stalinowską. Ale klejnoty, rzecz jasna, nie są jej. Za stalinowską nagrodę nic takiego nie dałoby się kupić!
DINA - To znaczy, że tej uczonej klejnoty dostały się od jej mamy?
ZOFIA - Jej mama, moja babcia, a twoja praprababcia, była rewolucjonistką, znaną aktywistką partii "Narodowa Wola".
DINA - I za partyjne składki kupiła sobie klejnoty! Zuch praprababcia! Nie przespała!
ZOFIA - No coś ty? Skąd partia mogłaby mieć takie środki?
DINA - To czyje te klejnoty? Kto je kupił?
ZOFIA - Moja praprababcia była wielką modnisią. Uwielbiała klejnoty i przez całe swoje życie je kupowała.
DINA - A kim była babci prababcia? Na pewno jakaś arystokratka, za cara?
ZOFIA - No, prawie. Prababcia była chłopką. Przypisaną do ziemi.
DINA - Przypisaną do ziemi?!.. To znaczy, że babci babcia walczyła o wyzwolenie babcinej prababci?
ZOFIA - Coś w tym stylu. Prababcia była chłopką, a jej córka, moja babcia –rewolucjonistką.
DINA - Czy babcia babci spytała babciną prababcię – czy ona w ogóle chce taką wolność?
IGOR - Wyjątkowo konsekwentne i dociekliwe dziecię.
DINA - Teraz wszystkie te klejnoty są babci?
ZOFIA - Nie. Teraz te klejnoty są twoje. Weź je i strzeż! Ty, wnusiu, jesteś dla mnie taką radością, takim szczęściem! Dla Tani jesteś także takim szczęściem i taką radością! Dzięki Bogu, jest komu nasze klejnoty pozostawić! A ja, dzięki tobie, umrę szczęśliwa.
DINA - Z tym, to babciu przestań! Żyj jak najdłużej!
TANIA - Podaj mi szkatułkę, mamo! Postawię ją na miejsce. Niech sobie stoi. Dina będzie wiedziała, że te klejnoty są jej. Będzie do nas przychodziła popatrzeć na nie.
ZOFIA - Po co takie komplikacje? Niech je zabierze! Niech będą u niej. Może jej przyjdzie ochota coś na siebie nałożyć... Weź je, Dinusiu! Ty jesteś moim największym skarbem.
DINA - Babuniu, no coś ty! Zamierzasz mi to wszystko podarować?
ZOFIA - Już ci podarowałam. Komu innemu mogłabym je podarować, jeśli nie tobie?
DINA - Ale przecież to carski skarb! Warte szalone pieniądze, starczy nawet na kilka samochodów!
ZOFIA - Przecież nie daję ich pierwszej lepszej, spotkanej na ulicy! Tylko swojej jedynej córce i wnuczce.
DINA - О-о!!! (rzuca się na szyję Zofii) Babuniu moja, złota ty moja!!! Dziękuję!!! (rzuca się na szyję Tani) Mamusiu!!! Jedyna moja!!! Dziękuję, że mnie odnalazłaś! (rzuca się na szyję Igorowi) Dziękuję, papciu! Rodzony!!!
IGOR - Mnie proszę nie dotykać! Mnie, nie ma za co, dziękować!
DINA - Będę strzegła tych klejnotów i wspominała was wszystkich.
ZOFIA - Dlaczego chcesz mnie wspominać? Chcę być z tobą, dopóki żyję! Mam przeczucie, że został mi miesiąc, góra dwa...
DINA - Tak, tak… oczywiście! Tylko teraz już sobie pójdę. (wpycha nerwowo szkatułkę do swojej torby) Muszę wcześnie wstawać… i w ogóle...
ZOFIA - Nie przenocujesz u nas, Dinusiu?
DINA - Obowiązkowo! Innym razem. Ale dzisiaj czuję się taka oszołomiona. Może to sen?
TANIA - Klejnoty są oczywiście twoje. Ale lepiej byś je zostawiła tutaj, u nas. Niebezpiecznie chodzić wieczorem po ulicach Moskwy ze skarbem w torbie.
DINA - Toć popatrzcie na mnie wszyscy! Jakiemu durniowi przyjdzie ochota na mnie napaść?! Babuniu! Mamo! Papo! Wszystkim wam – do widzenia!
ZOFIA (żegna krzyżem Dinę) - Boże, błogosław i strzeż moją radość!
DINA (pośpiesznie wycofuje się w kierunku drzwi) - Wszystkim dziękuję! Za wszystko dziękuję! Tego dnia nigdy nie zapomnę!
TANIA (za nią) - Nie leć tak! Ostrożnie na schodach! Chłopczyk sąsiadów ciągle żuje banany, a skórki rzuca na klatkę.
DINA - Bananów to ja się nie boję! Przecież pracuję w bananach! Na razie!Igor wychodzi na korytarz.
IGOR - No, może teraz pani mi, choć coś, wyjaśni?!
TANIA (podsuwa mu płaszcz) - A kim pan niby jest, żebym musiała panu cokolwiek wyjaśniać, lub się przed panem usprawiedliwiać? Dobranoc!
IGOR - Pani po prostu wystawia mnie za drzwi? Po tym wszystkim, co było?
TANIA - A co było? Mały, amatorski spektakl.
IGOR - Gdybym czterdzieści lat temu się dowiedział, że mam dziecko i że z nim tak postąpią, zabrałbym córkę.
TANIA - I zaniósłby pan Dinę, w podołku, swojej mamie?
IGOR – Dineczka rosłaby w mojej rodzinie, wszyscy by ją kochali, troszczyli się o nią. Moja mama pewnie żyłaby dłużej.
Dzwoni telefon.
TANIA - To do pana!
IGOR - Mnie nie ma.
TANIA - Niech pan sam to powie!
IGOR (do słuchawki) - Taak? Dlaczego ze mną tak rozmawiasz? Mam córkę, dwa razy starszą od ciebie! Przestań tutaj wydzwaniać! Tu mieszka moja teściowa, moja córka… Nie, nie jest moją żoną. Tak, mam teściową, mam córkę, ale nie mam żony! Co skłamałem? Tak, trafiłem tutaj przypadkiem. Wczoraj - przypadkiem. А dzisiaj – już nie przypadkiem! Tak, to długa historia. Więcej nie dzwoń! (odkłada słuchawkę) Przeszłości zmienić się nie da. Ale można teraźniejszość dopasować do przeszłości. Zrównać debet z kredytem.
TANIA - I zamknąć bilans.
IGOR - Z powodu naszych błędów i nieodpowiedzialności, nasza córeczka miała złamane życie. Jeżeli chodzi o mnie, jestem gotów złożyć siebie w ofierze, dla odkupienia błędów młodości.
TANIA - W jakim sensie – złożyć siebie w ofierze?
IGOR - W dosłownym.
TANIA - Proszę mnie nie przerażać!
IGOR - Myślę, że jeżeli weźmiemy ślub, już nic aż tak strasznego nam się nie stanie.
TANIA - Czy warto ryzykować?
IGOR - Nie wolno myśleć tylko o sobie! Wszystko jedno kiedy, ale trzeba założyć rodzinę. Pani, pani mamie, naszej córce i mnie – wszystkim nam żyjącym oddzielnie - jest znacznie gorzej.
TANIA - Pan uwierzył?
IGOR - Zaczynam, zaczynam sobie przypominać panią! Proszę się nie obrażać! Przecież, jakby na to nie patrzeć, minęło czterdzieści lat!
TANIA - Wczoraj spotkaliśmy się pierwszy raz w życiu! Nigdy nie byłam w Workucie! Nie rodziłam! Dina – to sprzedawczyni z warzywniaka na rogu. Nawet nie znam jej numeru telefonu. Nazwiska jej też nie znam.
IGOR - Pani uważa mnie za idiotę? Nie zna pani jej nazwiska, rodu, а oddaje rodowe klejnoty?! Może te klejnoty są fałszywe? Może w pani wszystko jest fałszywe?
TANIA - Klejnoty są prawdziwe. Życie też! Tylko córka fałszywa. Moja mama umiera. Zrobię wszystko, żeby tylko umierała szczęśliwa!
IGOR (krzyczy) - To Dina jest moją córką, czy nie?!
TANIA - Niech pan tu nie krzyczy!
IGOR (szeptem) - Córka, czy nie?
TANIU, Oczywiście, że nie!
IGOR - W takim razie, kim ona jest dla mnie?
TANIA - Nikim. Dla pana jest nikim. I moja mama dla pana jest nikim. I ja.
IGOR - Pani jest potworem! Okrutna, wyrachowana kobieta! Wymażę panią pamięci.
TANIA - Nie narzucam panu swojego towarzystwa i nie zatrzymuję pana.
IGOR - Nie zatrzymuję? Czy pani jest w stanie pojąć, co ja tu przeżyłem w ciągu tych dwóch wieczorów?! Pani zdaniem, mogę teraz wyjść, z tego domu, i o wszystkim, tak po prostu, zapomnieć?
TANIA - No, wie pan? Przecież nie mogę tu pana zameldować!
Igor policzkuje ją i wychodzi. Dzwoni telefon.
TANIA (do słuchawki) - Słucham! (słucha) - Teraz - niech pani posłucha! Mam już sześćdziesiątkę, ze wszystkimi tego konsekwencjami. W dodatku – jestem starą panną. Mam głupi nawyk – lubię sobie pożartować. Igor więcej tu nigdy nie przyjdzie. Nie ma tu żadnej teściowej, tym bardziej, żadnej córki! Nie ma nawet rodowej biżuterii! Nie jestem jego żoną. Nie, nie jestem jego żoną! Nie jestem żoną!!! Tak, prosił mnie o rękę. Odmówiłam. Tak, odmówiłam! Odmówiłam!!! Ponieważ go nie kocham! Pani też go nie kocha? To znaczy, że nikt go nie kocha? Szkoda! Zasługuje na miłość. No cóż, miło nam się rozmawiało. Proszę dzwonić, oczywiście, proszę dzwonić! Mało kto do mnie dzwoni. (odkłada słuchawkę) - Spoliczkował mnie! (gładzi się po policzku, przypominając sobie uderzenie z wielką radością)Uważa mnie za kobietę! Jestem taka nieszczęśliwa – jako kobieta, córka, i – po prostu - głupia baba... Boże, jak to przyjemnie być nieszczęśliwą! Tak długo już nie byłam nieszczęśliwa! (krąży po korytarzu, bez końca powtarza szczęśliwym głosem) Boże, jaka jestem nieszczęśliwa! Jak beznadziejnie nieszczęśliwa!
ZOFIA (z pokoju) - Taniu! Gdzie jesteś? Gdzie zniknęłaś? Taka jestem szczęśliwa! Taka szczęśliwa!

Koniec części drugiej.

 

 

 

CZĘŚĆ TRZECIA

Minął tydzień. Stół nakryty świątecznie, na dwie osoby. Na stole - róże. Radio jest włączone, nadaje coś karnawałowego. Zofia, wystrojona, siedzi przy stole. Tania, ubrana prawie jak zwykle, stroi choinkę.

ZOFIA – Czy Igor dzwonił dzisiaj?
TANIA - Jeszcze nie.
ZOFIA - A wczoraj dzwonił?
TANIA - Mamo, pytałaś już o to wielokrotnie. I wielokrotnie ci odpowiadałam. Igor dzwoni codziennie.
ZOFIA - Co mówi?
TANIA - Że kocha.
ZOFIA - Kogo?
TANIA - Nas.
ZOFIA - A dokładniej?
TANIA - Denerwuje się.
ZOFIA - Z jakiego powodu?
TANIA – Z powodu twojego zdrowia i samopoczucia.
ZOFIA - Zawsze z nim rozmawiasz tylko o mnie?
TANIA - Nie tylko.
ZOFIA - Ciebie kocha?
TANIA - Naturalnie.
ZOFIA - I ty jego?
TANIA - Rozumie się.
ZOFIA - Nie podoba mi się to wszystko.
TANIA - Moim zdaniem jest świetnie.
ZOFIA - A gdzie Dina przepadła?
TANIA - Też ci mówiłam - choruje.
ZOFIA - Na co?
TANIA – Już ci mówiłam – trochę się przeziębiła.
ZOFIA - Nie podoba mi się to, że podchodzisz tak obojętnie do tego. Pewnie dlatego, że jej nie wychowałaś. Na początku każda choroba wygląda niewinnie. Ale skończyć się może… nie wiadomo jak. Dziecko wymaga nieustannej troski.
TANIA - Dina nie jest już dzieckiem.
ZOFIA - Dla mnie zawsze będzie dzieckiem.
TANIA - Nie ma żadnych przyczyn do niepokoju. Lekkie przeziębienie.
ZOFIA - W takim razie, co się z tobą dzieje? Może chociaż, to mi wyjaśnisz?
TANIA - Wszystko ze mną w porządku. Podoba ci się choinka? (gasi górne światło, zapala lampki) - Moim zdaniem bardzo ładna. Podoba ci się, mamo?
ZOFIA – Nic mi się w ogóle nie podoba! Taniu, myślisz, że nie rozumiem, co się z tobą dzieje? Wiem, czemu się denerwujesz. Wszystko wiem. Nie jesteś ze mną szczera. Czuję się tym obrażona! Czemu mnie okłamujesz? Czy naprawdę na to zasługuję?
TANIA - Domyśliłaś się wszystkiego, mamo?
ZOFIA - Ślepy by dostrzegł! Dina nie będzie obchodziła z nami Nowego Roku! No cóż. Nie bądźmy egoistami. Jednak - nie powtarzaj moich błędów, Taniu! Dina ma swoje, młodsze towarzystwo. Życzmy jej, żeby dobrze się bawiła. Żeby miała dużo szczęścia w życiu! Wszystko się ułoży. Będzie dla ciebie wspaniałą córką, Taniu, kiedy cię pozna bliżej. Zobaczysz!
TANIA (obejmuje Zofię) - Kocham cię, mamo!
ZOFIA - W takim razie wyjdź stąd! Słyszysz? Natychmiast
stąd wyjdź! I nie próbuj się ze mną spierać!
TANIA - Wyjść? Ja? Dokąd? Po co?
ZOFIA - Do Igora! Powinnaś obchodzić Nowy Rok razem z nim.
TANIA - Nie chcę!
ZOFIA - Nie kłam! Bardzo chcesz! Po prostu żal ci zostawić mnie samą.
Ale ja tego żądam! Mam prawo!!!
TANIA - To niemożliwe, mamo!
ZOFIA - Taniu, córciu, proszę cię z całego serca! Wyjdź!!! Pobędę sama,
będzie mi dobrze. Tak chcę, abyś spędziła Nowy Rok z Igorem.
TANIA - Mamo, nigdy cię samej nie zostawię!
ZOFIA - Chcesz pozbawić mnie święta? Chcesz, żebym przez całą noc cierpiała i denerwowała się? Przez twój upór? Będę cały czas myśleć: my sobie tu siedzimy, a Igor spotyka się tam z inną kobietą? W noc noworoczną wszyscy są tacy… podatni na sentymenta. Ja tego nie przeżyję, Taniu! Jeżeli nas rzuci… Jedź do niego! Będę mieć prawdziwe, wesołe święto jedynie wtedy! Będę sobie wyobrażać, jak siedzicie obok siebie, tańczycie, śmiejecie się, milczycie obok siebie… Do szczęścia potrzebne mi jest już tylko jedno – żebyś sobie stąd poszła.
TANIA - Już ciemno! Jak tam dojadę?
ZOFIA - Zupełnie zdziczałaś, siedząc przy maminej spódnicy. Zamów taksówkę!
TANIA - Jakie taksówki w Nowy Rok? Trzeba było wcześniej.
ZOFIA - Głupstwo! Dopiero dziewiąta! Zdążysz nawet autobusem!
TANIA - Na ulicy ciemno, mokro. Błoto.
ZOFIA - Wszyscy ludzie teraz chodzą po ulicach czując przedsmak święta. Są weseli i życzliwi. Błoto im nie przeszkadza. Jest tylko pod stopami! A z góry - pada lekki, delikatny, biały śnieżek! Uwierz mi – jak tylko znajdziesz się na ulicy, twój nastrój zaraz radykalnie się zmieni.
TANIA – Mam dreszcze. Pewnie się trochę przeziębiłam…
ZOFIA - Otul się ciepło.
TANIA - Nie chcę nigdzie wychodzić, mamo!
ZOFIA - W takim razie zrób to tylko dla mnie, Taniu!
TANIA - Ale jak ty będziesz siedzieć tu... sama...?
ZOFIA - Sama? (śmieje się) Głupstwo! Będą ze mną wszyscy, których kocham!
TANIA - Dobrze. Ustępuję ci.
ZOFIA - Pośpiesz się, Taniu!
Tania wychodzi na korytarz, nakłada płaszcz i wraca do pokoju.
TANIA - Jestem gotowa!
ZOFIA - A prezent? Prezent dla Igora? Przecież to Nowy Rok!
TANIA - Oczywiście, oczywiście –kupię coś po drodze.
ZOFIA - Jak to - coś? Dla Igora - coś?
TANIA - Nie denerwuj się, mamo! Wymyślę!
ZOFIA - Ja już wymyśliłam! (tajemniczo) Zauważyłam, że wtedy, kiedy pierwszy raz od nas odchodził, nagle, jak oszalały, podbiegł do portretu Dickensa! Wpatrywał się w niego płonącym wzrokiem. To nie był przypadek! Z pewnością, Igor, jak i my, uwielbia Dickensa! Podaruj mu nasze dziesięciotomowe wydanie!
TANIA - Ale jak my sobie poradzimy bez Dickensa?
ZOFIA – A gdzie twój Dickens zniknie? Weźmiesz ślub z Igorem i Dickens wróci na te same półki.
TANIA - Przecież nie będę teraz ze sobą dżwigać dziesięciu tomów!
ZOFIA – Przecież, nie są takie ciężkie! Proszę cię, Taniu, nie bądź leniwa! To piękny prezent, który da Igorowi wiele do myślenia. Tania wkłada Dickensa do torby.
ZOFIA - Podejdź! Daj czoło! (Tania podchodzi) - Dlaczego masz taką kwaśną minę? Uśmiechnij się! O, tak! Zaraz inaczej wyglądasz! Jestem szczęśliwa, że zostawiasz mnie w tę noworoczną noc! (całuje ją)
TANIA - Życzę ci szczęścia, zdrowia i wielu lat życia.
ZOFIA - Długo nie pociągnę! Może rok.
TANIA - Zostanę z tobą, mamo.
ZOFIA - Nie dopuszczę do tego! Przekaż Igorowi pozdrowienia!

Tania wychodzi. Na klatce, spod wielu drzwi dobiegają różne wesołe odgłosy i melodie, tworząc kakofonię dźwięków. Obok drzwi swojego mieszkania Tania stawia torbę na podłogę i przysiada na niej. Opiera się o ścianę, siedzi. Słyszy w swoim mieszkaniu telefon. Wstaje, podsłuchuje pod drzwiami, denerwuje się, ale nie decyduje się na powrót. Zofia też słyszy dzwonek telefonu w pokoju.

ZOFIA (sama do siebie) - Igorek dzwoni… Albo Dinusia… A Tani nie ma. (wzdycha, głęboko wciąga powietrze, z wysiłkiem staje na nogach, potem – przytrzymując się mebli , łapiąc za wszystko co spotyka po drodze, idzie do telefonu, mówiąc do siebie) - Już, Igorze, zaraz… Zaraz, Dinusiu, wnuczko moja ukochana! (dociera do telefonu akurat wtedy, gdy ten milknie) No, zadzwoń jeszcze raz! Jeszcze razik! Przecież już doszłam! Proszę, wykręć jeszcze raz! To takie łatwe! Eh, do niczego już się nie nadaję! (siada na krześle obok telefonu) Tania także słyszy, że telefon zamilkł. Znowu siada na torbie, wyciąga z niej
tomisko.
TANIA - Stronica sto sześćdziesiąta druga. (otwiera książkę i próbuje czytać) „Był tu też Newman, spokojniutki, ale pełen radości, znaleźli się także bracia-bliźniacy, zachwyceni, wymieniający między sobą tak radosne spojrzenia, że stary sługa zamarł za krzesłem swojego pana, i spoglądając na całe to towarzystwo siedzące za stołem, czuł, że łzy same napływają mu do oczu.” (gorzko płacze) Kiedy czytała, szlochając, najpierw z daleka, potem bliżej i coraz wyżej rozlega się dziwne, nierytmiczne postukiwanie. W końcu, na podeście pojawia się Gwiazdor o kulach, z workiem na plecach. Z worka wystaje choinka.

TANIA (wstaje) - Proszę nie podchodzić! Będę krzyczeć!
GWIAZDOR (głosem Diny) - Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! (obsypuje Tanię confetti) Dużo szczęścia! Pewnikiem z domu wygnali? Z mojego powodu, nie tak? Niech się pani nie boi! Nie poznaje mnie pani, czy co? Przecież to ja, Dina! Pani córka! Przypomniała sobie pani? Coś mnie do was ciągnęło. Nowy Rok! Pomyślałam – nie wygonią. A teraz widzę, że panią samą wygnali! I to - z rzeczami!
TANIA - Dina?! To ty?!
DINA - A co, naprawdę pani myślała, że to Gwiazdor, czy jak?
TANIA - Dina!!! Jak dobrze! Jak się cieszę! Ale pani to wymyśliła! Jak śmiesznie – Gwiazdor o kulach! Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Dużo szczęścia! (ściska Dinę) Prawdziwy Gwiazdor! Ostatni raz Gwiazdor był u mnie w gościach z pół wieku temu! Prawdziwy! (okręca i ściska Dinę) Jak prawdziwy!
DINA - Spokojnie, spokojnie! Kule – też prawdziwe!
TANIA - Ja też mam kule- ixy! (idzie na wykrzywionych nogach) Będziemy parą inwalidów! (śmieje się i ściska Dinę)
DINA - Ostrożnie! Oj, nie trzeba! Oj, niech pani puści! Upadnę!!! Nie wolno mi! Kule są najprawdziwsze! Przysięgam! (upada na Tanię)
TANIA (podtrzymuje ją, zdziwiona) - Prawdziwe kule? A co się pani stało, Dino?
DINA - Pan Bóg ukarał.
TANIA - A konkretnie?
DINA - No mówię przecież – Pan Bóg mnie pokarał.
TANIA - No jak to – zjawił się osobiście i ukarał?
DINA - Osobiście nie. Zlecił to temu chłopakowi, który obżera się bananami, a skórki wyrzuca. Bóg ukarał mnie za panią. Proszę mi wybaczyć!
TANIA - Nie rozumiem, nic nie rozumiem.
DINA - Złapałam wtedy wasze klejnoty i zgłupiałam. Pomyślałam sobie: jestem ustawiona na całe życie! Więcej u nich, to jest - u pani, nogi moje nie postaną! Nuż się rozmyślą?! Po schodach poleciałam na dół jak opętana. Żebyście nie zawrócili, nie odebrali! A na dole – łup! Poślizg. Złamałam obie nogi. Kiedyś za złodziejstwo ręce odrąbywali, a teraz, jak widać, Pan Bóg się na nogi przestawił. Waszą biżuterię przyniosłam z powrotem. Wcześniej nie mogłam, musiałam swoje odleżeć z nogami podwieszonymi do góry. Taniu, proszę mi przebaczyć! Moim rodzicom, co prawda, nigdy na mnie nie zależało. Nawet jabłka mi nie kupili! A pani od razu – brzęk! I buch - klejnoty rodowe dla ukochanej Dinusi! Każdy by zgłupiał! Kiedyś panią poproszę i na dzionek pożyczę te skarby, dobrze? Stanę taka, obwieszona nimi, w swoim warzywniaku. Cały nasz personel straci głowę. A kierowniczka dostanie zeza z zawiści!
TANIA - Jak się cieszę, że przyszłaś! Jakaś ty mądra! (obejmuje ją i całuje) Chodźmy do domu! Uradujemy babcię! Boże!!! Jaką babcię?! Co ja wyrabiam?! Już chyba całkiem straciłam rozum! Mam sześćdziesiątkę, a zachowuję się jak podlotek!
DINA - Sześćdziesiątkę? Najgorszy wróg nie da pani więcej niż pięćdziesiąt…siedem. Nasza kierowniczka ma pięćdziesiąt pięć, chociaż kłamie, że ma tylko pięćdziesiąt dwa lata. A ma trzech kochanków! Nie wierzy pani? Przysięgam! Trzech! Wcale pani nie pocieszam! Znam ich wszystkich osobiście. Nasz padowacz – Griszka – to raz! Kiedy się upił, sam się wygadał, że jest kochankiem kierowniczki. Potem - przyjeżdża po nią samochodem dla inwalidów jakiś emeryt. No i inspektor! Ale ten działa tylko wtedy, kiedy mamy remanent. A z wyglądu, to ona, w porównaniu z panią, nawet na podkuchenną się nie nadaje. Sześćdziesiąt lat! Teraz to powinna pani sobie pohulać! Bawić się i hulać! Najwyższa pora!
TANIA (śmieje się) - Ale mam szczęście, że na ciebie trafiłam, Dino, jakaś ty dobra!
DINA - Ja?! Dobra? To pani jest dobra! To ja mam szczęście, że trafiłam na panią! Powinnam się pani coś poradzić.. Co mam zrobić ze swoim życiem! Och, jak jej potrzebuję! Szybko potrzebuję dobrej rady…
TANIA - Pogadamy. Noc przed nami. To jak? Pójdziemy razem, przyznać się? Bo mnie już w głowie się kręci od tych wszystkich kłamstw.
DINA - Przyznać się?! No co pani? Na tamten świat chce pani swoją mamusię wyprawić? W dodatku - w święta? Dla pani prawda jest cenniejsza niż życie? Przecież pani mamusia to kompletne dziecko! A zresztą, nawet tych pieniędzy, które mi pani zapłaciła za kłamstwa, nie mogę oddać – już wydałam!
TANIA - niech się pani nie przejmuje pieniędzmi! To nieważne.
DINA - Świeci wy ludzie! Pieniądze nieważne! Rodowe klejnoty – proszę, Dinuś, weź sobie!
TANIA - Przecież mama myśli, że pani jest jej wnuczką.
DINA - Moi rodzice dokładnie wiedzieli, że jestem ich córką. A co ja od nich dostałam? Przez całe życie nawet raz mnie po głowie nie pogłaskali! (szlochając) Niech pani mnie nie pozbawia babci! Mam ją jedną jedyną! Nie mam żadnych krewnych! Tylko ją!!!
TANIA - W takim razie mówmy sobie na ty! I nie myl się! Na ty i mamo. Załapałaś?
DINA - Łatwo. Z głębi duszy.
TANIA - Chodź, wzmocnimy się! Idziemy do domu?
DINA - Naprzód! Do ataku!!!
Otwierają drzwi, zdecydowanie idą wprost do pokoju, nie zauważając w korytarzu Zofii.
TANIA (uroczyście i brawurowo) - Mamusiu! Zobacz, jaka nas radość spotkała! (zaskoczona) Mamo!? Gdzie jesteś?
DINA - Może poszła za potrzebą?
TANIA - Mama od dziesięciu lat nie chodzi!
DINA - Porwali! Teraz takie czasy – wszystko kradną!
TANIA - Nie odeszłam nawet na sekundę, od drzwi wejściowych.
DINA - Żywą wzięli do nieba! Po tym, kiedy oddała mi rodowe klejnoty, już nic nie jest w stanie mnie zadziwić.
TANIA (rozpaczliwie) - Mamo!!!
ZOFIA (krzyczy) - Taniu! Gdzie jesteś?! Co się stało? Kto tam jest z tobą?
TANIA (rzuca się do matki) Mamusiu! Jak ty się tutaj znalazłaś? Nic ci nie jest?
ZOFIA (o Dinie, która na kulach kuśtyka za Tanią) - Kto to?
DINA - Jestem Gwiazdorem zza lasa! Broda moja srebrna i do pasa, ale jeszcze sobie hasam! Zdrowia i wesela, szczęścia i radości! Dla wszystkich noworocznych gości! Niechże was uściskam – moje dzieciska!
TANIA - Nie bój się, mamo! To nasza Dinusia! Chciała nas zaskoczyć!
ZOFIA - Wnusia!
DINA - Nowy Rok to dzionek gorący – Gwiazdor ma dla wszystkich prezenty!
ZOFIA - Mądrala! Jak wszystko błyskotliwie wymyśliła! Gwiazdor o kulach. Bardzo śmieszne. Nigdy nie widziałam takiego. Co to ma znaczyć?
DINA - To znaczy złamanie obu kończyn dolnych.
ZOFIA (do Tani) - A ty się ze mną kłóciłaś! Lekkie przeziębienie! Bezpieczne, niegroźne! Widzisz teraz, jakie mogą być komplikacje?!
TANIA - Musisz wrócić do pokoju, mamo!
ZOFIA - Mam taki zamiar, wrócę! Sama sobie doskonale poradzę!
TANIA - Oprzyj się na mnie!
ZOFIA - Mogę bez podpierania! Ale ty Taniu mnie, ubezpieczaj. A ty, Dinuś, odsuń się, żebym cię, nie daj Boże, nie przygniotła.
Dina idzie do pokoju, ustawia tam przyniesioną przez siebie choinkę i układa pod nią podarki owinięte w jaskrawy papier. W ciągu tego czasu Zofia powolutku, przy meblach, przemieszcza się do pokoju.
TANIA - Ostrożnie, mamusiu!
ZOFIA - Jeszcze czego! Za nic w świecie nie pozwolę sobie już upaść, teraz, gdy dopiero co zaczyna się nasze spokojne, szczęśliwe życie!
TANIA - Mamusiu, chwyć się mocniej.
ZOFIA - Nie trzeba. Muszę się przyzwyczajać. Nie będę już więcej wygniatać foteli. W takiej rodzinie! Ile to kłopotów!
DINA (spotyka je w pokoju) - Prezenty czekają! Dla wszystkich. Wesołe, kolorowe!!
TANIA - Siadaj, siadaj, mamusiu!
ZOFIA - Posiedzę trochę ale potem znowu sobie trochę podrepczę. Przecież to Nowy Rok!
DINA - Dla ciebie, babuleńko, aparat fotograficzny!
ZOFIA - Aparat fotograficzny? Dla mnie?!
DINA - Będziemy się fotografować! Zrobimy album rodzinny.
ZOFIA - W młodości fotografowałam, ale teraz już się oduczyłam.
DINA - Nauczę! Wszystko się przypomni! Noc przed nami! A tobie, mamusiu, to! (podaje Tani lejącą się, wieczorową suknię na ramiączkach) - Proszę, załóż! I te, rodowe, załóż jak najwięcej. Wszystkie pieniądze, które mi dałaś, wydałam na tę sukienkę.
TANIA - Dziękuję, Dinko! Boję się, że jestem jednak już za stara na taką sukienkę.
ZOFIA - Jeśli się czujesz za stara – to daj dziecku. Niech nosi!
DINA - Załóż, mamusiu! Od razu w niej odmłodniejesz.
ZOFIA - Nie sprzeciwiaj się, Tatiano, załóż! I tak nikt ciebie w niej nie zobaczy.
TANIA - Ubiorę ją. (zabiera sukienkę i wychodzi)
DINA - A my ubierzemy drugą choinkę! Im bardziej świątecznie, tym lepiej. Posiedzimy sobie we trzy (kończy ubierać choinkę)
ZOFIA (ogląda aparat fotograficzny) - Tak, w młodości różne rzeczy się umiało! Interesowało mnie to. Fotografowałam twojego dziadka.
DINA (roztargniona) - Jakiego dziadka?
ZOFIA - Twojego dziadka! A kogóż by jeszcze? Mamy wiele jego fotografii. Nie dożył, biedak! Nie poznał cię! Widzę, że niewiele się zmieniło w tych aparatach. Świat w ogóle się zmienia powoli. Mamy te same uczucia, te same radości, co sto, dwieście, i tysiąc lat temu były. Tak uważam, a przeżyłam niejeden rok. (robi zdjęcie Dinie, wydaje okrzyk zdziwienia z powodu blasku lampy błyskowej) - Oj!
DINA - Nie bój się, babciu! To tylko lampa błyskowa. A po co sfotografowałaś mnie z brodą?

Wchodzi Tania - w nowej sukni, w pięknych pantofelkach na wysokich obcasach, obwieszona biżuterią.
DINA - Panie Boże, spójrz na nią! Królewna! Kleopatra! Miss Universum!
ZOFIA - Czy Igor przyjdzie?
TANIA - Zadzwoni.
DINA - Przyjdź mamo, w takim stroju do mnie do warzywniaka! A ja, niby nic, rzucę do naszej kierowniczki: „To moja mama! Wpadła po marchewkę. Gotuje barszcz na moją wizytę!”
TANIA (poważnie) - Na pewno przyjdę. Dziękuję.
ZOFIA (próbuje fotografować) - Przesuń się w lewo, Taniu, pomiędzy choinki! Żeby obie choinki znalazły się w kadrze. Poślemy rodzinie! Dino, podejdź do mamy! Fotografie samej Tani nie będą takie ciekawe.
DINA - Tylko brodę odczepię.
ZOFIA - Potrzebne będą zdjęcia z brodą i bez brody! Uśmiechnij się, Taniu, uśmiech! Inaczej wyjdą na zdjęciu tylko jakieś takie wytrzeszczone oczy. Jakby z tobą działo się coś niezwykłego. Wybacz, Panie! (robi zdjęcie) Gotowe! A teraz, Taniu, szybko biegnij! Zaraz już Nowy Rok!
DINA - Babciu, czemu wyganiasz mamusię? Dokąd?
ZOFIA - Do twojego ojca! Do Igora. My z tobą, Dinusiu, zabawimy się tutaj we dwie. Jak dobrze wszystko się ułożyło!
TANIA - Nigdzie już nie zdążę! Nowy Rok za chwilkę!
DINA - Tym bardziej nie trać czasu! Uciekaj szybko! Biegiem! Biegiem!
DINA - Nie ma nic gorszego, niż bieganie za facetami, babciu! Ty za nim, a on – byle dalej od ciebie! Lepiej przed nimi uciekać. Wtedy pobiegną za tobą! To u nich odruch bezwarunkowy! Nie ich wina. Pewnie sami tego nie lubią.
ZOFIA - Nie wtrącaj się, kiedy starsi rozmawiają! Idź, Taniu, do niego, idź! Nie przejmuj się nami.
TANIA - Dobrze, mamo!
ZOFIA - Nie zapomnij Dickensa!
Tania bierze torbę i wychodzi na korytarz.
Dzwoni telefon.
Tania (łapie słuchawkę, radośnie, z nadzieją) - Tak! To ja!!! (rozczarowana)Witam, Jeżyku! Dziękuję! Pani także – życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Dużo szczęścia! Przekazać pozdrowienia? O, Igor nie jest u pani? Nie, nie mogę przekazać życzeń. Nie, jego tutaj, oczywiście, nie ma. Nie, nie przyjdzie tutaj. Jestem pewna! Zatem, kiedy przyjdzie do pani, proszę przekazać mu życzenia ode mnie. Nie, do mnie z pewnością nie przyjdzie. Tak, jestem pewna. Do widzenia!
ZOFIA - Tania! Jeszcze nie wyszłaś?!
TANIA (wraca do pokoju) - Jeszcze nie, mamusiu! (z nadzieją) A co? Chcesz razem ze mną witać Nowy Rok?
ZOFIA - W żadnym razie! Denerwuję się, że jeszcze nie zdążyłaś wyjść. Leć już!
DINA - To błąd, babusiu! Fatalny błąd!!!
ZOFIA - Nie wtrącaj się!
DINA - Nie mogę obojętnie patrzeć na los mojej mamy!
TANIA - Nie kłóćcie się! Lepiej się weselcie! (całuje mamę) Życzę ci zdrowia, mamusiu! Szczęścia! I długich, długich lat życia!
ZOFIA - Jakich tam długich? Roczek, no, najwyżej dwa zostało. Nie więcej.
TANIA (całuje Dinę) - Dziękuję, że przyszłaś! Życzę ci dużo szczęścia!
DINA (odprowadza Tanię do drzwi wejściowych) Daleko nie odchodź! Stój tam, gdzie stałaś!
ZOFIA - Prezent! Prezentu nie zapomnij!
Tania wychodzi na klatkę schodową i siada na swojej torbie.
DINA - No cóż, babulu, trzeba pożegnać się ze Starym Rokiem!
ZOFIA - Zaszalejemy na całego! Wypiję sobie dzisiaj! Ano, odmierz mi wódeczki … ze dwadzieścia kropli! Prosto do soku.
Dina przygotowuje drinki dla siebie i Zofii.
ZOFIA (niespokojnie) - Nie za dużo sobie nalałaś, wnusiu?
DINA - Niech babcia się nie denerwuje – wystarczy nam do rana! Też przyniosłam, mamy zapas!
ZOFIA - Dużo pijesz?
DINA - Właściwie to w ogóle nie piję. Ale teraz trzeba wypić! Za Stary Rok! Niech będzie przeklęty! Zgiń, przepadnij, maro nieszczęsna! Hurrraa!!! Niech żyje!
Piją.
DINA – Lepiej od razu wyniosę stąd wódkę, żebyś się nie denerwowała! (z butelką i szklankami wychodzi na klatkę) Jak się tu czujesz, mamo?
TANIA - Dziękuję. Całkiem nieźle. Trochę samotnie. Ale myślami jestem z wami.
DINA - Pożegnajmy Stary Rok! Trzymaj! (wręcza szklankę)
TANIA - Oj, no coś ty, będziemy jak pijacy, żłopać wódkę na klatce?
DINA - Ale wypić trzeba! Lepiej wypić na klatce, niż nie wypić wcale! To oczywiste dla wszystkich!
TANIA - Bez zakąski?
DINA - Nie wszystko naraz! Najważniejsze - wypić! A zakąskę przyniosę za chwilę. Za Stary Rok! Niech będzie przeklęty! Pogadać trzeba… mamo! Hurrra! Nie pij małymi łyczkami! Szybko stracisz głowę, a pić trzeba całą noc. Będziesz wtedy leżeć na klatce, cała w brylantach. Wypijmy od razu na drugą nogę! Przecież nie wiem, kiedy znowu uda mi się tutaj, do ciebie, wyrwać.
TANIA - Oj, dla mnie to już za dużo alkoholu, Dino.
DINA - Musisz wypić. Przeziębisz się tutaj, na klatce. Zamknij oczy, żeby wódki nie widzieć, zatkaj nos i pij!
Tania zamyka oczy i niezdecydowanie, powoli pije.
DINA - Bo wiesz, jestem w ciąży. A męża nie było, nie ma i nie przewiduje się. W dodatku mam już czterdziestkę! Co robić? Nie, nie otwieraj oczu i nie zatrzymuj się - pij, pij!
Igor przebrany za Gwiazdora, z choinką na plecach wchodzi po schodach.
TANIA (dopija i otwiera oczy) - Nie tak dużo wypiłam, a już widzę dwóch Gwiazdorów!
DINA - Kolega przyszedł. Nalejemy sobie jeszcze po jednym, a ty (do Igora) pociągnij z flaszki.
TANIA - Zupełnie zeszłam na psy. Rozpijamy butelczynę, we troje, na klatce schodowej… (Do Diny o Igorze) - Znasz go chociaż?
DINA - Tego? No jasne!
TANIA - Kto to?
DINA – Gwiazdor.
TANIA - Jasne! Za Stary Rok!
Stukają się kieliszkami i piją.
DINA (do Igora) - Pozwolisz odszczypnąć gałązkę z twojej choinki? (do Tani) Powąchaj choinkę, mamo! Bo się jeszcze upijesz!
W pokoju.
ZOFIA (podnosi się z fotela i idzie do drzwi wejściowych) - Dina! Dina!!! Gdzieś ty przepadła?!
DINA - Wołają! Nie nudźcie się beze mnie! Niedługo dołączę do was z szampanem! (w korytarzu przechwytuję Zofię, odprowadza w przeciwnym kierunku, do pokoju, do stołu) A co ty babciu, dzisiaj się tak rozbiegałaś? Dziesięć lat siedziałaś spokojnie, a teraz tylko maratony ci w głowie?
ZOFIA – Gdzieś ty się podziewała? Denerwowałam się.
DINA - Wyszłam za potrzebą.
ZOFIA - Łazienka przecież jest na przeciwnym końcu korytarza!
DINA - Poszłam na ulicę! Tak przywykłam u siebie na wsi. Ćwierć wieku już w mieście, a ciągle nie mogę się odzwyczaić – co za nieszczęście…
Na schodach.
IGOR - Zdecydowała się pani witać Nowy Rok tutaj?
TANIA - Tak. A co? Dlaczego pana to dziwi?
IGOR - Nie, nie, nic. W zasadzie mi się tu podoba. Mogę przywitać Nowy Rok tutaj, z panią?
TANIA - Po co mi dwóch Gwiazdorów? Ja będę mieć dwóch, a komuś może zabraknąć.
IGOR - Zrozumiałem. Odchodzę. Żart się nie udał. (ściąga czapę razem z brwiami, wąsami i brodą. Zostawia tylko czerwony nos)
TANIA - Co mi pan tu za striptease urządza? Miałam Gwiazdora, a ostał mi się ino klown.
IGOR - Przyszedłem panią przeprosić. Niech się pani nie boi, zaraz sobie pójdę. (zdejmuję nos)
TANIA - Tylko proszę się całkiem nie rozbierać! Miałam klowna – ostał mi się ino Igor!
IGOR - Muszę panią przeprosić.
TANIA (śmieje się) - Pan o policzku? Nie trzeba przepraszać! (chichocze) Dopóki pana nie poznałam, nikt mnie nigdy nie spoliczkował! Ten pański policzek – to moje najpiękniejsze wspomnienie! Co pan się tak na mnie gapi? Sądzi pan, że jestem pijana? No i co z tego? Teraz Nowy Rok! Co pan tak się gapi?
IGOR - Zachwycam się! Jest pani oszałamiająco piękna! Myślałem, że już mnie nic takiego w życiu nie spotka!
TANIA - Tak? Mam dla pana życzenia. Od Jeżyka. Ta myszka, nawiasem mówiąc, czeka na pana.
IGOR - Czy to ma być aluzja, że czas na mnie? Mam odejść?
TANIA - Nawet mi do głowy nie przyszło czynić jakieś aluzje! Po prostu poproszono mnie o przekazanie panu życzeń. Przekazałam je.
IGOR - Mam dla pani prezent.
TANIA - Też mam dla pana prezent! (popcha nogą torbę) Oto on. W niej. Ale jestem pijana! Jeżeli się nachylę po prezent, to się rypnę. Niech pan sam wyjmie!
IGOR - Później. A teraz proszę podać mi rękę! Prawą.
TANIA - Za nic nie dam! (podaje rękę) Oj! (zabiera) To chyba lewa. Zaraz znajdę prawą. O, jest. Ale niech pan sprawdzi, czy na pewno to prawa? Mogłam się pomylić. Serce, po której jest stronie? Serce jest tutaj. Tak, to jednak prawa ręka. Po co panu? Oj! Pierścionek!
IGOR - Bardzo się denerwuję – a nuż pierścionek nie będzie pasował, albo się pani nie spodoba ….
TANIA - Dlaczego nie będzie pasował? Pasuje! I podoba mi się! Igor schyla się, aby ją pocałować.
TANIA - Oj, co się panu stało?
IGOR (śmieje się) - Mnie? Ja tylko czuję się świetnie!
Słychać, jak biją kuranty.
IGOR - Szczęśliwego Nowego Roku! Dużo szczęścia!
TANIA - Proszę się nie ociągać...

Igor zamierza mocno Tanię pocałować, ale wtedy zjawia się Dina z szampanem i kieliszkami.

DINA - Szczęśliwego Nowego Roku! Dużo szczęścia! Nie przeszkadzam?! Wypijemy we troje po szampanie, i znowu polecę do babci! Oj! Przecież to tatuś! Szczęśliwego Nowego Roku, papciu! Dużo szczęścia! Tylko… po co tu stoimy? Przecież Nowy Rok to rodzinne święto! Należy go witać w domu, a nie na klatce schodowej!
TANIA - Prawda! Czemu tu sterczymy?
IGOR - Postaliśmy sobie, postaliśmy, a teraz czas dalej, w drogę!
TANIA - Chodźmy do domu!
IGOR – zaprasza mnie pani?
TANIA – Tylko niech pan torby nie zapomni! Jest w niej pański prezent!
IGOR - Ale ciężki! Można spojrzeć?
TANIA - Oczywiście!
DINA (zagląda do torby) - Co za ludzie! Gotowi wszystko porozdawać! Wszystko powynosić z domu!
IGOR (patrzy) - Panie Boże! Znowu Dickens!
TANIA - Ode mnie, od mamy… od Dinusi.

W mieszkaniu.

ZOFIA (znowu próbuje wstać) - Dina! Dina! Gdzie ty ciągle znikasz? Łazienka jest na lewo!
DINA (podbiega) - Zawsze śpieszę się do ciebie, babusiu! (obejmuje Zofię, sadza z powrotem na fotelu) Nie skacz tyle naraz, babuniu!
Uważaj na siebie – dla nas!
Igor znowu nakłada swoje przebranie, staje przed oczami Zofii jako Gwiazdor z choinką i torbą.
ZOFIA - Trzy choinki i dwóch Gwiazdorów ! (fotografuje) - A to się rodzinka zdziwi!
Igor ustawia choinkę. Dina szybko ją stroi. Używa do tego także rodowe klejnoty. Igor ustawia Dickensa na półkach.
ZOFIA - Mówiłam ci przecież, o Dickensie, Taniu! (cały czas fotografuje) А, właściwie, co ty tu robisz, Taniu? Zapomniałaś coś? Gdzie miałaś być? I z kim?
Igor zdejmuje perukę, wąsy, brwi, nos i czapkę. Obejmuje Tanię.
IGOR - Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, Zofio Iwanowana! Dużo szczęścia!
ZOFIA - W kadrze – trzy choinki, narzeczony i narzeczona! (cały czas fotografuje)
Dina zdejmuje przebranie, staje obok Igora i Tani.
ZOFIA - W kadrze - rodzina. (pstryk)
DINA - Jestem w ciąży. Rodzić, czy nie rodzić? Oto jest pytanie!
ZOFIA (upuszcza aparat) - Jesteś w ciąży? Będę mieć prawnuczkę?!
TANIA (obejmuje Dinę) - Tylko - rodzić! Ja… my, z tatą, zawsze ci pomożemy!
ZOFIA - I ja, póki żyję!
IGOR - Mamy daczę. Pojedziesz tam z dzieckiem. Wychowasz je w naturze!
ZOFIA - Eee, tam. Wasza dacza tak daleko! Ani rzeczki, ani lasu. Jadę z tobą! Będę ci pomagać.
DINA - Nie będę was krępować?
IGOR - Jasne, że nie. Dom jest wielki i ciągle pusty.
DINA - Czy są tam sklepy?
IGOR - Nie ma problemu!
DINA - Właściwie to urodziłam się i wyrosłam na wsi. Na tej waszej daczy też jakoś sobie poradzę. Już się niczego nie boję!
IGOR - Nigdy w to nie wątpiłem.
ZOFIA (obejmuje Dinę) - Tyle się wydarzyło, póki ja umierałam. Cała historia, jak z Dickensa…
DINA - Kocham cię, babciu.
ZOFIA - Dinusiu, tylko się nie poddawaj. Mam przeczucie, że już niezbyt długo pisane mi żyć z wami…
DINA - Babciu moja, rodzona!
TANIA - Mamusiu!
IGOR - Teściowo!
ZOFIA - Nie, nie, nie namawiajcie! Czas już… czas… Jeszcze dwa- trzy lata… Nie boję się śmierci! Tylko jedno mnie niepokoi – dziecko powinno mieć ojca!
DINA - Gdybym, chociaż z grubsza, wiedziała, który to mógł być!?
TANIA - Świat jest teraz pełen samotnych matek!
ZOFIA - Nie chcę nawet o tym słyszeć! Dinusia jest śliczną dziewczyną. Delikatną, wesołą, porządną! Nic nie może mnie bardziej ucieszyć, niż znalezienie ojca dla prawnusi!
TANIA - Dina! Od małżeństwa się nie wykręcisz. Kiedy babcia sobie coś wbije do głowy…
IGOR (zmienia temat rozmowy) - Zamknę bilans roczny i wywiozę wszystkich na daczę. Tam wszystko rozważycie.
DINA - Zimą na daczę?
TANIA - Na naszej daczy jest lato.
IGOR - Właśnie nadchodzi sezon na pomarańcze. Zapowiada się niezły zbiór.
ZOFIA - Od pomarańczy dziecko może łatwo dostać uczulenia. A my z Dinką posiejemy marchewkę, rzodkiewki, koperek. Zdaje się, że czas już się pakować! Co nam tam będzie najbardziej potrzebne?
IGOR - Dickens! (zaczyna zdejmować z półki Dickensa i podawać ksiażki Dinie, Tani, Zofii)
TANIA (śmieje się i obejmuje Zofię) - Oczywiście, że Dickens, mamo!

KONIEC