Tl. Zbigniew Landowski

 

Farsa tragiczna w dwóch aktach

OSOBY:

ONA - zmęczona, przeciętna, czterdziestoletnia, inteligentna..

ON - młody, przystojny, trzydziestolatek, elegant.

 

AKT PIERWSZY

Podwórko, lub placyk. Po prawej tylna ściana przybudówki (tam mieści się biuro). Na niej reklama: „Tylko w Koziorożcu najlepsza i najtańsza kawa!” Po środku trawnik, na trawniku - billboard o tej samej treści. Po lewej kiosk.
Ona stoi na trawniku, albo chowa się za billboardem, albo nie chce być dostrzeżona.

ON wychodzi z przybudówki.
ONA zdenerwowana, śledzi go.
ON (w okno kiosku) - Marlboro! Light! (wsuwa do kieszeni paczkę papierosów i idzie z powrotem)
ONA - nagle, trochę rozpaczliwie, rzuca się jemu na spotkanie.
ONA - Przepraszam! Czy mogę na chwilę…?
ON (zaskoczony, szybko odwraca się do niej) - O co chodzi?
ONA (ciężko dyszy) - Chciałam tylko zapytać...
ON (tonem bardzo zajętego) - Słucham panią!
ONA (pierwsze, co jej przyszło do głowy) - Jak można dotrzeć do Domu Mody Młodzieżowej?
ON (obojętnie) - Dom Mody Młodzieżowej? Czy to w takiej żółtej willi?
ONA - Chyba tak…
ON -Na trzecich światła w lewo. Potem na drugich - w prawo. I do końca ulicy. Na skrzyżowaniu - w lewo. To drugi, albo trzeci dom po prawej … Zrozumiała pani?
ONA - Dziękuję.
ON - Trzecia - w lewo, druga w prawo, do końca, na lewo i po prawej. Trzeci…albo czwarty dom… na miejscu Pani się zorientuje. Zapamiętała Pani?
ONA - Dziękuję.
ON (życzliwie) - OK!
ONA - Czy nie da się podjechać autobusem?
ON (rozkłada ręce) - Nie wiem. (uśmiecha się) Przepraszam, ale nie wiem. Nigdy nie jeżdżę autobusami.
ONA - A na piechotę?
ON - Na piechotę? Tak samo, tylko - po chodniku. OK? (chce odejść)
ONA (zdecydowanie) - Przepraszam!
ON (sucho) - Coś jeszcze?
ONA - Nie pojadę, ani nie pójdę tam teraz. Innym razem!
ON (odchodzi, rozkłada ręce) - To pani sprawa!
ONA (pośpiesznie) - Chwileczkę! Chciałabym coś panu powiedzieć, a dokładniej - zaproponować… A raczej - poprosić… Chociaż, właściwie, może się dogadamy … To jest - uda nam się… Może jednak pana zainteresuje…
ON (oschle, zajęty) - Krócej, proszę! I konkretnie!
ONA - Nie moglibyśmy stanąć gdzieś z boku? Tu chodzą ludzie…
ON (nie rusza się) - Nie mam tajemnic przed ludźmi.
ONA - Ale ja - mam.
ON - To pani problem! Przepraszam, ale się spieszę. Wyszedłem jedynie po papierosy.
ONA - Tylko chwileczkę! Pan nie wie, o co mi chodzi… a już jest pan niechętny! Może pana zainteresuje to, czego ja chcę…
ON (przerywa jej) - Nie, mnie nie interesuje to, czego pani chce! (odchodzi)
ONA (łapie go za rękaw, rozpaczliwie) - Chcę panu zaproponować zarobek!
ON - Nie przyjmuję towaru od osób prywatnych! (wyzwala swój rękaw) Przepraszam!
ONA - Źle mnie pan zrozumiał! Chodzi mi o pańską pomoc, za którą pana sowicie wynagrodzę.
ON - Ile?
ONA - Sto dolarów.
ON (ironicznie) - Jasne.
Ona łapie go za rękaw.
ON - Proszę puścić mój rękaw!
ONA - Przepraszam, to machinalne!
ON - Żegnam!
ONA - Nie! (znowu łapie go za rękaw)
ON (rozdrażniony) - Zwariowała pani?
ONA - Nie wie pan nawet, za co chcę panu zapłacić! To takie głupstwo! Zajmie panu pięć minut!
ON - Pięć minut? Za sto dolców? Niech pani mówi! Tylko - zwięźle! Proszę też puścić mój rękaw i nigdy więcej go nie łapać!
ONA - Przepraszam!
ON - Słucham!?
ONA - To u mnie w domu… Pięć minut stąd, piechotką… Tam też tylko pięć minut…(przerywa) - Może siedem… Nie więcej, niż dziesięć… Tak! Poradzi sobie pan w dziesięć minut… Powrót zajmie panu pięć minut…
ON - Razem - dwadzieścia minut. O co chodzi?
ONA - Głupstwo! Z… z kranem… Wyjaśnię panu na miejscu! Nie traćmy czasu!
ON - Kranem? Dlaczego pani uważa, że się na tym znam? Czy wyglądam na hydraulika?
ONA - Nie, nie!
ON - To niech pani sobie poszuka hydraulika! Wyjdzie taniej. Wiem, bo sam wzywałem. Tylko dziesięć dolców!
ONA - Nie! Hydraulików wykluczam! Sami starcy, albo alkoholicy… Bardzo pana proszę!
ON - Dobrze! To moje biuro. Niech pani tu poczeka! Przyślę mojego hydraulika.
ONA - Chciałabym, aby zajął się tym pan osobiście!
ON - Dziwne to wszystko! Do tej pory nikt mnie nie łapał za rękaw na ulicy, abym mu natychmiast naprawił kran. To jakieś nieporozumienie.
ONA - Budzi pan moje zaufanie.
ON - Wzruszyłem się! Nie zajmuję się takimi rzeczami. Zlecam to innym. Nie mam czasu.
ONA - Zapewniam pana - potrafią to wszyscy normalni mężczyźni!
ON - Kiedyś też potrafiłem. Teraz - już nie. Najwidoczniej nie zaliczam się do normalnych. Poczeka wiec pani? Przysłać hydraulika?
ONA - Nie, nie mogę zaufać komuś, kogo nie znam.
ON - Potrzebne pani zaufanie? Do kranu?! W takim razie niczym nie mogę pomóc. Mam teraz negocjacje, zatrzymuje mnie pani.
ONA - Widzi pan, to nie dotyczy tylko kranu… Pan cały czas ucieka przede mną! Czy tak trudno wysłuchać mnie do końca? Właściwie, kran nie ma tu nic do rzeczy. Hydraulik też nie jest potrzebny. Potrzebny jest wyłącznie pan! Nikt inny! Wiem, co mówię!
ON - Ale ja - nie wiem. O co więc chodzi?
ONA - Widzi pan, w bogatym języku rosyjskim nie ma stosownego słowa… Zna pan angielski?
ON - Ja? Angielski? Co pani, zwariowała?
ONA - Nie. Nawet na odwrót. Jestem - lekarzem.
ON - Czego nie można wypowiedzieć po rosyjsku? Czego pani chce ode mnie?
Cisza.
ON - No?
ONA - Prawdę mówiąc… chcę…żeby pan się ze mną…przespał…
ON - Tylko tyle?
ONA - Tak. Jeden raz.
ON - Za sto dolców?
ONA - Tak.
ON - Jeden raz?
ONA - Tak. Wydaje mi się, że drugi raz nie będzie potrzebny.
ON - A - jeżeli jednak…?
ONA - Jeśli… za pierwszym razem nic nie wyjdzie… Zwrócę się do pana po raz drugi!
ON - Znowu za sto dolców?
ONA - Oczywiście! Rozumiem, że to dla pana niecodzienna oferta…
ON - Niecodzienna? Dla mnie? Obraża mnie pani! Sto dolców za pięć minut! Diabelnie pociągające! Może powinienem rzucić pracę i zająć się tylko tym?! Sto dolarów!
ONA - Dlaczego miałby pan robić to bezpłatnie? Przecież pan mnie nie zna… Niby dlaczego - bezpłatnie? To ja potrzebuję, nie pan. Mam lekarskie zaświadczenie, że jestem zdrowa.
ON - Dlaczego mam to robić?! Czy ja na to wyglądam?
ONA - W żadnym razie!!! Pan sprawia wrażenie porządnego człowieka!
ON - Dlatego mnie pani wybrała?
ONA - Po prostu bardzo pilnie mi tego potrzeba.
ON - To niech pani jedzie do hotelu „Kosmos”!
ONA - Za kogo mnie pan uważa? Czy ja na taką wyglądam?
Pauza.
On przygląda się jej, pogwizdując.
ONA (nagle klęka przed nim) - Błagam, niech pan sobie myśli o mnie, co chce, tylko niech pan wypełni moją prośbę!
ON - Niech pani natychmiast wstanie!
Ona wstaje.
ON - Wypełnić pani prośbę? Ciekawe, jak pani to sobie wyobraża? Słyszałem o czymś takim, klimakterium, itepe. Proszę tu poczekać! Przekażę kolegom. Tylko niech im pani nie daje więcej, niż pięćdziesiąt!
ONA - Nie zrozumiał mnie pan! Potrzebuję tylko pana! Tylko pana! Zapłacę panu dwieście!
ON -Sam dam pani stówkę, niech się tylko pani ode mnie odczepi! Lepiej niech pani zapłaci dobremu lekarzowi. Potrzebuje pani leczenia!
ONA - Dlaczego pan mnie poniża? Źle mnie pan zrozumiał! To dla mnie - życiowa sprawa! W dodatku - pilna! Potrzebuję tylko pana! Czy ja panu proponuję uczynić coś złego? (płacząc) Co w tym takiego dziwnego?
ON - Nie sypiam z pierwszą lepszą! Jestem żonaty! Mam dziecko.
ONA - Wiem! Widziałam je! Ma pan córkę. Bardzo mi się podoba! Śliczne dziecko! Ma piękną cerę. Puszyste włosy, ładne rysy twarzy. Cała wdała się w pana!
ON - Dziękuję.
ONA - Ale jest rozkapryszona! Chociaż - to kwestia wychowania. Mnie nie dotyczy. Mam zamiar wychować swoje dziecko normalnie. Jeśli to geny - to po pańskiej żonie. Pan jest zrównoważony. Bardzo! Zaś pańska żona wygląda na nerwową. Tak, wszystko, co ładne i dobre u pana córki - jest po panu. Niedostatki - po żonie.
ON - Dziękuję, Bardzo dziękuję. Co jeszcze pani wie o mnie?
ONA - Tylko to, co mnie dotyczy. Jest pan zdrowy, czysty… nie pije. Uprawia sporty. Jest pan bardzo przystojny! Źle, że pan pali. Ale - w takim razie - niech pan nie pali dużo! Pociecha w tym, że jest pan wyjątkowo pięknym mężczyzną! Czarującym. W odpowiednim wieku.
ON - Wie pani, jak na pani sytuację, jest pani w bardzo wymagająca!
ONA - Nie potrafię inaczej. Traktuję to bardzo serio. Przygotowywałam się bardzo starannie.
ON - Ale zwróciła się pani do niewłaściwej osoby. Nie szukam przygód.
ONA - Nieprawda! Tylko w ciągu ostatnich dwóch tygodni miał pan pięć przygód! W tym - jedną zagraniczną. Rozmawialiście po angielsku. Trzy były bardzo młode. Rodaczki. Piąta - moja rówieśnica!
ON - Ciekawie się z panią rozmawia! Zdaje się, że w końcu zrozumiałem! Pani jest szantażystką?
ONA - Chcę się z tylko z panem przespać! Nic więcej od pana nie chcę! Proponuję panu 200 dolarów!
ON - Dwieście dolarów to ja biorę za randkę mojego buldoga!
ONA - Ale on, pewnie, jest bardzo rasowy! Dwieście pięćdziesiąt! Więcej nie mam!
ON -W takich sprawach nie należy skąpić! Niech pani weźmie ode mnie stówę i proponuje innym trzysta pięćdziesiąt. Będzie pani miała większe szanse! Nie jestem ekspertem, ale tak mi się wydaje.
ONA - Dobrze! Dziękuję! Wezmę tę pańską stówę!
ON (daje jej sto dolarów) - Niech mi pani nie dziękuje!
ONA - Proponuję panu trzysta pięćdziesiąt! Nie znam cenników!
ON - Widzę, że rzeczywiście się pani starannie przygotowała. Bardzo!
ONA - Zgodziłabym się na pańskim miejscu!
ON - Będę się targował! Piętnaście minut czasu mojej pracy jest warte tysiąc dolarów!
ONA - Nie miewam takich sum!
ON - Nie ustąpię!
ONA - Ale to za dużo!
ON - Jednak pani wie, jakie są taryfy?
ONA - Dobrze! Poddaję się. Wygrał pan! Zgadzam się! Znajdę ten tysiąc! Przyjdę po południu! Niech pan czeka! (chce odejść)
ON - Stop!!! (łapie ją za rękę) Nie może pani pojąć najprostszych spraw? W tym wieku powinna już pani to potrafić! Nie mogę spełnić pani prośby!
ONA - Dlaczego?!
ON - Nie chcę pani! Nie podoba mi się pani, jako kobieta. Seksualnie mnie pani nie pociąga. Cały pani plan nie wypali.
ONA - Pan mi się też nie podoba! Wcale nie mam na pana ochoty! Już od dawna nie mam na nikogo ochoty! Ale nie mogę się obyć bez pana! Gdybym tylko mogła! Co się niby panu stanie, jeśli się pan ze mną prześpi? Przecież sypia pan z każdą, która się nawinie! Nie odmawia pan nikomu. Od miesiąca pana śledzę! Przed trzema tygodniami, tu, w tym samym miejscu, żartował pan sobie z młodziutką blondynką… Taką śliczna dziewczyną z warkoczem… Porozmawiał pan z nią pięć minut… I popołudniu przyszła tu po pana. O, tutaj, czekała. Pan wyszedł i zaprosił ją do biura. Stracił pan na rozmowę i podryw - razem - jakieś trzydzieści pięć minut. Nawet nie zaproponował pan jej, że ją odprowadzi! Słyszałam - kiedy staliście obok pana samochodu i rozmawialiście. Następnego dnia ponownie się pojawiła. Z ogromnym bukietem róż. Pan przywitał ją życzliwie. Ma pan zgraną paczkę kolegów w biurze, specjalnie aż do nocy grali w karty. A ona ciągle czekała. Przychodziła później kilka razy. Załamała się, cierpiała. Żal mi jej było. A pan - urządził jej awanturę, po której już więcej się nie pojawiła. Trzy dni później, w tym samym miejscu, poderwał pan osóbkę o bardzo wulgarnym wyglądzie! Wstyd mi było za pana. Czekała na ulicy, aż wszyscy wyjdą z biura. Puścił pan pracowników trochę wcześniej, niż zazwyczaj. I - gwizdnął na nią! Po siedmiu minutach wyszliście w świetnym humorze z biura! Na tę cudzoziemkę stracił pan ponad trzy godziny! Moim zdaniem, to już przesada! Podlizywanie się Zachodowi…
ON - Po co pani mnie śledzi?
ONA - Ma pan piękną, młodą żonę, a sypia pan z pierwszymi lepszymi! Bezpłatnie! Dlaczego nie może się pan przespać także ze mną?! Tym bardziej - za 350 dolarów?!
ON - Nie biorę pieniędzy od kobiet!
ONA - To, dlaczego je pan ode mnie wymusza?
ON - Ja? Wymuszam?! To pani mnie zaczepia!
ONA - Ta ruda, przedwczoraj, też pana zaczepiała! Dosłownie na pana się rzuciła! Nawet nie zdążył pan zasłonić okien! Wcale się pan nie sprzeciwiał! Widziałam.
ON - Pani jest seksualną maniaczką! Tu, za reklamą, pani czai się na ofiary i atakuje je!
ONA - Musiałam przecież dowiedzieć się wszystkiego o panu!
ON - Po co?!
ONA (zmęczonym głosem) - Bo muszę się przespać z panem!
ON - Dlaczego? Nie jestem gigantem seksu! Jestem przeciętnym partnerem. Łatwo można mnie zamienić. Nawet - trzeba!
ONA - Wyłącznie pan!
ON - Dlaczego? Założyła się pani z kimś?
ONA - Za kogo mnie pan ciągle uważa?
ON - OK! Nie mam odwagi głośno powiedzieć, za kogo panią uważam! Czy pani jest aż tak niewyżyta? W takim razie nie wystarczę pani. Znam swoje możliwości.
ONA - Dlaczego pan mnie przez cały czas obraża?
ON - Spadaj! (szybko odchodzi)
ONA (za nim) - Pański domowy telefon to - 200 21 13! Żona ma na imię Lena! Natychmiast do niej zadzwonię! Wiem, że jest w domu! Nie pracuje! Nie zmarnuję mojego miesięcznego śledztwa!
ON - Pani jest obrzydliwą szantażystką! Rzygać mi się chce na panią!
ONA - Może pan sobie wygadywać, co pan chce!
ON - Ile pani chce?
ONA - Jeden raz! No, w ostateczności, dwa! Ale drugi raz - nie wcześniej, niż za miesiąc! I to - niechętnie!
ON - Mogę - pieniędzmi?
ONA - Nie.
ON - Pięćset dolców! Wliczając te sto, które już dałem.
ONA - Nie.
ON - Bez wliczania!
ONA - Nie.
ON - Pięćset pięćdziesiąt!
ONA - Nie.
ON - Siedemset!
ONA - Nie.
ON - Tysiąc!
ONA - Nie.
ON - Ile ma pani lat?
ONA - Czterdzieści…jeden…
ON - Niech pani weźmie kasę!
ONA - Nie!!!
ON - Nie chcę pani!
ONA - Jeden raz! Potem - zapomnę o panu!
ON - Zapomni pani? Nie mogę tak ryzykować!
ONA -Chce pan zapłacić tysiąc dolców, tylko po to, aby nie spać ze mną! Dlaczego? Mogę przez pana utracić całą wiarę w siebie.
ON - Z księżyca pani spadła? Czy tak się to robi?
ONA - Właśnie po to, aby zrozumieć, jak się to robi, obserwowałam pana! Nawet ćwiczyłam: “Przepraszam, ma pan ognia?”
ON - Proszę! Och, do diabła! Zapalniczka została w biurze! Zapraszam - to dwa kroki. Może napije się pani kawy? Akurat mam krótką przerwę.
ONA - Zbyt ryzykowne! Pan ma zawsze zapalniczkę w kieszeni. Zdecydowałam się na pytanie o drogę. W takiej sytuacji jest okazja trochę porozmawiać.
ON - I to był pani błąd. Poprosiłaby pani o ogień!
ONA - Ale ja nie palę!
ON - Nieważne! Od razu bym panią dobrze zrozumiał! Nie wolno nigdy naruszać reguł gry! Teraz już za późno! Boję się pani!
ONA - Czego tu się bać? Jestem lekarzem chorób zakaźnych! Nawet z cholerą pracuję! Przepraszam, że tak na pana napadłam! Niczego od pana nie potrzebuję! Tylko, aby pan się ze mną raz, jedyny, przespał!
ON - Znowu wszystko od początku! Przepraszam, ale ja niczego o pani nie wiem!
ONA - Co pan chce o mnie wiedzieć?
ON - Nic!
ONA - Znowu - ślepa uliczka! Opowiem trochę o sobie. Moje życie jest tak powszednie. Urodziłam się w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym…
ON - Wystarczy!
ONA - To, czego pan potrzebuje?
ON - Pani powinna mnie zainteresować seksualnie.
ONA - Seksualnie? Pana? Jaki to problem! Nie jestem w niczym gorsza od tych pana pierwszych-lepszych! Wzrost - taki sam, jak u tej cudzoziemki. Biodra - takie same, jak u tej wulgarnej panienki! A talia - tylko odrobinę pełniejsza, niż u tej blondynki. Włosy mam, niech pan na to zwróci na to uwagę, prawie takie same, jak pańska żona. Zgodnie z pańskim gustowi. Zdaje się, że coś zapomniałam… Ach!!! Piersi!!! Nawiasem mówiąc, nie mam stanika! Po co zresztą słowa? Niech pan patrzy! (szybko rozpina bluzkę) Na jeden raz panu wystarczy?
ON - Zwariowała pani! Proszę zapiąć bluzkę! (sam próbuje ją zapiąć)
ONA - Inne to pan rozbiera, a mnie - na siłę ubiera! Niech mnie pan nie obmacuje! Co pan? Na ulicy? Proszę się do mnie nie dobierać! Jak chcę, tak chodzę!
ON - Niech pani nie krzyczy tak głośno! Odejdźmy na bok! (odciąga ją na trawnik) Co mam zrobić, żeby się pani ode mnie odczepiła?
ONA - Pan mnie zadziwia! Wpada pan w panikę, kiedy zobaczy nagą pierś kobiety! Boi się! Jest pan gotowy uciekać! Jak można pana uwieść?! To niemożliwe! (gwałtownie rzuca mu się na szyję i całuje go w usta)
On odpycha ją od siebie. Ona upada nad ziemią i leży. On - waha się, nie zbliża się, przygląda się jej z daleka.
ON (pogwizduje) - Może pani sobie udawać, ile chce! To była samoobrona! Odchodzę! Niech się pani tutaj więcej nie pokazuje! Od dziś będę chodził tylko z ochroną! Ochroniarze to chłopaki bez krzty liryzmu. (odchodzi, ale po chwili, niezdecydowanie powraca). Przepraszam, nie chciałem. Odchodzę. Do widzenia! Miło było poznać się. (pochyla się nad nią bardzo ostrożnie) Nic pani nie jest? Nigdy nie uderzyłem kobiety. Słowo honoru! Nie wolno tak się narzucać! To kiepski sposób na podryw mężczyzny! Jeśli nie chce od razu, to właściwie musztarda po obiedzie. Im więcej pani się stara, tym mniej panią chce. Taka jest nasza natura. (dotyka ją) Poza tym, na świecie jest tylu mężczyzn, że jeśli któryś odmówi - lepiej takiego posłać do diabła! Wtedy ma pani szansę, że zrani jego miłość własną… Co z panią! (potrząsa ją) Nie mogę odejść, bo nie wiem, co z panią: żyje pani, czy nie?
ONA - Niech mnie pan nie rusza! Uderzyłam się głową. Mam wstrząs mózgu.
ON - Wezwać pogotowie?
ONA - Chyba tak.
ON - OK! Lecę.
ONA - A mnie pan zostawi leżącą na ziemi? W takim stanie?
ON - Mam panią zanieść na rękach?
ONA - Chociaż przenieść do biura i położyć na kanapie!
ON - Nawet pani trupa nie pozwolę wnieść do mojego biura!
ONA - Pomyliłam się, co do pana.
ON - Trzeba było od razu mnie słuchać!
ONA - Myślałam, że jest pan inteligentny.
ON - Czy pani sądzi, że tylko dzięki inteligencji mężczyzna będzie gotowy za sto dolców przespać się z pierwszą lepszą? Teraz mamy taką śliczną pogodę! Niech pani sobie poleży, ostygnie, a ja wezwę pogotowie.
ONA - Przyjedzie po pięciu godzinach.
ON - Pani, jako lekarz, wie lepiej. A propos - mogłaby pani sama sobie okazać pierwszą pomoc.
ONA - Idź pan do diabła!
ON - Chętnie! Życzę szybkiego powrotu do zdrowia! Wezwę pogotowie, a do przyjazdu karetki jeden z moich współpracowników popilnuje tu pani.
ONA - Według pańskiej teorii - nie ma pan miłości własnej!
ON - Pani posłała mnie do diabła nieszczerze. Za mało na pani doświadczenia! Nic pani nie osiągnie u mężczyzn, bo jest pani źle wychowana!
ONA (gwałtownie powstaje) - Idź pan do diabła! I jego mamusi! Babci - też! Do wszystkich diabłów! W cholerę!!!
ON - Trochę lepiej!
ONA - Wcale nie potrzebuję mężczyzn! Jesteście, jako gatunek, niepotrzebni! Przespałabym się raz z panem i nigdy więcej nie poszłabym do żadnego faceta!
ON - Wybrała mnie pani na pożegnanie z życiem seksualnym? To mi pochlebia! Ale boję się, że się do tego nie nadaję. Istnieje ryzyko, że po przespaniu się ze mną pani zmieni zdanie o mężczyznach. I o seksie.
ONA - Za kogo pan się ma?! Wcale mi się pan nie podoba! Obleśny żigolak!
ON - To, po co ta strata czasu? Nie podobam się! Pani mi się też nie podoba! Idziemy - każde w swoją stronę!!!
ONA - Stój!!! Nie podoba mi się pan, ale pasuje mi pan! Nie mogę tego odkładać.
ON - Jeśli chce pani rozpocząć wszystko znowu, to ja - nie wytrzymam. Dlaczego pani pasuję?
ONA - Ma pan wiele zalet i pańska inteligencja jest powyżej średniej.
ON - Dziękuję. Zauważyłem to już.
ONA - Jest pan dobrze wychowany, ma pan poczucie własnej godności, szanuje pan innych, odnosi się pan grzecznie do kobiet, lubi pan pracować, jest pan prawdziwym przywódcą-liderem, nie jest pan agresywny…
ON - Ma pani za duże wymagania. Wymaga pani tylu zalet od mężczyzny, z którym chce pani spędzić jedynie pięć minut... W dodatku - żadnych kompromisów! Na pewno nie jest pani mężatką.
ONA - Nie jestem.
ON - Nie dziwię się. Pani chyba nie była też mężatką?
ONA - Nigdy nie miałam męża.
ON - Na tym świecie nie ma dla pani żadnego odpowiedniego kandydata! Pani chce - nawet raz - przespać się tylko z ideałem!
ONA - Nie chcę wyjść za mąż. Kiedyś chciałam, ale teraz już nie.
ON - Może jednak pójdę sobie? Mam negocjacje. Nie lubię się spóźniać. Niech pani doda do listy moich zalet jeszcze punktualność i puści mnie, dobrze?
ONA - Może pan się namyśli? Bardzo pana proszę! Przecież już pan mnie się nie boi? (płacze) Ma pan chusteczkę?
ON - Proszę! (wyciera jej twarz) Dobrze… Niech się pani tak nie przejmuje - to nie taki wielki problem. Gdyby pani wiedziała, jakie ja mam! Niech pani nie płacze, proszę!
ONA - Łzy to moja ostatnia broń!
ON - Proszę się rozbroić! Coś wymyślimy!
ONA - Niech pan to wymyśl jak najszybciej!
ON - Jak najszybciej? Może panią z kimś poznam? Wiem już nawet, z kim! Dam pani gwarancję. OK?
ONA - Potrzebuję wyłącznie pana!!!
ON - Jezu, znowu! Nie!.. Może pani od dawna, potajemnie, kocha się we mnie?
ONA - No coś pan!?
ON - Szkoda!
ONA - Kocha pana tyle kobiet!
ON - Nie dostrzegłem.
ONA - Jeśli to będzie pan - będę go bardzo kochała… Rozumie pan?
ON - Zdaje mi się…Głowa pani nie boli?
ONA - Nie. Bo co?
ON - Uderzyła się pani dosyć mocno. Może jednak pogotowie?
ONA - Musi to być pan i musimy to zrobić dziś, przed północą!
ON - Najważniejsze - niech się pani uspokoi.
ONA - Czy to takie trudne?
ON - Różnie bywa…
ONA - Jestem aż tak niepociągająca?
ON - Nie, to nie …
ONA (szczerze) - Dziękuję!
ON - Kiedy pani płacze, to jest pani czarująca! Nawet mi się pani wtedy podoba. Będę wspominał panią.
ONA - Przecież nie mogę cały czas płakać?! Zresztą… dobrze! Spróbuję. Wie pan, kiedy miałam trzynaście lat, płakałam przez cały miesiąc! Nikt nie mógł na to nic poradzić! Sama też nie mogłam się powstrzymać. Prawie wtedy umarłam. (szlocha)
ON - Proszę się uspokoić! To było tak dawno! Dlaczego pani się tak na mnie uparła?! Nie jestem supermenem. Nie dostarczę pani jakiejś kosmicznej frajdy. To mogę pani gwarantować.
ONA - Prawdę mówiąc - myślę o tym ze wstrętem.
ON - No wie pani?! Już od dawna nikt mnie tak nisko nie ocenił! Czego właściwie pani ode mnie oczekuje?
ONA - Tego samego, czego chcą wszystkie kobiety!
ON - Nie wypada zwalać winy na wszystkich! Ja - taką, jak pani - spotykam pierwszy raz w życiu! Mam miękki charakter, trudno mi tak uparcie odmawiać uroczej kobiecie. Nikt i nigdy mnie tak wzruszająco nie prosił o to. Co pani chce?
ONA - Dziecko.
ON - CO?
ONA - Chcę urodzić dziecko. Pana.
ON - Moje? Urodzić? Boże! Za co?!
ONA - Syna!
ON - Dziękuję!
ONA - Żeby to był syn, musimy go począć koniecznie dzisiaj! Umiem to wyliczyć. Jeżeli nie zrobimy tego dzisiaj, to przez najbliższe dwa lata będę mogła urodzić tylko córki. A ja tak marzę o synu! Dziewczętom i kobietom trudno się żyje.
ON - OK! Mam zostać donorem?! Idiota!!! O mało się nie wpakowałem!
ONA - To będzie tylko moje dziecko!
ON - Dziękuję! Uspokoiła mnie pani.
ONA - Nawet nigdy go pan nie zobaczy!
ON - Dlaczego mnie pani tak traktuje i zakłada, że jestem skończonym łajdakiem? Że będzie mi obojętny los własnego syna?
ONA - Jestem gotowa do ustępstw.
ON - Ho, ho? Ale mam szczęście! Pani jest gotowa do ustępstw!
ONA - Porozmawiamy o nich PO.
ON - Wolałbym - PRZED. Zresztą, o czym tu gadać?
ONA - O pana udziale w wychowaniu. Będzie mógł go pan odwiedzać. Raz do roku.
ON - Pani zdecydowała, że musi się ze mną przespać. Pani zdecydowała, że zajdzie w ciążę. Pani zdecydowała, że to będzie syn. Teraz pani zdecydowała, ile razy w życiu go zobaczę. Przy pani nie czuję się mężczyzną!
ONA - Pozwolę panu wziąć udział w wychowaniu.
ON - Dziękuję.
ONA - Sądzę, że wywrze pan na niego korzystny wpływ. Nawet lepiej, jeśli chłopiec będzie wiedział, że ma ojca. Nie będzie miał kompleksów.
ON - Ale ja je będę miał! Pani szczerość zmieniła wszystko. Mógłbym jeszcze… Ale nie zgadzam się, aby mieć z panią dziecko! Dziękuję, że mnie pani uprzedziła! Kwestia jest ostatecznie zamknięta! Szkoda pani czasu! Ma pani jeszcze do północy… (patrzy na zegarek) O Boże, spóźniam się! Właściwie, to już się spóźniłem!
ONA - Pójdę za panem! Nie cofnę się! Pan nie ma prawa!
On gwałtownie odwraca się ku niej, wyciąga spod marynarki pistolet i celuje do niej. Ona krzyczy.
ON - Nie straszę i nie żartuję. Będę strzelał! Niech pani się nie zbliża do mnie!
ONA (nie poruszając się) - Tak głupio! Przecież syn - to takie szczęście! Każdy normalny mężczyzna chce mieć syna!
ON - Jestem żonaty! I jeśli zechcę mieć syna... czy dwóch, trzech, dziesięciu… urodzi mi go moja własna żona!
ONA - Widziałam ją! Nigdy nie urodzi panu dziesięciorga! Daj Bóg, może jeszcze jedno dziecko urodzi! A jeżeli to znowu będzie dziewczynka?
ON - W przeciwieństwie do pani, nie mam nic przeciw dziewczynkom! Dziękuję, ale - jeśli pani pozwoli - zdecydujemy o tym z żoną, nie radząc się pani. Na razie nie potrzebuję syna.
ONA - Nie wolno żyć wyłącznie dzisiejszym dniem! Nie wie pan, co się w pańskim życiu jeszcze zdarzy! Nikt tego nie wie. Co będzie, jeżeli pan się rozwiedzie z żoną?
ON - Nie jestem takim wrogiem małżeństwa, jak pani! Ożenię się znowu!
ONA - Może nie będzie pan miał więcej dzieci? A córka pozostanie z matką? Będzie pan samotny i rozgoryczony.
ON - Proszę się o mnie nie martwić - wytrzymam.
ONA - Tak wychowam pańskiego syna, że zawsze będzie pana kochał.
ON - Dziękuję.
ONA - Kto wie, może kiedyś, kiedy zestarzejemy się, klęknie pan przede mną, będzie pan całował moje ręce i dziękował mi za syna. (zakrywa dłońmi twarz i szlocha)
On chowa pistolet, podchodzi, bierze jej rękę i całuje.
ON - Proszę mi wybaczyć! Pani mnie zaskakuje. Nie ma w pani nawet krzty cynizmu. Od 20 minut czekają na mnie w biurze Holendrzy. To bardzo ważna rozmowa. Mało tego, że nie przygotowałem się do niej, to jeszcze spóźniłem się. Już wcześniej mój szanse były niewielkie, a teraz są w ogóle równe zeru. Jestem wzruszony. Bardzo mi pani żal. W dodatku zaczyna mi się pani podobać. Ale w niczym nie mogę pomóc. Proszę mnie puścić. Jestem zmęczony.
(Pauza)
Widzi pani, ja też mam problem. Nie taki wielki, jak pani, ale jednak… To gardłowa sprawa - muszę przekonać Holendrów, aby dostarczyli mi partię kawy na kredyt kupiecki. Niczym nie ryzykują, znają moją reputację,… ale osiągnąć sukces - jest prawie niemożliwe! Jeśli nie zawrę tej umowy, u innych dostawców pojawią się wątpliwości, co do mojej zdolności płatniczej. Krótko mówiąc - od tych negocjacji wiele zależy.
(Pauza)
Gdybym miał pani zdolności! Pani by nawet nieboszczyka przekonała!
ONA - Nieboszczyka - tak… Ale pana - nie!
ON - Nie starczyło pani czasu.
ONA - Zaczął się pan już poddawać?
ON - W sumie, chyba - tak… Ale zrobiła pani wielki błąd - powiedziała mi o dziecku…
ONA - Zaczęłam się panu podobać?
ON - Nie o to chodzi! Pani to łatwiej ustąpić, niż odmówić. Może zacznie pani u mnie pracować?
ONA - Pana żona nie będzie zazdrosna?
ON - O panią? Nigdy! Oj! Przepraszam. Wie pani - zaryzykuję. Niech będzie, jak pani chce! Idziemy do biura!
ONA - Hurra!
ON - Zaprowadzę panią do łazienki…
ONA - Tak!
ON - Doprowadzi pani siebie do porządku!
ONA - Tak!
ON - Będę cały czas obok…
ONA - Tak!
ON - Wyjaśnię pani wszystkie szczegóły tego kontraktu …
ONA - To niepotrzebne!
ON - I napuszczę panią na Holendrów!
(Pauza)
ONA - Mówi pan poważnie?
ON - Nigdzie się przed panią nie schowają! Załamią się! OK?
ONA - Nie!
ON - Proszę się nie denerwować! Cały czas będę panią ubezpieczał.
ONA - Nie.
ON - Przecież to przez panią się spóźniłem! Dla mnie to bardzo ważne. Tylko jeden raz!
ONA - Nie potrafię! Nigdy nie brałam udziału w takich negocjacjach!
ON - Moje ryzyko. Sądzę, że gorzej już nie może być.
ONA - Nie znam się na tym.
ON - To jest proste!
ONA - Nie wiem, co mam mówić!
ON - Nie mówią po rosyjsku! Będę pani podpowiadał. Jeśli nie uda się za pierwszym razem, to umówimy się na następną rundę negocjacji. Nie chciałoby się, ale co robić? Za dodatkowe wynagrodzenie! Za pół godziny pracy zapłacę pani dwieście dolarów.
ONA - Nie licząc tych stu, które już pan dał?
ON - Nie licząc! Tamte były za straty moralne! Jeżeli przekona ich pani za pierwszym razem, zapłacę czterysta.
ONA - Poważnie pan myśli, że poradzę sobie? Nigdy tym się nie zajmowałam!
ON - Już widziałem jeden z pani debiutów. Był mistrzowski!
ONA - Ale rezultat?..
ON - Zrobiła pani wszystko, co było możliwe!
ONA - Zgadzam się. Ale, czy będę mogła liczyć na…
ON - Na czterysta dolarów? Może pani! Mam nadzieję, że zaprzyjaźnimy się! Proszę! Zgadza się pani?
ONA -Prosi pan?
ON - Bardzo!
ONA - W takim razie - naprzód.
ON - Naprzód!

Koniec aktu pierwszego.

 

AKT DRUGI.

Ciemność. Słychać jej głos. Potem jego głos. Dwa inne, męskie głosy. Rozmowa po angielsku. Z intonacji można zrozumieć, że żegnają się. Głosy są ożywione, życzliwe, słychać jej śmiech.
Światło. Biuro. Ascetyczne biurowe umeblowanie. Biurko, obrotowe krzesło. Kanapa narożna, przed nią stolik. Na stoliku - filiżanki, kieliszki, napoczęta butelka koniaku. Porozstawiane kartonowe pudła. W rogu - sejf.
On i Ona śmieją się, zachowują się jak wspólnicy po odniesionym sukcesie. Niejasne, które z nich bardziej się cieszy. Ona bardzo się zmieniła. W garsonce jej do twarzy (ma jego marynarkę do swojej spódnicy). Łapie go za ręce i krzyczy.
ONA - Hurra! Zwycięstwo!!!
ON - Dziękuję! Ale pani jest zdolna! Jaką ma pani charyzmę! Biedni Holendrzy! Pierwszy raz spotkali się z taka kobietą! Żywą! Błyskotliwą i inteligentną! Nie spotkałem nigdy kobiety, która mogłaby konkurować z panią! I jak dobrze pani włada angielskim!
ONA - Za to pański angielski jest pod zdechłym Azorkiem.
ON - Podciągnie mnie pani. Dziesięć dolarów za godzinę.
ONA - Za takiego ucznia - dwadzieścia.
ON - Nie będę się targował! Straciłem głowę dla pani! Holendrzy - też! Zaprosili panią do Holandii!
ONA - Pana także!
ON - Właśnie! Zaprosili panią! A mnie - z grzeczności.
ONA - Holendrzy są dobrze wychowani. Pierwszą zapraszają kobietę.
ON - Szczególnie, gdy to urocza kobieta! I subtelny psycholog! Świetna aktorka. To był wyśmienity pomysł! Żebyśmy udawali przed Holendrami zakochaną parę! Tylko zakochanym wybacza się spóźnienia. Co nas, zakochanych, jakaś tam dostawa kawy obchodzi? Nas interesuje jedynie być sam na sam! Zakochani budzą zaufanie. Na świecie jest tak mało prawdziwej miłości, że wszyscy starają się ją chronić.
ONA - Jaki z pana poeta!
ON - Przyznaję się, nie od razu zrozumiałem, o co pani chodzi. Ale to był pani genialny chwyt.
ONA - Jak pan się uśmiechał!
ON - Strasznie się bałem, że nas publicznie zdekonspirują.
ONA - O czym pan myślał, kiedy tak pan na mnie patrzył - ze skupieniem i smutkiem?
ON - Mnożyłem w pamięci trzycyfrowe liczby.
ONA - Teraz może pan odpocząć. Jesteśmy już sami. Nie musi pan już się we mnie tak wpatrywać.
ON - Pani jest cudem! Chcę patrzeć na panią. Mogę?
ONA - Jeśli pan chce. A co pan teraz mnoży w pamięci?
ON - Bardzo wielkie liczby! Z panią się przyjemnie prowadzi interesy.
ONA - Czyżbym się doczekała komplementu?!
ON - To nie komplement. To - prawda.
ONA - Podwójne dzięki.
ON - To ja pani dziękuję! Uratowała mnie pani! (przyciąga ją do siebie i całuje)
Ona najpierw zamiera, potem, nieoczekiwanie, gwałtownie się wyrywa.
ONA (odsuwa się od niego) - Przepraszam! Sama jestem winna.
ON (podchodzi i zdecydowanie ją obejmuje) - Nie mogłem się powstrzymać. Ale pani włosy pachną! Pani patrzyła na mnie tak zwycięsko i czule... A ja, jak idiota, marzyłem, że w pani czułości jest odrobinka szczerego uczucia.
ONA - Lepiej zapomnijmy o tym! Pan się nie zgodził, a ja się z tym pogodziłam. Pociąg odjechał.
ON - Nie chcę! Byłem durniem! Pani ma piękne piersi… (rozpina jej bluzkę)
ONA - Co się panu stało?
ON - Coś nie tak?
ONA - Wszystko.
ON - Zawróciła mi pani w głowie.
ONA - Mnie też się kręci w głowie… ale sądzę, że to przez koniak. Poza tym - mieliśmy za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.
ON (cicho) - Rozbiorę panią?.. To będzie najpiękniejsze wspomnienie.
ONA - Nie mam już nastroju.
ON - Nie czas na kaprysy! Pozostały pani tylko trzy godziny, żeby począć syna. Pani mi pomogła, ja pomogę pani. Usługa za usługę. Bardzo się będę starał.
ONA - Dziękuję, ale nie. Piliśmy, może to wywrzeć wpływ na zdrowie dziecka.
ON - Wypiliśmy tylko po małym kieliszku! Nawet pani sobie nie wyobraża ile wypiłem wtedy, przed … A moja córeczka - sama pani widziała - jest zdrowa. Zresztą, gdybym wtedy nie wypił, nie byłoby jej wcale na świecie! Czy nie czyje już pani do mnie wstrętu?
ONA - Jestem zmęczona. Pan złożył na mnie cały ciężar negocjacji! Sam podawał tylko kawę! I wlepiał we mnie wzrok!
ON - Tyma bardziej potrzebuje pani zmiany wrażeń! Po co my się ciągle spieramy? Pogódźmy się!
ONA - Nie szanuje mnie pan?
ON - Nienormalna! Chcę ciebie! Tak ciebie nie wypuszczę! Jak pachną twoje włosy! Jak masz na imię?
ONA - Marina.
ON - Marinka, Mariszka… Ładne imię… pasuje do ciebie… Będę mówił do ciebie Marina.
ONA - A pan?
ON - Aleksy.
(On obejmuje ją i próbuje ją pocałować)
ONA - Aleksieju, po co to? Nie trzeba. Wybaczę panu. Nie kocham pana.
ON - Marino…Nie zamienię niczyjej miłości na czułość twojej obojętności! Holendrzy oszaleli na widok twoich oczu. Czyżbyś naprawdę przez cały czas tylko grała?
ONA - Jasne!
ON - Od dawna nie wierzę kobietom. Ale teraz czuję się rozczarowany. Przykro mi i smutno. Bóg jeden wie, dlaczego.
ONA - Powtarza się pan. Niech pan mnie nie dotyka, Aleksieju!
ON - A kto pierwszy mnie zaczepiał?! Czy też mi się poplątało? Zdaje się, że to nie była moja inicjatywa?
ONA - Niech pan się nie przejmuje, znajdę sobie kogoś innego.
ON - Kogo sobie znajdziesz? Już noc!
ONA - Oprócz ciebie istnieją przecież jeszcze inni młodzi, zdrowi i przystojni mężczyźni?
ON - Wygląda na to, że budzi się we mnie zazdrość. Nie psuj wszystkiego, proszę! Zaraz nam będzie tak dobrze, OK?
ONA - Jestem starsza od ciebie.
ON - Nie mam tak wielkich wymagań, jak ty. Co to ma za znaczenie - dla romansu, który trwa noc?
ONA - Puść mnie!
ON - O co chodzi? Co się tobie stało? Obraziłem ciebie?
ONA - Pora już na mnie. Mam swoje sprawy.
ON - Co, przyjmujesz nocą, w domu, chorych?
ONA - Wyobraź sobie! Wszyscy lokatorzy z mojego bloku chodzą do mnie! Nawet z bólem zębów! Dosyć! Powiedziałam - puść mnie! Mam wzywać ludzi na pomoc, czy co?
ON - Idź sobie.
ONA - Ale…trzymasz mnie…
ON - Nie trzymam. Obejmuję. Nie potrafisz pojąć różnicy. (puszcza ją) Jesteś wolna. Uciekaj!
Dzwonek telefonu. Ona podnosi słuchawkę.
ONA - Halo! Pomyłka. Tu - cmentarz. Taki tu nie mieszka. Jeszcze. (rzuca słuchawkę)
ON - Ale masz żarty. Gratuluję!
ONA - Powinnam była tobie oddać słuchawkę. To dzwoniła twoja żona.
ON - Po co wzięłaś słuchawkę?
ONA - Odruch. Nie denerwuj się, na pewno zaraz zadzwoni.
Dzwonek telefonu.
ON (bierze słuchawkę) - Cześć! Tak, jestem sam. To przez Holendrów. Wszystko OK. Tak, zgodzili się. Dziękuję. Już jadę. Ja ciebie też. (odkłada słuchawkę)
ONA - Ale się zmęczyłam.
ON - Podwiozę ciebie do domu.
ONA - Dziękuję. Pójdę na piechotę.
ON - Pozwolisz się podwieźć? Chodźmy!
ONA - Daj mi papierosa!
ON - Nie dam. Nie palisz.
ONA - Zacznę.
ON - Nie radzę. To wciąga.
ONA - Co ci za różnica? Już mnie nigdy więcej nie zobaczysz!
ON - Nie zdążyłem przywyknąć do tej myśli. (podaje jej papierosa) Proszę. (podaje ogień)
Ona pali. On czeka.
ON - Może kawę?
ONA - Dziękuję. Nie denerwuj się. Zatrzymuję ciebie?
ON - Trochę.
(Pauza)
ON - Mogę porozmawiać z tobą?
ONA - Słucham.
ON - Naprawdę bardzo mi się podobasz. Byłoby mi żal, gdybyśmy się teraz rozstali. Nie zapominaj – jesteśmy zaproszeni razem do Holandii! Co ja im powiem? Co mam zmyślić? Historię naszego zerwania, twojej zdrady, czy - może – twojej nagłej śmierci?
ONA - Cokolwiek.
ON – Wolę zaprosić ciebie do współpracy. Ile zarabiasz jako lekarz?
ONA - Niewiele.
ON - Na początek proponuję trzy razy więcej. To nie jest górna granica.
ONA - Biedna Rosja! Jeśli wszyscy zajmą się handlem, kto będzie uczył, leczył i wychowywał?
ON – Możesz leczyć u nas
ONA - Ilu ma pan pracowników?
ON - Stałych - około dwudziestu. Czasowo zatrudnionych - do pięćdziesięciu.
ONA - Jeden lekarz na pięćdziesięciu pacjentów w prywatnej firmie. W całej pozostałej Rosji - jeden lekarz przypada na dziesięć tysięcy pacjentów.
ON - Nie mam takich ambicji, abym przyjmował na siebie odpowiedzialność za całą Rosję. Nie widziałem w swoim życiu człowieka, który by sobie z tym poradził. Co dotyczy mnie, to wystarczająco dużo daję na cele charytatywne.
ONA - Dostatecznie dużo, jak na pana, czy - jak na organizację charytatywną?
ON - Zdążymy o tym porozmawiać. A teraz chciałbym wrócić do mojej propozycji.
ONA - Proszę.
ON - Rzeczywiście chcę z tobą pracować. Jesteś czarująca, rozumna i wykształcona! Jesteś rzeczowa, choć jeszcze Trochę naiwna. Łapiesz wszystko w lot. Masz o wszystkim własne zdanie. W istocie jesteś urodzonym liderem.
ONA - Ile zalet! Nie poznaję siebie! Nie boi się pan konkurencji z mojej strony?
ON - Nie. Idealnie się dopełniamy. Jesteś awanturnicą, ja jestem ostrożny. Wyczuwasz najważniejsze, ja - dopilnowuję szczegółów. Jesteś wykształcona, ja zaś - jestem doświadczony. Podobasz mi się coraz bardziej.
ONA - Dobrze. Pomyślę.
ON - Pomyśl. Oto moja wizytówka. Będę czekał na twoją odpowiedź. Dokąd teraz ciebie odwieźć?
ONA - Prosił pan, abym pomyślała. Niech pan siądzie i poczeka. Właśnie myślę.
(Pauza)
ON - Zaparzyć ci kawę?
ONA - Niech pan mówi! Wszystko mi jedno - co. Potrzebne mi tło dźwiękowe.
ON - Nie mogę mówić, wiedząc, że mnie nie słuchasz.
ONA - Będę podtrzymywała rozmowę. Ja, mogę mówić o jednym, a myśleć o czymś zupełnie innym.
ON - Jeszcze jedna zaleta! Dlaczego nigdy nie wyszłaś za maż? Nie obraziłem ciebie?
ONA - Chciałam wyjść za mąż jedynie z miłości.
ON – A więc - nieszczęśliwa miłość? Często trafia się kobietom.
ONA - Rozbita miłość.
(Pauza)
ONA - Opowiem. Kobiety uwielbiają opowiadać o miłości!
ON - Może, kiedy indziej?
ONA - Proszę mnie wysłuchać.
ON - Tak, oczywiście…
ONA - Miałam trzynaście lat. Podczas wakacji byłam z babcią na daczy nad Zatoką Fińską. Tam go spotkałam. Miał osiemnaście lat. To były jego ostatnie wakacje - przed poborem. Jaki był piękny! Brunet, opalony, w niebieskiej koszuli, i o takiej samej barwie oczach! Miał taki szczery, naiwny śmiech. Zakochałam się w nim od pierwszego spojrzenia. Tak, jak może pokochać dziewczynka skłonna do fantazji. Wszystko trwało tylko tydzień. Nawet nie powiedzieliśmy sobie najważniejszego. Zdążyliśmy się pokochać, ale nie - przywyknąć do siebie.
(Pauza)
ON - Dziękuję, że mi to opowiadasz. Co było dalej?
ONA - Na daczy miałam towarzystwo, grupkę znajomej młodzieży, kilka parek. Kąpaliśmy się, graliśmy w ping-ponga… Nie spędzałam z nimi za wiele czasu - dużo czytałam, marzyłam … Byłam dumna ze swojej niezależności. Ale chłopakom nie spodobało się, że pojawił się jakiś obcy. Zaczepiali go, chociaż on ich nie zauważał. To ich chyba najbardziej rozzłościło.
(Pauza)
ON - I…?
ONA - Któregoś ranka obudziłam się z poczuciem nieszczęścia. Poszłam do studni po wodę. Tam usłyszałam rozmowę sąsiadek. Nocą pobito chłopaka, takiego sympatycznego… Rzuciłam wiadra i poszłam do domu. Na podwórku towarzystwo zabawiało się strzelaniem do butelek. Wzięłam jedną z dubeltówek, wycelowałam w jednego chłopaka - nazywali go Sosna, celowałam długo, bo bałam się chybić. Zapadła cisza. Wystrzeliłam. Padł, jak ścięty. Wycelowałam w Waśkę, zdziwiłam się tylko, dlaczego jest taki blady? Wtedy jego dziewczyna rzuciła się, aby go zasłonić. Nie chciałam jej zastrzelić. Pojawiła się mama Sosny i krzyknęła: Zabili mojego synka! Rzuciłam broń i poszłam na daczę mojego chłopaka. Dwie kobiety - matka i siostra, zapłakane, pakowały rzeczy. Spojrzały na mnie z taką nienawiścią! W domu czekał na mnie milicjant. Sośnie nic się nie stało, trafiłam go tylko w ramię. Nawet nie trafiłam do poprawczaka - matka Sosny wycofała zgłoszenie. Rodzice zabrali mnie do Leningradu. Zachorowałam. Z domu wyszłam dopiero wtedy, gdy opadły ostatnie żółte liście. Panował smutek.
(Pauza)
ON - Dziękuję…
ONA - Niech pan się teraz trzyma w garści!
ON - Co?…
ONA - Jest pan bardzo podobny do tego, którego kochałam i nigdy więcej nie zobaczyłam.
ON - Zazdroszczę ci. Nigdy nie miałem takiej wielkiej miłości. W ogóle niezbyt wierzę w miłość.
ONA - Wybrałam pana, bo chcę, żeby mój syn był podobny do niego.
ON - Dziękuję. Ale to się nie zdarza. (patrzy na zegarek) Już dziesiąta.
Dzwonek telefonu. Długo dzwoni, ale nikt nie podnosi słuchawki.
ONA - To ja panu dziękuję.
ON - Za co?
ONA - Dzisiaj dopiero zrozumiałam - nie wolno całego życia podporządkować przeszłości. (śmieje się) Kiedy namawiałam pana, to panicznie bałam się, że nie uda mi się. Zwariowałabym chyba ze wstydu. Jakby nie bywały zwycięstwa bardziej haniebne, niż klęski!
ON (śmieje się) - Mamy już wspólne wspomnienia. Klęski i zwycięstwa.
ONA - Dzisiaj dorosłam. Już nie rozumiem siebie - tej, jaką byłam rano. Jak mogłam mieć nadzieję na urodzenie ukochanego syna spłodzonego z niekochanym mężczyzną?
ON - Nie podobam się tobie?
ONA - Nie.
ON - Szkoda.
ONA - Co mogę zrobić?
ON - Możesz mi powiedzieć, dlaczego? Wcześniej widziałaś tyle moich zalet.
ONA - Myliłam się.
ON - Szkoda! Już przywykłem do tego wizerunku...
ONA - Teraz, kiedy jestem panu potrzebna, pan uśmiecha się tak mile… Można by sądzić, że rzeczywiście się panu podobam.
ON - Bo tak jest. Masz za mało wiary w siebie. Nie masz powodu do niewiary we własną atrakcyjność.
ONA - Brzmi to otwarcie i szczerze.
ON - Mówię to, co myślę.
ONA - Ale nie stara się pan już tak samo, jak przy Holendrach.
ON – Trudno tak długo...
ONA - Dlaczego wtedy, na ulicy, nie wydawałam się panu pociągająca?
ON - Nie znałem jeszcze ciebie.
ONA - Nie wiedział pan, czy mogę być przydatna? Swój czar osobisty i szczerość pan okazuje tylko wtedy, kiedy przynosi to panu korzyść.
ON - Jedenasta. W domu czeka na mnie i denerwuje się moja żona. Należy szanować uczucia innych. Dokąd ciebie odwieźć?
ONA - Dobrze pracowałam dla pana?
ON - Tak, dobrze. Dziękuję.
ONA - To gdzie jest te czterysta dolarów? Obiecał je mi pan, jeśli…
ON (przerywa jej) - Wybacz, zapomniałem. Proszę. (wyjmuje z kieszeni pieniądze, wkłada je do koperty i wyciąga ją ku niej)
ONA (nie bierze) - Postawił mnie pan w niezręcznej sytuacji. Zmusił mnie do upomnienia się o pieniądze. To nie fair.
ON - Przepraszam. Masz rację.
ONA – Proszę odjąć sto dolarów. Oddaję je.
ON - Niech to będzie mój prezent dla ciebie.
ONA - Niczego nie przyjmuję od obcych.
ON - Dobrze. (z westchnieniem zabiera jeden banknot)
ONA – Zawsze nosi pan ze sobą tysiąc dolarów?
ON - Chcesz na mnie napaść?
ONA – Pan nosi ze sobą na drobne wydatki takie sumy, za które przeciętny człowiek może przeżyć cały rok.
ON - Mam tyle pieniędzy, ile zapracuję.
ONA – Pan nie pracuje, tylko handluje.
ON - Masz rację. Ale ty też nie pracujesz, tylko stwarzasz wrażenie, że leczysz ludzi, jak to zwykle jest w przychodniach.
ONA - Zastanowiłam się i podjęłam decyzję - nie będę pracowała u pana.
ON (nagle obejmuje ją i lekko całuje) - Nie chciałem ciebie obrazić. Nie rozumiem, co się dzieje? Dzwoń do mnie! Nie znikaj! I weź pieniądze! Uczciwie je zapracowałaś. (kładzie kopertę na stole)
ONA - Nie wezmę pieniędzy. Niech pan weźmie kopertę, bo zginie.
ON - Tu nie kradną. Dobrze im płacę, każdy dba o swój etat. (gasi światło) Możemy iść.
ONA - Ale proponował mi pan kawę!
ON - Innym razem!
ONA - Nie będzie innego razu! Pożegnamy się i odejdę na zawsze.
ON - Mieszkasz gdzieś niedaleko?
ONA - Względnie. Co z tego?
ON - Wypijesz kawę u siebie w domu.
ONA - Nie mam w domu kawy. Nie stać mnie na to.
ON (włącza lampę na biurku, wyciąga z kartonu puszkę kawy) – „Classics”. Wystarczy? To - na pamiątkę.
ONA - Powiedziałam już, że nie przyjmuję prezentów od pierwszego lepszego!
Dzwonek telefonu. Dzwoni długo. Nikt nie podnosi słuchawki.
ON - Przepraszam, ale nie mam już czasu na przygotowanie kawy. Spieszę się. Czeka na mnie żona. Denerwuje się, nie śpi. Pewnie pani trudno to zrozumieć. Pani żyje sama. (demonstracyjnie czeka)
(długa pauza)
ONA (cicho) - Pocałuj mnie na pożegnanie. Proszę.
ON (całuje) - Nie znikaj! Będzie mi ciebie brakowało. Przyjdź.
ONA - Pod koniec pracy w biurze? Mam tam stać i czekać, kiedy na mnie gwizdniesz? I - zgadywać - dziś jeszcze wezwiesz mnie, czy też nie?
ON (bardzo poważnie i czule) - Czego ode mnie chcesz? Nie rozumiem. Nie potrafię odgadnąć, chociaż się staram. Musisz mi to sama powiedzieć. Potrafisz być śmiała. Czyż bycie śmiałym nie jest prostsze, niż bycie szczerym?
ONA - Gdybym sama wiedziała…
ON - To skąd ja mogę wiedzieć, skoro sama siebie nie rozumiesz?
(pauza)
ON (poważnie i delikatnie) - To taki diabełek w tobie.
ONA (zadrżała) - Diabełek?! Tak! Masz rację.
ON - Rano ocenisz to wszystko zupełnie inaczej. A za tydzień zapomnisz. Boję się, że o mnie też zapomnisz.
ONA - Boję się. Znowu czuję się, jak bym miała trzynaście lat. Jestem ponownie w epicentrum katastrofy. I nie będzie ratunku. Zawsze wiedziałam, że samotność nie polega na tym, że nie ma się kogoś obok. Samotnym się jest wtedy, kiedy nie ma tego jedynego, kogo się potrzebuje. Byłam taka ostrożna. Nie mogłam dopuścić, żeby moje serce jeszcze raz zostało złamane. Nie powinnam była się zbliżać do ciebie. Marzyłam, fantazjowałam, zachwycałam się tobą, byłam zazdrosna, nienawidziłam, cierpiałam… Żyłam!!! Każdy dzień był zapełniony tobą! Po co oszukiwać siebie i ciebie? Kocham ciebie szaleńczo i namiętnie… kocham ciebie! Co mam robić z tą miłością? (klęka przed nim) Powiedz mi, co mam z nią zrobić?
On także klęka, obejmuje je i kołysze, jak małe dziecko.
ON - Moja bezbronna, trzynastoletnia dziewczynko! Miła moja, kochana! Skąd się wzięłaś? Skąd wdarłaś się w moją codzienność? Jesteś moim nieoczekiwanym świętem. Pachniesz bzem. Dlaczego? Bo ciebie kocham. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Kupimy tobie sukienkę, jak dla księżniczki, i kryształowe pantofelki. Sama nie wiesz, jaka jesteś pociągająca! Bardzo ciebie kocham.
ONA (szlocha) - Alosza…
ON - Nie jestem ciebie wart. Nigdy nie miałem nic tak cennego, jak ty. Mam trzydzieści lat. Jeszcze nie żyłem. Tworzyłem siebie. Z niczego. Z prowincjonalnego chłopaka, nieposiadającego żadnych szczególnych zdolności. Z chłopaka, którego ojciec pił i bił matkę, a jego matka płakała i pracowała, żeby wychować troje dzieci. Przyjechałem do Moskwy. Uczyłem się i pracowałem, prawie wszystko, co zapracowałem - wysyłałem mamie dla sióstr. Ożeniłem się bez żadnego planu, i teraz wydaje mi się - że bez miłości. Tak, dużo zarabiam, ale nie mam ani czasu, ani ochoty wydawać pieniędzy. Nigdy nie miałem urlopu. Nie wierzę w to, co się dzieje z nami. Nie wierzę.
ONA - Alosza…
ON - Płaczesz… Jakie smaczne są twoje łzy… takie słodkie… moja dziewczynko, pojedziemy do Holandii. Twój paszport jest aktualny?
ONA (śmieje się) - Nigdy nie miałam paszportu. Byłam tylko w Rydze, Soczi i na wzgórzach Puszkina. Znam Moskwę i Leningrad. Moja mama chorowała przez wiele lat i nie mogłam jej zostawić samej. Chcę zobaczyć świat razem z tobą. Po co mi świat - bez ciebie?
ON - Pokażę ci cały świat. Będziemy jeździć zawsze we dwoje. Potem urodzisz córkę. Zgadzasz się na córkę? Bo nie zdążyliśmy zrobić chłopca…
ONA - Niech będzie dziewczynka! Czasami dziewczynki też mają normalne życie.
ON - Dziękuję! Zawsze będę ci pomagał! Potem, kiedy dziewczynka urośnie, poznasz mnie z nią. Chcę, aby miała na imię Marina. Będzie ci lżej rozstawać się ze mną, kiedy będziesz miała naszą córkę?
ONA - Tak…
ON - Boję się o ciebie. Jesteś taka delikatna. Nie będzie ci za ciężko?
ONA - Nie.
ON - Będzie. Mnie też. Ale nie będziesz męczyła się zbyt długo?
ONA - Nie.
ON - Kocham ciebie.
ONA - Tak.
ON - Kochasz mnie?
ONA - Tak. Czas na ciebie. Czekają na ciebie.
ON - Żona już śpi. Kładzie się wcześnie. Męczy się przy córce. Dziewczynka jest rzeczywiście kapryśna, a żona - nerwowa. Trudno jej dogodzić. Drażni ja wszystko to, co ja mówię. Stale awanturuje się, że długo pozostaję w pracy. Histeryzuje, ponieważ uważa, że za mało okazuję jej uwagi. Gdyby moją żoną była taka kobieta, jak ty, byłbym szczęśliwy. Nie masz w sobie nic przeciętnego, przyziemnego. Jesteś niczym święto. Masz duszę.
ONA - Dziękuję.
ON – Ona jest świetną gospodynią, piękną kobietą, wspaniałą matką. Jestem ze wszystkiego zadowolony. Mógłbym w weekendy zabierać rodzinę gdzieś, abyśmy się rozerwali… Ale właśnie w te dni moja żona musi jeździć po sklepach. Szuka bluzek, czy setnego opalacza. Jeździmy po całej Moskwie i bez sensu wyrzucamy pieniądze … Jest wtedy rozdrażniona, a córka marudzi. Przecież ja nie odróżniam jednej bluzki od innej, bo we wszystkich jest jedna i ta sama żona. Boję się, że jednak rzeczywiście już czas na mnie. Pojedziemy do Holandii?
ONA - Tak.
ON - Nie wierzę. Jest tam morze? Nigdy tam nie byłem.
ONA - Jest.
ON - Jakie?
ONA - Holenderskie. Wszystko tam jest holenderskie. Holenderskie tulipany, holenderski ser… A nie-Holendrzy nie mają czego tam szukać!
ON - Będziemy zachowywać się jak Holendrzy. Będziemy cały czas jeść ser. Będę ci dawał tulipany. I będę chronił ciebie, jak największy skarb. Dobrze ci ze mną?
ONA - Tak.
ON - To, czemu jesteś taka zgaszona? Nie kłócisz się ze mną?
(Pauza)
ON - Wszystko będzie dobrze. Wierzysz mi?
ONA - Wierzę ci, Alosza.
ON - Czas na nas.
ONA - Tak.
Wstają, On obchodzi biuro, coś sprawdza, jak to czyni przed wyjściem z domu każdy gospodarz.
ON - Weź dolary!
ONA (przecząco kiwa głową) - Nie.
ON (wrzuca kopertę do biurka i zamyka je) - Zadzwoń do mnie! Za tydzień. Albo nie - za dziesięć dni. Teraz mamy mnóstwo pracy. Do tego czasu dojdzie już zaproszenie. Sam załatwię ci paszport. Mam znajomości wśród dziewcząt w paszportowym.
ONA - Dziękuję.
ON (łaskawie i odrobinę ironicznie) - Nie ma, za co!
ONA - Czas na nas.
ON – Coś jest nie tak. Twoje oczy wyglądają tak, jakby zaraz miały napełnić się łzami. Uważaj na siebie. Nie przemęczaj się w pracy.
ONA - Mam teraz urlop.
ON - Urlop?! Zazdroszczę ci! Czytaj, odpoczywaj, spaceruj i nie zapominaj o mnie. Dzwoń, proszę! OK?
ONA - OK!
ON - Tak…(rozgląda się) Zdaje się, że to już wszystko… Weź kawę!
ONA - Dziękuję.
ON - To dobra kawa! Piję tylko taką.
ONA - Od dziś będę piła tylko taką!
ON - Żegnamy się?
ONA - Żegnamy się!
ON - Powiedz mi na pożegnanie, że mnie kochasz. Kiedy to mówisz, brzmi to tak szczerze.
ONA (mówi niczym wiersz) - Kocham ciebie…Kocham ciebie…
ON - Co się stało? Źle się czujesz?
ONA - Kocham ciebie…Kocham ciebie…
ON - Powiedz cokolwiek innego!
ONA – Wiem tylko to… kocham ciebie… Kocham ciebie…
ON - Powiedz coś innego!
ONA - Co?
ON - Nie wiem.
ONA - Nic więcej nie mam do powiedzenia.
ON (patrzy na zegarek) - No dobrze, do diaska! Posiedź tutaj. Nastawię ci muzykę. Patrycję Kaas. (puszcza z magnetofonu „Pozostań ze mną”) Zaraz wrócę. Za pół godziny. Siedź! (całuje ją i wybiega)
ONA (zatrzymuje piosenkę, nagrywa się na magnetofonie) - Kocham pana. Nigdy już pana nie zobaczę. Nie urodzę ani syna, ani córki. Nie pojadę z panem do Holandii, ponieważ nie ma takiego państwa - Holandii. Nie będzie mi pan codziennie dawał tulipanów, bo nie istnieją takie kwiaty. Nie będziemy pracować razem. Nie pokaże mi pan świata. Nawet najmniejszej jego części. I nigdy więcej nie powie mi pan: „Marino, kocham ciebie!” Nie kupi mi pan sukienki i kryształowych pantofli. Nie będzie pan się zajmował moim paszportem. Nie poznam pana z pańską, dorosłą córką. Nigdy już nie będę miała córki. Nie wiem, co pan mówi innym kobietom. Ale, jeśli to samo, co mnie, to i tak dziękuję panu! Nie zawsze ma racje ten, kto kocha i cierpi. Nie zawsze winny jest ten, który nie kocha. Kocham pana i boję się, że do końca życia nie starczy mi czasu, aby się odkochać. Boję się. Co będzie, jeśli nie umieramy całkowicie? I tam, na tym dalekim, odległym brzegu, dalej będę pana tak samo kochała? Pan nie jest winny, że mnie nie pokochał. Miłości się nie da wybłagać! Bóg ją zsyła. Za tydzień wszystko oceni pan inaczej.
Ale ja - nadal będę pana kochała. Dlatego, póki mam jeszcze na to siły, odchodzę na zawsze. (znowu włącza magnetofon, dalej śpiewa Patrycja Kaas)
Ona zdejmuje jego marynarkę, starannie wiesza ją na oparciu krzesła i wychodzi. Słychać piosenkę Kaas.
On wraca z bukietem róż.
ON - Nie śpisz? Widzisz, jak szybko wróciłem! Wybrałem róże, ale wszystkie wydawały mi się za mało piękne dla ciebie. (włącza światło pod sufitem). Marino! (głośniej) Marino! (rozgląda się po pokoju, rozumie, że jej nie ma, kładzie róże, zamyśla się, potem szybko przegląda szuflady biurka, sprawdza sejf, wyłącza magnetofon, kasetę rzuca nieuważnie na biurko, wzrusza ramionami). Wariatka/szalona! (widzi swoją marynarkę, bierze w ręce, wącha) Szalona…
Dzwonek telefonu.
ON (od razu podnosi słuchawkę, krzyczy) - To ty?!… (zmęczonym głosem) Czekałem na telefon, dlatego od razu podniosłem słuchawkę. Dlaczego nie śpisz? Nie, nic mi się nie stało. Co zresztą mogło się stać? Zwykły, roboczy dzień. Musiałem popracować dłużej. Nie, nie wiesz, dlaczego pracuję dłużej! A myśl sobie, co chcesz. Tak, jestem tu sam. Leno, zmęczyłem się. Nie chce mi się usprawiedliwiać. Miałem parę problemów, pracowałem dłużej. Wiem, że mam rodzinę. Jutro zawiozę swoją rodzinę na wystawę dinozaurów. Jakie futro, Leno? Przecież mamy lato?! Po co ci teraz, w czerwcu, karakułowe futro?! Dobrze, kupimy. Oczywiście będziemy ciągać ze sobą dziecko po sklepach... Leno, masz chorą wyobraźnię! Jakie mogą być tu, w nocy, kobiety?! Kupiłem ci kasetę Patrycji Kaas. Przywiozę. Będziesz mogła słuchać jej przez cały dzień! Tak, też ciebie całuję. Mam normalny głos. Jadę już do domu. Nic mi się nie stało!

KONIEC